Zygmunt Jabrzemski, siwawy mężczyzna o twarzy ogorzałej od słońca i wiatrów halnych, ongniś znakomity narciarz, krótko określił sytuację:
– Paskudna sprawa – powiedział – bardzo paskudna sprawa dla mojego lokalu. Zabójstwo to straszna rzecz, a morderstwo w restauracji to wprost potworność. Współczuję panu Perssonowi, tej bieduli, ale i nam trzeba współczuć.
– Reklamę wam zrobił.
– Dziękuję za taką reklamę. Taka wiadomość, że w „Nosalu” mordują cudzoziemców latami będzie się za nami snuła i płoszyła nam co lepszych gości. I tak sytuacja jest ciężka. Dawniej byliśmy pierwsi w całym Zakopanem. Teraz „Kasprowy” odebrał nam najlepszą klientelę. Bezstronnie przyznaję, że lokal lepszy, bardziej nowoczesny i znacznie większy.
– A jednak ci Szwedzi, chociaż mieszkali w „Kasprowym”, woleli „Nosal”.
– Może im tam coś nie odpowiadało? Swoją drogą nawet się wszyscy dziwiliśmy, że oni tak co wieczór do
nas przychodzą. Przecież w Zakopanem lokali nie brakuje. Jeżeli nie „Kasprowy”, to jest jeszcze „Giewont” albo „Jędruś”, nie mówiąc o „Ermitażu” czy „Watrze” i „Wierchach”.
– Dużo zamawiali? Chodzi mi o alkohol.
– Szwedzi to na ogół naród trunkowy, więc i ci za kołnierz nie wylewali. Ale nigdy nie przekroczyli miary. Za to zamawiali tylko najdroższe potrawy i alkohole. Z pieniędzmi się nie liczyli. Wiadomo, jak się dolary wymienia na czarno, to Polska jest najtańszym krajem na świecie.
– Franus Karate?
– Może on, może inni – dyplomatycznie odpowiedział kierownik – ja na to nie patrzę, pilnuję jedynie aby na sali był porządek i goście zadowoleni.
– Tych Szwedów jednak specjalnie pan obserwował. Takich dobrych gości.
– Przyznaję. Starałem się, żeby byli zadowoleni. Nawet w kuchni sprawdzałem, ich zamówienie musiało być zrobione ekstra. Żadnej tam fuchy. Stolik także mieli zawsze ten sam. Na nim codziennie świeże kwiaty i szwedzka flaga. To są drobiazgi, ale tym się gościa kupuje. Najwidoczniej to nam się udało, bo codziennie u nas się bawili.
– Z „dewizówkami” także?
– Mieli swoje panie. Zresztą mężczyźni prawie że nie tańczyli.
– A kobiety?
– Te nie odmawiały, jak jakiś obcy poprosił.
– Na przykład Andrzej Szaflar?
Pan Zygmunt uśmiechnął się.
– Milicja wie wszystko. Szaflar jest przystojnym młodym człowiekiem i, trzeba mu przyznać, znakomitym tancerzem. Takim kobiety rzadko odmawiają.
– A pani Persson?
– Ona także doskonale tańczyła. Przyjemność była patrzeć.
– Tańczyła z Szaflarem?
– Ta para mogła występować na konkursach.
– A Szaflar kręcił się przy bogatej Szwedce?
– Nie wiem, jak tam było między nimi. Ale wyglądało, że to raczej ona leci na przystojnego mężczyznę. Znam Szaflara, ten chłopak nie poluje na pieniądze. Ale ta Szwedka była bardzo przystojna i nie jednemu mogła w głowie zawrócić. Szaflarowi także.
– Pan dawno zna Szaflara? – zapytał porucznik – bo ja go prawie nie znam. Nie przypominam go sobie ani ze szkoły, ani z żadnych zawodów sportowych. On pochodzi z Zakopanego czy z Szaflar?
– Z Poznania.
– Z takim góralskim nazwiskiem?
– Pewnie jego rodzice czy też dziadkowie wywędrowali z Podhala.
– A potomek wrócił w góry?
– Tak się właśnie stało. Zjawił się tutaj jako osiemnastoletni chłopak. Z wycieczką szkolną. I od razu zakochał się w Tatrach. Zaraz po maturze zamieszkał w Zakopanem. Chwytał się najrozmaitszych zajęć, aby z czegoś żyć i cały wolny czas spędzał na włóczędze po Tatrach. Poznał je lepiej niż niejeden z nas. Niełatwo ceprowi zostać przewodnikiem tatrzańskim, ale jednak Szaflarowi udała się ta sztuka. Bodaj jako czwartemu w ogóle człowiekowi z nizin.
– A kto był pierwszym?
– Chyba Kazio Dziób. Pamiętam, jak zdawał i jak go miejscowi chcieli zagiąć. Nawet kazali mu wyliczyć, ile jest krzyży w Dolinie Kościeliskiej.
– Ja, chociaż z górali – roześmiał się porucznik – nie potrafiłbym na to odpowiedzieć. Ile?
– Razem cztery.
– Ile lat ma Szaflar?
– On tylko tak młodo wygląda. Już dobija do trzydziestu pięciu.
– To starszy ode mnie. Nigdy bym nie przypuszczał. Czy jest żonaty?
– Był. Ale małżeństwo się rozleciało. Podobno nie z winy Szaflara. Ale niełatwo być żoną przewodnika tatrzańskiego i członka Góralskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego.
– To prawda – przyznał Motyka – ale wracajmy do naszych przykrych spraw. Nie zauważył pan, kto się przy tych Szwedach kręcił?
– Pani Persson lubiła tańczyć z Szaflarem. Ona mu chyba także wpadła w oko, bo odwiedział nas codziennie.
– Mąż na to nie reagował?
– Nie. Parę razy widziałem Jędrka i pana Perssona, jak siedzieli w barku i przyjacielsko ze sobą rozmawiali. A za te koniaki, które tam wypili, płacił Szwed.
– A inni?
– Panie tańczyły z różnymi przygodnymi gośćmi. Ale to zawsze kończyło się na jednym czy kilku tańcach. Ten młody Szwed, Marek, obtańcowywał tę drugą mężatkę.
– A ruda?
– Czasem tańczyła z panem Perssonem lub z tym drugim starszym Szwedem, Najrzadziej z Polakami.
– Z Szaflarem?
– Może raz ich widziałem na parkiecie. Częściej chodziła z panem Perssonem do barku. Ale to raczej on pił, a nie ona.
– Przecież mieli alkohol na stole.
– Zamawiali polskie wódki i francuskie koniaki. W barku pan Persson najczęściej pił whisky. Ona sok pomarańczowy.
– Panią Persson przezywano „bransoleta”?
– Słyszałem o tym. Tak ją podobno nazwała Czar na Lola i to się przyjęło. Ta bransoletka rzucała się w oczy. Nie bardzo zresztą pasowała do osoby właścicielki.
– Dlaczego?
– Pani Persson była bardzo elegancką kobietą. Prawdziwą damą. A ta bransoletka raczej by pasowała jakiejś nowobogackiej.
– Inną biżuterię pani Persson miała również kosztowną?
– Ale nie tak demonstracyjnie rzucającą się w oczy.
– Niewiele mi pan powiedział, panie kierowniku.
– Niestety, nie mogę panu pomóc, choć bardzo chcęc Kiedy się uważa na całość, łatwo pominąć pewne drobiazgi.
– Może pan chociaż zapamiętał ostatnie momenty przed tym, nim się pan dowiedział o zbrodni.
– Orkiestra poszła na kolację, goście siedzieli przy stolikach.
– A kiedy orkiestra jeszcze grała? Czy pani Persson tańczyła z Szaflarem albo z kimś innym?
– Widziałem, że tańczyli. Ale czy to było wtedy, gdy orkiestra grała te ostatnie kawałki, tego nie mogę powiedzieć. Na pewno nie siedziała przy stoliku.
– A reszta Szwedów?
– Chyba tak.
– Chyba czy na pewno?
– Nie jestem pewien. Nie mógłbym przysiąc.
– Czy pan zna sportowców uprawiających karate albo takich, którzy w przeszłości uprawiali tę dyscyplinę?
– Trochę ich znam. Ale w Zakopanem to nie jest zbyt popularne.
– A tacy byli wtedy w restauracji?
– Mignął mi Franciszek Bujak. Jego nawet nazywają „Karate”. Jednakże zaraz po ósmej wyszedł, bo już go więcej nie widziałem. Może siedział w kawiarni? Albo w „Zbójeckiej Piwnicy”?
– Lekarz twierdzi, że śmiertelny cios, jaki pani Persson otrzymała, może pochodzić z ręki człowieka biegłego w sztuce karate.
– Doktor Świątek na tym się zna – przyznał kierownik – sam przecież trochę uprawia judo. Wczoraj na sali nie było prawie miejscowych gości. Jedynie ci Szwedzi i różni wczasowicze. Mógł być wśród nich i karatowiec. Franka nie posądzam o taki skok. Przecież i tak dobrze zarabia.
– Ta bransoletka warta jest około dziesięciu tysięcy dolarów.