Mijały godziny. Nikt więcej w pokoju oficerów milicji się nie zjawił. Porucznik Stanisław Motyka tęsknie spoglądał na zegarek. Podpułkownik Kaczanowski spokojnie przeglądał i porządkował akta sprawy przygotowując je do przekazania prokuratorowi.
– Nie ma jej – zauważył porucznik – już nie przyjdzie.
– Powiedziałem wczoraj, że będę czekał cały dzisiejszy dzień. A jutro dokonam zatrzymania podejrzanego. Poczekam choćby do wieczora. Ale wy, poruczniku, możecie spokojnie iść na obiad. Nie ma sensu, abyśmy tu obaj głodni trzymali wartę.
– W takim razie pójdę, zjem coś i przyniosę także panu pułkownikowi.
Porucznik wyszedł, zdążył wrócić, Kaczanowski także zdążył zjeść posiłek przyniesiony mu przez usłużnego kolegę i nadal we dwóch czekali, chociaż podpułkownika zaczęły ogarniać wątpliwości.
– Szkoda – powiedział – dałem jej szansę. Niestety, nie chciała z niej skorzystać. A przecież mogłem ją zatrzymać już dwa dni wcześniej, chciałem mieć stuprocentową pewność, że się nie mylę.
– Może uciekła? – zmartwił się porucznik.
– Na pewno nie. Zdaje sobie chyba sprawę z beznadziejności takiego kroku.
– Granica blisko. W górach łatwo ją przekroczyć.
– Żeby natychmiast być złapanym przez władze czechosłowackie? Bez wizy, bez znajomości słowackiego czy czeskiego taka ucieczka nie ma najmniejszych szans powodzenia. Już raczej bałbym się próby samobójstwa, ale i to wykluczam. To twarda dziewczyna. Zresztą na pewno dobrze się orientuje, że zbyt wysoka kara jej nie grozi.
Dopiero przed samą czwartą po południu rozległo się nieśmiałe pukanie do drzwi i do pokoju weszła Margareta Andersson.
– Przyszłam – powiedziała – dużo mnie to kosztowało. Nie mogłam się na to zdobyć.
– Naprawdę bardzo dobrze pani zrobiła – zapewnił podpułkownik dziewczynę – jestem zadowolony, że zdobyła się pani na ten krok.
– Wiem, że trzeba to było zrobić od razu w tamten wieczór, ale zabrakło mi odwagi. Gdybyście kogokolwiek oskarżyli o tę zbrodnię, natychmiast bym się przyznała. Nikt by przeze mnie nie cierpiał. Bałam się przyznać i łudziłam się, że nigdy nie dojdziecie do znalezienia winnego śmierci Gunhild, ale ja jej nie chciałam zabić.
– Wiem – o tym i wierzę pani. Proszę, niech pani usiądzie. Może papierosa albo kawy? Rozumiem doskonale, że niełatwa to była decyzja, ale najgorsze ma pani za sobą. Proszę się uspokoić i szczerze nam opowiedzieć przebieg zdarzeń.
Margareta Andersson zaciągnęła się parę razy podanym jej papierosem i spokojnym głosem rozpoczęła swoje zeznania. Podała personalia i wyjaśniała:
– Pan pułkownik na pewno wie, że ja i Rolf Persson…
– Tak, wiem.
– To nic, że dużo starszy. Jego małżeństwo z Gunhild było od samego początku pomyłką. Kochałabym go nawet, gdyby był biedny.
Kaczanowski nie przerywał, chociaż nie wierzył w prawdziwość tych słów dziewczyny.
– Rolf nie mógł się rozwieść. W Szwecji otrzymanie rozwodu nie jest specjalnym problemem, jak gdzie indziej. Na przeszkodzie stał jednak testament ojca Gunhild. W wypadku rozwodu Rolf tracił wszystko. Toteż ułożył sobie, aby właśnie Gunhild była winną rozbicia małżeństwa. Mnie to nie podobało się od samego początku. Ten przewodnik jest bardzo sympatyczny i naprawdę wydawał się zakochany w Gunhild. Trzeba było pozostawić sprawę jej naturalnemu biegowi. Andrzej bardzo się Gunhild podobał. Tylko z nim tańczyła i rozmawiała. Ale Rolfowi było za pilno i wszystko zepsuł. Kiedy, mi powiedział, że przyrzekł za to Szafiarowi dwa tysiące dolarów wiedziałam, że historia skończy się możliwie najgorzej dla nas. I tak się też stało, chociaż Rolf aż do końca łudził się, że postąpił dobrze.
– Jak to było tamtego wieczoru? – podpułkownik zadał tradycyjne pytanie.
– Jak zwykle. Przyjechaliśmy do restauracji, jedliśmy kolację, Gunhild tańczyła z Andrzejem. W pewnym momencie Rolfowi zachciało się whisky i poszliśmy do barku. Siedzieliśmy tam chyba z pół godziny. Może trochę krócej. Orkiestra parę razy zagrała, ludzie tańczyli. Gunhild nadal tańczyła z Andrzejem.
– Bardzo proszę, niech pani trochę wolniej mówi – odezwał się porucznik – nie nadążam z protokołowaniem. Niech pani powtórzy ostatnie zdanie.
– Gunhild nadal tańczyła z Andrzejem. Persscn obserwował ich i w pewnym momencie zauważył, że wyszli z sali.
– W czasie kiedy orkiestra grała?
– Nie wiem. Ja na nich nie patrzyłam. W pewnym momencie Persson powiedział „Nie ma ich. Pójdę zobaczyć. Pewnie on ją teraz zabrał do siebie. Sprawdzę, czy płaszcz Gunhild jest w szatni. Zaczekaj tu na mnie”. Siedziałam przez jakieś pięć minut, a może i dłużej. Jakiś pijany zaczął się do mnie przystawiać. Postanowiłam wrócić do stolika. Zapłaciłam za dwie whisky Rolfa i mój sok pomarańczowy. Ale nie wróciłam od razu do naszego stolika, lecz poszłam do toalety.
– Nikogo pani w holu nie zauważyła?
– Widziałam Rolfa i Gunhild. Ona siedziała, on stał przed nią, a sądząc z jej miny i gestów po prostu kłócili się.
– Widzieli panią?
– Chyba nie. Rolf stał do mnie tyłem. Ona zaś coś gwałtownie mówiła do niego.
– Nikogo innego pani tam nie widziała?
– Przy szatni było sporo ludzi, którzy odbierali swoje okrycia. Nikogo z nich nie znałam. Pewnie wyszli z kawiarni, którą zamykają wcześniej. Zeszłam na dół i zamknęłam się w kabinie. Kiedy ją opuściłam, zobaczyłam Gunhild stojącą przed umywalnią. Poprawiała sobie włosy, czy też malowała wargi. Ona także mnie zobaczyła. Odwróciła się i zaczęła krzyczeć „Ty mała żmijo! Nie udało ci się. Skończyły się twoje intrygi. Wiem już wszystko. Dostaniesz swojego Rolfa. Będziesz go utrzymywać. Bo ja się postaram, aby z głodu zdychał. A ciebie także Ragnar na zbitą twarz wyrzuci. Na moje żądanie”. Jeszcze coś wykrzykiwała, ale nie mogę powtórzyć. Była purpurowa z wściekłości. Podeszła do mnie blisko i chciała mnie uderzyć. Odepchnęłam ją. Ona nosiła pantofle na wysokich obcasach, cienkich jak szpileczki. Potknęła się na tych wysokich obcasach. Jedna stopa zsunęła jej się z pantpfla. Przez chwilę usiłowała złapać równowagę. Próbowała chwycić się umywalki, ale śliska emalia wysunęła się jej z ręki i Gunhild padając uderzyła głową o kant tej umywalki. To było straszne. Leżała na kafelkach posadzki z szeroko otwartymi oczyma i wcale się nie ruszała. Pochyliłam się nad nią. Potem ją dotknęłam. Nie miałam wątpliwości. Gunhild nie żyła, a ja ją zabiłam. Nie wiem, dlaczego nie zemdlałam i nie padłam nieprzytomna koło niej.
Margot wyjęła chusteczkę i otarła oczy. Te łzy, podpułkownik to zauważył, były prawdziwe.
– Jakoś się opanowałam – mówiła dziewczyna – ale nie wiedziałam, co robić? Zupełnie straciłam głowę. Zdawało mi się, że ktoś schodzi ze schodów. Szybko wybiegłam z toalety. Na schodach nie było nikogo. Weszłam do holu i starałam się iść jak najspokojniej. Zdawało mi się, że każdy na mnie patrzy. Jakoś jednak przebyłam całą tę drogę przez mękę i dotarłam do naszego stołu. Mój cały strach zamienił się we wściekłość na Perssona. Gdyby nie jego głupota, nie doszłoby do tragedii. Gdyby nie zostawił mnie przy barku, także nie zdarzyło by się to nieszczęście. Zrobiłam mu piekielną awanturę. On nie odezwał się ani słowem. Dopiero pani Osterman interweniowała i próbowała mnie uspokoić. Ale czy ja mogłam być spokojna? A potem znowu przeżywałam straszne chwile, kiedy odnaleziono Gunhild martwą. Przyszła milicja, rozpoczęło się śledztwo. Wtedy powinnam była się przyznać, ale stchórzyłam. To jest moja największa wina. Bo przecież nie chciałam śmierci Gunhild.
– Czy o tym wypadku pani rozmawiała z kimkolwiek?