– A pan Osterman?
– To także poważny szwedzki przemysłowiec. Właściciel stalowni. Wytwarza się tam różne gatunki stali szlachetnej. Co najmniej połowę produkowanych na świecie żyletek wyrabia się właśnie z jego stali. Między innymi chyba i polskie polsilvery. Nasz koncern jest bardzo ściśle związany ze stalowniami Ostermana.
– A pani Margareta Andersson?
Marek pozwolił sobie na uśmiech:
– Jest sekretarką Ostermana i panną do towarzystwa Ingi Osterman. Naturalnie tylko tutaj, w Zakopanem.
– Bardzo przystojna dziewczyna.
– Nie w moim guście. A także, zapewniam pana, nie w guście Ostermana.
– Wracajmy jednak do wypadków tamtej nocy.
Proszę mi szczegółowo opowiedzieć cały przebieg waszego pobytu w „Nosalu”.
– Jak zwykle przyjechaliśmy do „Nosala” gdzieś po godzinie ósmej wieczorem…
– Od dawna – przerwał porucznik – odwiedzaliście ten lokal?
– Do Zakopanego przyjechaliśmy przed dziewięciu dniami. Zaraz na drugi dzień jedliśmy kolację w „Nosalu”. To ja zaproponowałem, by nie spożywać wszystkich posiłków w „Kasprowym”, ale także odwiedzać i inne zakopiańskie lokale. I tak już przyjęło się, że pozostaliśmy przy „Nosalu”.
– Dlaczego?
– Pani Gunhild Persson bardzo ten lokal przypadł do gustu.
– Lokal czy Jędrek Szaflar?
– Nie wiem – wykręcił się Daniec.
– Czy Szaflar przysiadał się do waszego stolika?
– Raz czy dwa razy na zaproszenie pana Perssona. Ale raczej tego unikał.
– Dlaczego! Czy dlatego, że flirtował z jego żoną?
– Pan Szaflar jest bardzo ambitnym człowiekiem. Krępował się jeść i pić za cudze pieniądze. A jego samego przecież nie stać by było na regulowanie takich rachunków. Co zaś do tego, jak pan to mówi „flirtu”, pan się myli. To właśnie pan Persson, który sam rzadko tańczy, a wiedział, jaką amatorką tańca jest jego małżonka, zawsze namawiał Szaflara i panią. Gunhild do wyjścia na parkiet. Zawsze też zapraszał pana Andrzeja na następny wieczór w „Nosalu”. Zresztą i we dnie widywaliśmy się z panem Szaflarem, który oprowadzał nas po Tatrach. Po prostu przyłączaliśmy się do wycieczek jego grupy.
– Wszyscy?
– Pan Persson nie był zwolennikiem zbyt „stromych” spacerów. Ale pani Gunhild i Ostermanowie
chętnie uczestniczyli w tych wyprawach. Ja także, jeżeli nie miałem jakichś spraw do załatwienia, z wielką przyjemnością wędrowałem po górach. Wprawdzie już parokrotnie byłem w Zakopanem, ale dopiero teraz pod kierunkiem tak wytrawnego przewodnika poznawałem piękno Tatr.
– A Margareta Andersson?
– Jej, niestety, serce nie pozwalało brać udziału w tych wycieczkach.
– Wracajmy do tamtego wieczoru.
– Jak już powiedziałem, przybyliśmy do „Nosala” około ósmej. Stolik na nas czekał. Zaraz zjawił się kierownik sali, który nas poinformował, jakie to smakowitości kucharz specjalnie dla nas przygotował. Całe towarzystwo miało dobry nastrój. Trochę się piło, jedzenie było naprawdę doskonałe. Panie trochę tańczyły. Nawet panowie Osterman i Persson puścili się w tany.
– A pani Gunhild?
– Jeden raz zatańczyła z Ostermanem. Później, kiedy zjawił się pan Szaflar, tańczyła jedynie z nim.
– Czy Szaflar przysiadł się do was?
– Kiedy pewnego razu odprowadzał na miejsce panią Gunhild, pan Persson prawie siłą usadził go na wolnym krześle, zmusił do wypicia kieliszka koniaku i zjedzenia jakiejś przekąski. Szaflar zawsze siedział w kawiarni i jedynie, kiedy orkiestra zaczynała grać, przechodził do restauracji. Więc i teraz po wypiciu tego drinka wymówił się od dalszego asystowania nam, tłumacząc, że w kawiarni czekają na niego przyjaciele. Zrozumiałem to jako wybieg. W kawiarni można spędzić wieczór przy pół czarnej. Nie to, co w restauracji.
– Tak więc tańczyliście i ucztowaliście. Wreszcie nadeszła pora, kiedy orkiestra grała ostatni raz przed kolacją. Co się wtedy działo przy waszym stoliku?
– Siedzieliśmy w piątkę. Nie było pani Gunhild.
– Czy tańczyła?
– O ile sobie przypominam, to pani Persson w ogóle w czasie poprzedniej przerwy nie wróciła do stolika. Tańczyła z panem Szaflarem.
– A ten taniec… widział ją pan wtedy na parkiecie?
– Chyba nie, ale nie jestem pewien.
– W czasie tego wieczoru odwiedzaliście barek?
– Ja tam nie byłem. Ostermanowie chyba także nie. Natomiast pan Persson po zatańczeniu z Margaretą wstąpił do barku na jedną whisky.
– Kiedy to było?
– Licząc tańcami, to poprosił dziewczynę wtedy, kiedy orkiestra grała trzeci kawałek przed udaniem się na kolację.
– A wrócili?
– Chyba w czasie ostatniej przerwy przed kolacją muzyków.
– Wtedy, kiedy pani Persson była nieobecna?
– Tak.
– Co było dalej?
– Kiedy orkiestra skończyła grać i odłożyła instrumenty, patrzyłem na pary wracające z parkietu. Ale nigdzie nie dostrzegłem pani Gunhild ani jej tancerza. Ta nieobecność nie wywołała żadnego zaniepokojenia w naszym towarzystwie. Zaraz potem na salę weszła jakaś pani i powiedziała, że na dole leży zamordowana kobieta. To już nas zaniepokoiło. Zeszedłem na dół i tam usłyszałem, że „zabito Szwedkę”. Natychmiast wywołałem pana Perssona i usiłowaliśmy zejść na dół schodami prowadzącymi do toalety. Ale szatniarz nas nie puszczał. Wtedy nadeszła milicja.
– Czy pani Persson miała tego dnia na ręku złotą bransoletkę?
– Na pewno miała. Pamiętam bardzo dobrze. Zresz tą pani Persson w ogóle nie rozstawała się z tym klejnotem.
– Miała inną elegancką biżuterię.
– Czego nie można powiedzieć o tej bransoletce. Była bardzo droga, ale brzydka. To podobno pamiątka po matce, która umarła młodo i ten klejnot kupiła wtedy, kiedy nagle przyszło bogactwo. Zakłady były dawniej małą fabryczką. Dwie wojny światowe, podczas których Szwecji udało się zachować neutralność, zamieniły je w wielki koncern przemysłowy. Do bogactwa trzeba się także przyzwyczaić i umieć nie demonstrować go. Bransoletka pochodziła z okresu, kiedy bogactwo już było, ale tej drugiej cechy jeszcze brakowało.
– Państwo Persson mają dzieci?
– Syna. Chłopak ma czternaście lat.
– Czy zna pan Franciszka Bujaka nazywanego Karate?
– Znam.
– Pan załatwiał z nim jakieś interesy?
– Zdaje mi się, że polskie prawo pozwala uchylić się od odpowiedzi, jeśliby to mogło zaszkodzić odpowiadającemu.
– Dobrze pan zna polskie przepisy. Ale ja prowadzę śledztwo w sprawie morderstwa i nie obchodzą mnie jakieś czarnogiełdowe machlojki.
– Tu machlojek nie było żadnych. Po prostu w kasie „Pewexu” wymieniałem dolary na bony. Bony dawałem do sprzedaży panu Bujakowi. Nie będę przecież sprzedawał bonów stojąc na ulicy.
Porucznik uśmiechnął się.
– Powiedzmy, że pan zeznał prawdę. To i tak z tymi bonami nie jest w porządku. Cudzoziemcy nie wymieniają swoich walut na bony.
– Na kasach „Pewexu” nie ma żadnej informacji, że cudzoziemiec nie może dokonać takiej wymiany.
Oficer milicji machnął ręką.
– Nie chodzi mi o to. Czy wczoraj miał pan jakieś kontakty z Frankiem Karate?
– Rozmawiałem z nim jedynie przez chwilę. Powiedziałem mu, że nic dla niego nie mam i pożegnaliśmy się.