– Teraz proszę nam szczegółowo opowiedzieć – zażądał podpułkownik – jaki był przebieg tamtego tragicznego wieczoru w „Nosalu”?
– Jak zwykle przyjechaliśmy do lokalu gdzieś około godziny ósmej wieczorem. Jeździliśmy tam codziennie. To był pomysł pani Gunhild. Lubiła tańczyć i tam najwygodniej jej było spotykać się z Szaflarem. Stolik mieliśmy stale zarezerwowany. Kelnerzy czekali na zamówienia. Wiedzieli, że dostaną wysokie napiwki. Już nie bardzo pamiętam, co nam podano na kolację. Jakieś przekąski i chyba pstrągi. Orkiestra, grała. W czasie kolacji zjawił się Szaflar. Pan Persson zaprosił go do naszego stolika i częstował. Andrzej wymawiał się jak mógł, wreszcie wypił kieliszek koniaku. Kiedy muzyka znowu zaczęła grać, Persson natychmiast wypchnął żonę i Szaflara na parkiet. To było takie niezręczne! Ślepy by się domyślił całej intrygi. Żeby zatuszować niedźwiedziowatość szefa, natychmiast poprosiłem Margaretę, zaś Ostermanowie tańczyli ze sobą. Potem Szaflar odprowadził Gunhild na miejsce i gdzieś znikł. Ja chyba jeszcze raz czy dwa razy zatańczyłem z Ingą Osterman, a później siedziałem przy stoliku.
– A inni?
– Gunhild nie tańczyła, najwidoczniej czekała na Szaflara, on zaś długo nie przychodził. Persson w ogóle nie lubi tańczyć, i tym razem nie zrobił wyjątku. Margareta dotrzymywała mu towarzystwa. Pan Osterman także nie jest ani wybitnym tancerzem, ani specjalnym amatorem tego rodzaju zabawy.
– W jakim to się mniej więcej działo czasie?
– Od naszego przyjścia, to jest około ósmej wieczorem aż do po dziewiątej. Potem Andrzej znowu się zjawił i poprosił panią Gunhild. W parę minut później mój szef zaproponował pani Andersson małą wyprawę do barku. Przy stoliku zostaliśmy we trójkę, Ostermanowie i ja. Kiedy muzycy zrobili krótką przerwę, pani Gunhild już nie wróciła do naszego stołu.
– A Persson i Margareta?
– Urzędowali w barku. Ponieważ siedziałem twarzą w tamtą stronę, to ich widziałem. Potem orkiestra znowu zagrała coś do tańca, ale Gunhild i Szaflara na parkiecie nie zauważyłem. Również, kiedy muzycy grali ostatnie utwory przed przerwą na kolację, tej pary tańczącej nie widziałem.
– A para przy barku?
– Tańczący mi ją zasłaniali. Zresztą nie zwracałem na nich uwagi, bo byłem zajęty rozmową z Ostermanami. Pani Inga Osterman jest bardzo sympatyczną kobietą. Bez pretensji i bez pozowania na milionerkę. Zupełne przeciwieństwo Gunhild, która lubiła się popisywać swoim bogactwem.
– Co było dalej?
– Na krótko przed przerwą zobaczyłem pana Perssona. Znajdował się niedaleko naszego stolika i rozmawiał z pewnym Austriakiem. Zamienił z nim parę słów i dosiadł się do nas. Persson był zdenerwowany. Nic nie mówiąc nalał sobie kolejno dwa pełne kieliszki koniaku i wychylił je jednym haustem. Potem także łapczywie wypił stojącą przy jego nakryciu już na wpół wystygłą kawę. Powiedział do mnie, że jest zmęczony i źle się czuje. Zaproponowałem, aby uregulować rachunek i wrócić do „Kasprowego”, ale on się na to nie zgodził i twierdził, że ten mały kryzys powinien zaraz przejść.
– Pani Andersson wróciła do stołu razem z Perssonem?
– Nie. Przyszła nieco później. Za jakieś trzy, cztery minuty. Trudno mi określić dokładny czas, ponieważ tego nie sprawdzałem. Robiła wyrzuty Perssonowi, że sam się ulotnił i zostawił ją w barku. Bardzo się tym drobnym incydentem zdenerwowała i nawet doszło do małej awantury. Aż pani Osterman musiała interweniować. Opowiadała, że ktoś ją siedzącą samotnie przy barku wziął za „dewizówkę” i zrobił jej niedwuznaczną propozycję. Byłem zdziwiony tym wybuchem, bo to raczej spokojna i opanowana dziewczyna. A tym bardziej nie powinna się narażać mojemu szefowi. Przecież ta cała sprawa rozwodowa wynikła przede wszystkim z jej powodu. Persson zupełnie zgłupiał na punkcie tej dziewczyny, a ona, jak to się mówi, „szła na całość”.
– Czy pani Gunhild wiedziała o tym?
– Może się domyślała. Ze zrozumiałych względów, ciągle ten testament i zależność Perssona od żony, bardzo się z tym kryli. Ja nie byłem wtajemniczony w sprawy tego układu. Tutaj w Zakopanem Persson udawał, że to lekki, niewinny flircik i tak to przyjmowaliśmy. Nigdy na ten temat nie było najmniejszych komentarzy czy żarcików.
– Co było dalej?
– Kiedy orkiestra przestała grać, usłyszeliśmy jak jakaś pani krzyczała na sali, że w toalecie leży zamordowana kobieta. Przetłumaczyłem te słowa na szwedzki. A że pani Gunhild nie było z nami co najmniej od pół godziny, powiedziałem, że pójdę sprawdzić, co tam naprawdę się stało. Persson także wstał i poszedł ze mną. Wydaje mi się, że nie był zbyt zaskoczony tym wypadkiem. Mniej się zdenerwował śmiercią żony, niż można się było tego spodziewać. Kiedy przyszedł z barku, był w znacznie gorszym stanie.
– Tak pan myśli?
– Ja nic nie myślę – odpowiedział Marek Daniec – ja tylko odpowiadam na pytanie pana pułkownika, jaki był przebieg tamtego wieczoru. Nie będę przecież oskarżał swojego szefa o zamordowanie żony.
– Jak to się stało – zapytał Kaczanowski – że wasze pierwsze zeznania brzmiały prawie jednomyślnie. Twierdziliście, że co najmniej na pół godziny przed wykryciem zbrodni siedzieliście w piątkę przy stoliku?
– Pan porucznik tamtego wieczoru spisał nasze personalia i polecił nam przyjść do komendy następnego dnia. Ktoś z nas, nie pamiętani już kto, ale chyba Ragnar Osterman zauważył, że najlepiej będzie właśnie w ten sposób opowiadać całą historię. Oszczędzi to nam nie kończącej się serii przesłuchań i wyjaśnień. Zresztą ta wersja nie różniła się zbytnio od prawdy. Nasza trójka, ja i Ostermanowie, siedziała cały czas przy stole, zaś Persson i Margareta także byli na sali przy barku i wrócili przed wypadkiem.
– Raczej przed wykryciem zabójstwa – poprawił podpułkownik – tak będzie ściślej. Ani pan, ani my nie wiemy dokładnie, o której godzinie zginęła pani Gunhild.
– Właśnie to miałem na myśli – zgodził się Marek Daniec.
– Czy prowadziliście jakieś dyskusje na ten temat?
– Nie. Po prostu przy śniadaniu ktoś powiedział: „W czasie przesłuchania najlepiej mówić, że siedzieliśmy przy stoliku przez ostatnie pół godziny”. Nikt nie zaprotestował i tak już zostało. Ale nie mogę na pewno stwierdzić, że to był Osterman. Wiem tylko, że z taką inicjatywą nie wystąpił mój zwierzchnik.
Marek Daniec podpisał protokół i opuścił pokój.
– To wyraźna zmowa o złożeniu fałszywych zeznań. Można za to pociągnąć do odpowiedzialności. Drogo ich to może kosztować.
– O tym to już będzie decydował prokurator. Jak na razie, te ich małe matactwa nie zaszkodziły specjalnie śledztwu. A że teraz je prostują, więc zbytniej szkody nie ponieśliśmy.
– Zeznania Marka Dańca obciążają Rolfa Perssona.
– To prawda – zgodził się podpułkownik.
– To już nie poszlaki, ale wyraźny dowód, że Persson jest mordercą. Zostawił Margaretę przy barku, sam zeszedł na dół i zabił Gunhild. To się doskonale zgadza z czasem zbrodni.