Выбрать главу

– Postawił pan sprawę bardzo jasno.

– Co tu ukrywać, kiedy pan pułkownik już nas rozszyfrował. Okręt tonie, trzeba z niego wysiadać, póki czas.

Po krótkim spisaniu personaliów, Marek Daniec złożył następujące oświadczenie:

– Chciałbym uzupełnić i sprostować uprzednie zeznania. O niektórych faktach przypomniałem sobie dopiero później. Wtedy, kiedy byłem pierwszy raz przesłuchiwany, znajdowałem się jeszcze pod wpływem szoku spowodowanego tragiczną śmiercią żony mojego chlebodawcy.

„Bardzo sprytne, pomyślał podpułkownik, ten młody człowiek zajdzie wysoko. Umie zręcznymi słowami zabezpieczyć się od zarzutu fałszywych zeznań.”

– Proszę, niech pan nam opowie szczegółowo, co panu wiadomo o tej sprawie.

– Mam zacząć od tego wieczora, kiedy pani Gunhild zginęła?

– Nie. Zacznijmy wcześniej. Jak doszło do przyjazdu do Zakopanego i jakie było tło tego przyjazdu?

– Pracuję u pana Perssona w charakterze jego sekretarza przeszło trzy lata. Jest ze mnie zadowolony, co znalazło swój wyraz w moich rosnących poborach. Miał także do mnie coraz większe zaufanie. Niejednokrotnie powierzał mi zadania, które normalnie znacznie przekraczały kompetencje sekretarza. Znałem oczywiście testament starego Berggrena i orientowałem się w stosunkach domowych mojego szefa.

– I pozadomowych? – dorzucił Kaczanowski. – Pozadomowych także.

– Proszę, niech pan mówi.

– Pewnego dnia pan Persson zwrócił się do mnie z dziwną propozycją. Że jestem młody, znam na pewno sporo młodych ludzi. Chciał, abym mu wynalazł przystojnego chłopaka, który potrafiłby uwieść Gunhild. Wtedy z rozwodem nie będzie kłopotów. Plan był sprytny, ale wyraziłem zastrzeżenie, że na miejscu, w Szwecji, na pewno się nie uda. Nigdy nie lubiłem specjalnie żony mojego pryncypała, ale nie mogłem jej odmówić pewnego sprytu i bystrości. Młody człowiek, nagle zjawiający się w ich towarzystwie i uderzający do Gunhild, byłby przez nią natychmiast rozszyfrowany. Zresztą Szwedzi nie potrafią uwodzić dziewczyn. W Skandynawii raczej one są stroną czynną.

– Tak powstał pomysł przyjazdu do Zakopanego?

– Uważałem, że takie spotkanie musi mieć charak ter zupełnie przypadkowy. Oczywiście tym przypadkiem my byśmy kierowali. Zaproponowałem więc wyjazd do Zakopanego. Znam dobrze Zakopane, znam atmosferę, jaka tutaj panuje, no i znam Polaków. Przecież jestem Polakiem z obywatelstwem szwedzkim. Ani jedna kropla krwi Wikingów nie płynie w moich żyłach. Wiedziałem, że Polacy na pewno będą chętnie nadskakiwać przystojnej Szwedce. Właśnie tutaj w Zakopanem najłatwiej będzie znaleźć uwodziciela Gunhild. Pan Persson zaakceptował mój punkt widzenia i znaleźliśmy się pod Giewontem. Uważałem, że zdarzenia potoczą się normalnym torem. Gunhild zakocha się w jakimś Polaku. On może w niej także. Pieniądze, jakie ona posiadała, a pomimo testamentu ojca rozporządzała sporą prywatną fortuną, spadkiem po swojej matce, na pewno nie szkodzą moim planom. Tym bardziej, że Polacy mają w Szwecji opinię bardzo dobrych mężów a Polki żon.

– Więc pan…

– Najzwyczajniej – przerwał Marek Daniec – chciałem w Polsce wydać za mąż żonę mojego dyrektora. Uważałem, że to byłoby dla nich najlepsze i najmniej bolesne wyjście. Tak moralnie, jak i materialnie. Całą sprawę zepsuł sam Rolf Persson.

– Dlaczego?

– Zupełnie przypadkowo trafiłem na Andrzeja Szaflara. Zobaczyłem w Dolinie Kościeliskiej bardzo przystojnego przewodnika tatrzańskiego z grupką wczasowiczów. Postanowiłem sprawdzić, czy nie byłby on dobrym kandydatem do realizacji moich planów. Poprosiłem go o dołączenie naszej grupki do jego wycieczki. Zgodził się bez wahania. Tego samego dnia zasięgnąłem o nim opinii. Dowiedziałem się, że jest rozwiedziony, żyje samotnie, cieszy się dobrą marką w całym Zakopanem. A na dodatek od razu spostrzegłem, że bardzo się spodobał pani Gunhild, a ona mu także.

Był co prawda o kilka lat od niej młodszy, ale to nie rzucało się w oczy. Zresztą, cóż to za przeszkoda dzisiaj?

– Czy pan mówił Szaflarowi o planach związanych z jego osobą?

– Naturalnie, że nie. Od razu bym go spłoszył. Sprawy układały się jak najlepiej. Już na trzeci dzień widać było, że Gunhild wpadła na dobre, a i Andrzej jest na najlepszej drodze do tego. Gdyby nie Persson, Gunhild by żyła i teraz byłby czas na rozwiązanie kwestii materialnych z korzyścią dla obojga rozwodzących się małżonków. To przecież było do załatwienia przy obopólnej zgodzie. Mojemu szefowi zależało jedynie na utrzymaniu się na swoim stanowisku. Do majątku po starym Berggrenie nie mógł rościć najmniejszych pretensji. A gdyby Gunhild mu odpaliła z milion koron, co dla niej nie było specjalnym problemem, czułby się najzupełniej szczęśliwy. A ona z Szaflarem na pewno tak samo. Ale Persson nie wytrzymał. Musiał się wtrącić.

– W jaki sposób?

– Jak każdy nowobogacki uważał, że pieniędzmi można załatwić wszystko. Umówił się z Szaflarem na poufną rozmowę. Zrobił to bez poradzenia się ze mną. Nigdy bym do tego nie dopuścił. W czasie tej rozmowy Persson po chamsku wyłożył kawę na ławę. Niech się Szaflar prześpi z jego żoną, on za to zapłaci dwa tysiące dolarów. Dał nawet zaliczkę siedemset dolarów. Kiedy pochwalił się przede mną swoimi posunięciami, aż się za głowę złapałem. Wiedziałem, że sprawa jest przegrana.

– Powiedział pan o tym szefowi?

– Jeszcze czego! – zdziwił się Marek Daniec. – U nas wytykanie błędów zwierzchnikowi jest niezdrowe. Można szybko rozstać się z posadą, a o drugą coraz trudniej. Robiłem więc dobrą minę do złej gry. Pers-

son także wymyślił, że to ja sfotografuję tę parkę wchodzącą do domu, gdzie mieszka Andrzej Szaflar. Musiałem się na to zgodzić.

– Czy Persson obiecał panu coś za to?

– Mój szef jest zbyt sprytny, aby wyraźnie coś komuś konkretnego obiecać. W Sztokholmie, kiedy omawialiśmy całą sprawę, zapewnił mnie, że kiedy dostanie rozwód z winy żony, potrafi się odwdzięczyć. Ale ta jego wdzięczność mogła się także wyrazić wręczeniem mi wypowiedzenia w ostatnim dniu miesiąca. Co prawda, w Warszawie, w czasie rozmów z waszymi przedstawicielstwami handlowymi, kiedy padł projekt założenia w Polsce składu konsygnacyjnego i oddziału koncernu, Persson zaznaczył, że jeśli pertraktacje skończą się pomyślnie, ja będę tutaj jego przedstawicielem. Ale jak na razie były to luźne orientacyjne rozmowy. Mieliśmy je kontynuować wracając z Zakopanego i później w Szwecji.

– Pan jednak rozmawiał z Szaf larem, kiedy on już otrzymał pieniądze od Perssona.

– Naturalnie. Dostałem od szefa polecenie wykonania zdjęć, musiałem się więc dowiadywać, kiedy je będę mógł zrobić.

– I co?

– Jak przewidywałem, kiedy Andrzej dowiedział się w jakie szambo chce go mój miły szefunio wpakować, natychmiast go odrzuciło od Gunhild. Chłopak miał jednak sporo długów i postanowił wykantować Perssona na tę sumę, jaką dostał tytułem zaliczki. Moim zdaniem miał stuprocentową rację. Ze świniami trzeba postępować po świńsku. Panie pułkowniku, proszę tego nie ujmować dosłownie w waszym protokole. W ogóle bardzo proszę o nie umieszczanie w nim moich opinii o dyrektorze.

– Dobrze – zgodził się Janusz Kaczanowski – zaprotokołujemy tylko podawane przez pana fakty.

– Szaflar przyjął prostą, ale dobrą taktykę. Udawał, że bardzo się stara zdobyć względy Gunhild, ale nie może przełamać jej oporu. Wiadomo, w tym ambaras, żeby dwoje chciało naraz. Na wycieczkach zabawiał Gunhild rozmową, trochę z nią flirtował. Na dansingu w „Nosalu” obtańcowywał dziewczynę i ulatniał się. Sądzę, że pani Gunhild pojęła jego grę i dostosowała się do jej reguł. W ten sposób Andrzej na jakiekolwiek zarzuty Perssona mógł zawsze powiedzieć „starałem się, ale nic z tego nie wyszło”. O zwrocie pieniędzy nie mogło być mowy. Zresztą mój szef na ten temat nawet by słówka nie pisnął, aby rzecz się nie wydała przed jego żoną. Wtedy Gunhild wyrzuciłaby Rolfa z posady na pierwszym zebraniu rady nadzorczej. Przecież rozporządzała tam bezwzględną większością głosów. Zresztą cóż „to dla Perssona znaczyło te siedemset dolarów? I tak by je jakoś wpakował w koszta handlowe koncernu. Do takich finansowych machlojek na szkodę skarbu państwa on był niezastąpiony.