Выбрать главу

– Nigdy nie miałem tak poważnej sprawy – porucznik z jednej strony bardzo by chciał poprowadzić takie śledztwo, w którym można się „wykazać”, z drugiej zaś nie krył swojego braku doświadczenia.

– Zawsze trzeba kiedyś zacząć – uśmiechnął się komendant – nie sądzę, żebyście długo prowadzili tę sprawę. Na pewno przyślą kogoś z wojewódzkiej, a może nawet z Warszawy. Kim była ta Szwedka?

– Żona bogatego przemysłowca. Podobno bardzo bogatego. Obwieszona była biżuterią wartą dobrych kilkadziesiąt tysięcy dolarów.

– Iz tym całym bogactwem nie miała się gdzie wybrać tylko na dansing do „Nosala”. Nic dziwnego, że jakiś łobuz zauważył tę biżuterię. Zszedł za babką do toalety, sprawdził, że tam nikogo prócz niej nie ma i wystarczyło jedno uderzenie.

– Ale dziwię się, że zabrał jedynie bransoletkę.

– Najłatwiej było ją zerwać z ręki.

– Równie łatwo zdjąć zegarek. A platynowy, wysadzany brylantami zegareczek nie nosi najmniejszych śladów wskazujących na to, że usiłowano go zerwać z ręki zabitej.

– Morderca bał się, że w każdej chwili ktoś może zejść z góry. I tak, trzeba mu to przyznać, był cholernym ryzykantem. Przecież gdyby ta kobietą zdążyła krzyknąć…

– Doktor Świątek twierdzi, że zgon nastąpił natychmiast. Cios karate błyskawicznie wymierzony w skroń.

– Karate?

– Tak twierdzi lekarz. A przecież zna się trochę na tym. Opiekuje się miejscową sekcją judo i sam także nieco ćwiczył.

– Czy taki cios wymaga specjalnej siły?

– Lekarz twierdzi, że tylko umiejętności. Mogła go zadać także i kobieta.

– Należy szukać przestępcy w kołach ludzi, którzy uprawiają lub uprawiali karate. Nie zapomnijcie o Franku Karate. O nim przede wszystkim.

– Poleciłem pracownikom restauracji „Nosala” stawić się tutaj o dziewiątej. Przesłuchując ich ustalę, kto się kręcił koło tych Szwedów. Franka Karate nie mana mojej liście gości, którzy byli tego dnia w „Nosalu”.

– Mógł wyjść natychmiast po zabójstwie. Zanim podniesiono alarm.

– Mógł – przyznał porucznik – ale to jeszcze dodatkowe ryzyko, że szatniarz go zauważy.

– Już i tak dużo ryzykował – komendant spojrzał na zegarek. – Dochodzi dziewiąta. Na pewno niektórzy z wezwanych przez was są już na miejscu. Bierzcie się więc do roboty. Gdybyście ustalili coś nowego, natychmiast mnie zawiadomić. Jeżeli będzie wam potrzebna pomoc, zrobimy co w naszej mocy. Powtarzam, tego przestępcę musimy znaleźć jak najprędzej.

Za chwilę przed porucznikiem zasiadł szatniarz, Józef Malinowski.

– Jak usłyszałem z dołu krzyk – rozpoczął szatniarz swoje zeznania – natychmiast zbiegłem na dół. W drzwiach damskiej toalety stały dwie panie. Jedna z nich krzyczała. A tam na kafelkach leżała ta Szwedka. Nachyliłem się nad nią i wziąłem za rękę. Chciałem ratować. Ale od razu zrozumiałem, że to na nic. Ona już nie żyła. Wtedy wyprowadziłem te panie na górę, schody zastawiłem dwoma fotelami, żeby nikt nie mógł wejść i kazałem Kazikowi biec na komendę. Starałem się, aby nikt nie zatarł śladów.

– Bardzo dobrze – pochwalił porucznik. – A czy w toalecie męskiej nie było nikogo?

– Na pewno nie było. Dobrze pilnowałem. Nikt tam po mnie nie wszedł ani też nie wyszedł. Z tymi Szwedami to omal się nie pobiłem. Całe szczęście, że pan porucznik w porę przyszedł.

– A kto wyszedł z lokalu po tym wypadku?

– Nikt nie wyszedł.

– Przecież drzwi nie były zamknięte.

– Drzwi nie zamykałem, to prawda – odpowiedział pan Józef – ale widziałem dobrze, że nikt nie wychodził.

– A przed tym, przed krzykiem tej pani?

– Przed dziesiątą ruch był dość duży, bo kawiarnię opuszczali ostatni goście. Ale potem, przez jakieś pięć?zy dziesięć minut, w holu było zupełnie pusto.

– Franek Karate też wtedy wyszedł?

– On chyba wyszedł wcześniej. Tak zaraz po dziewiątej.

– Ale był tego wieczora w „Nosalu”?

– Przecież on tam jest codziennie. Choć na parę minut musi wpaść. On i tacy jak on. Pilnują swoich interesów.

– Czy widzieliście, kiedy ta Szwedka zeszła na dół?

– Nie.

– Przecież schody do toalet są tuż przy szatni.

– To musiało być wtedy, kiedy właśnie goście wychodzili z kawiarni. Przy szatni zrobił się tłok. Nie miałem czasu na rozglądanie się. Każdy chce jak najprędzej dostać swoje okrycie. Gość może w kawiarni nad pół czarnej przesiedzieć ze trzy, cztery godziny, ale w szatni nie chce czekać ani minutki.

– W ogóle zauważył pan tego wieczora tę Szwedkę?

– Pewnie, że widziałem. Oni przychodzili do nas co wieczór.

– Franek Karate kręcił się koło nich?

– On zawsze się kręci koło zagraniczniaków. Przecież z tego żyje. Widziałem jak z tym młodym Szwedem, co mówi po naszemu, pili wódkę w barku. Jak tam poszedłem, aby wziąć od pani Marii butelkę coli.

– To było wczoraj?

– Nie. Jakieś trzy dni przedtem.

– O której Szwedzi przyszli do „Nosala”?

– Jak zwykle, gdzieś między ósmą a dziewiątą. Na zegarek nie patrzyłem, ale tak musiało być.

– A potem już tej zamordowanej, nazywa się Gunhild Persson, pan nie widział?

– Widziałem. Zeszli do holu i dość długo spacerowali rozmawiając.

– Jak to: zeszli?

– Ta Szwedka i Jędrek Szaflar. Przewodnik z Domu Nauczyciela. W ogóle zauważyłem, że on się przy niej stale kręcił. Przed tym u nas bywał bardzo rzadko. Przewodnika nie stać na chodzenie do takich lokali jak „Nosal”. Chyba, żeby go ktoś zaprosił. A tymczasem jak tylko ci Szwedzi pojawili się u nas, Jędrek nie opuścił ani jednego wieczoru.

– Oni go zapraszali?

– Nie wiem. Ale chyba nie, bo nie przychodził z nimi i też sam wychodził. Czy siedział z nimi przy stoliku,? to już kelnerzy będą wiedzieli.

– A ta rozmowa w holu, o której się odbyła?

– Chyba około wpół do dziesiątej.

– O czym rozmawiali? Słyszał pan?

– Mówili po niemiecku, bo Jędrek, znam go przecież od wielu lat, dobrze włada tym językiem. Był przecież przedtem przewodnikiem w pensjonatach „Orbisu”. Musiał więc znać niemiecki i wprawił się w rozmowach z cudzoziemcami.

– Kłócili się? To chyba można poznać bez znajomości języka.

– Nie. Mówili po cichu. Głównie mówiła ona. Wyglądało na to, że go o coś prosi, a on nie chce się zgodzić. Potem go pocałowała, a on wyszedł na dwór.

– Wróciła na górę do sali restauracyjnej?

– Nie. Usiadła na fotelu w holu. Jakby na kogoś czekała. Może na niego?

– A potem?

– Potem to do szatni wchodzili goście z kawiarni i już jej nie widziałem. Dopiero tam na dole, na posadzce.

– Zauważył pan, kiedy wrócił Szaflar?

– Nie. Jędrka nie widziałem więcej. Nikogo nie wi działem. W szatni było urwanie głowy, bo na dobitek wszystkiego jakiejś pani zginął szalik. Musiałem go szukać między paltami. A on po prostu zaczepił się o wieszak. Jak się w końcu przerzedziło i w holu zrobiło się pusto, to nikt ani nie wchodził, ani nie wychodził. Kawiarnia opustoszała, a na górze, w restauracji, grała orkiestra. Oni zawsze przed kolacją dłużej grają, aby zmęczyć gości. A później muzyka się skończyła, z góry zeszły te dwie panie i poszły do toalety. Od tej chwili do „Nosala” ani nikt nie wszedł, ani nikt nie wyszedł. Za to mogę dać głowę.

Widząc, że stary szatniarz niczego więcej nie wniesie do sprawy, porucznik podziękował za zeznania, a przede wszystkim za tak przytomne zachowanie się w czasie wypadku i jako następnego zaprosił do swojego pokoju kierownika restauracji.