– Czy w czasie, kiedy orkiestra grała ostatnie melodie przed udaniem się na kolację, pani tańczyła?
– Nie.
– A inni z waszego towarzystwa?
– Siedzieliśmy całą piątką przy stoliku. Tylko Gunhild nie było, ale nie widziałam, żeby wtedy tańczyła.
Pan Osterman był jowialnym, wesołym mężczyzną. Niezbyt się przejął tragedią rodziny Perssonów i nawet się z tym specjalnie nie krył. Wcale nie nalegał, aby jak najprędzej wrócić do Sztokholmu. Przeciwnie, otwarcie powiedział, że nie miałby nic przeciwko temu, aby pod Giewontem pobyć dłużej niż zaplanowane dwa tygodnie. Interesy są wprawdzie interesami, ale co to za interesy przy tych podatkach, „jakie nakłada rząd bez względu czy wywiesza socjalistyczną czy też liberalną flagę. Życie w Szwecji jest ciężkie i staje się coraz cięższe. Natomiast w Zakopanem żyje się przyjemnie. Gazet szwedzkich tu nie ma, co jest dużym urokiem tego miasta. A jakie piękne dziewczyny! Widział jedną w „Nosalu”, cóż, kiedy żona… Musi tutaj kiedyś przyjechać sam. Rolfa Perssona zna
od wielu lat. Przyjaźnią się. Kierownicy dwóch współpracujących ze sobą przedsiębiorstw powinni się ze sobą przyjaźnić. Persson jest solidnym człowiekiem. Doskonałym menadżerem. Gunhild była przemiłą kobietą. Trochę flirtowała z tym przewodnikiem, ale to Rolfowi nie przeszkadzało. Po piętnastu latach małżeństwa trzeba umieć być wyrozumiałym dla pewnych słabości drugiej strony. Tym bardziej, jeśli prócz miłości jest się związanym wspólnymi interesami. Przecież akcje koncernu, którego Persson jest generalnym dyrektorem, należą do jego żony i do rodziny żony. On, Ragnar Osterman, tego wieczoru raz tańczył. Że swoją żoną. Potem jacyś Polacy prosili ją do tańca. To dobrze, bo Inga także lubi tańczyć, a jego po wycieczce do Czarnego Stawu trochę bolały nogi. Kobieta nigdy się tak nie zmęczy, żeby nie chciała tańczyć. W piątkę siedzieli przy stoliku, kiedy orkiestra grała, a później poszła na kolację. Zaraz potem Marek przetłumaczył im, że jakaś kobieta powiedziała, iż w toalecie leży zabita Szwedka. Marek i Rolf wybiegli z sali.
– Czy pani Persson miała tego dnia w „Nosalu” tę bransoletkę?
– Ona ją zawsze nosiła. Szkaradna bransoletka. Brzydszej trudno sobie wyobrazić. Ale ona była dziwnie przywiązana do tego paskudztwa. Przecież mogła sobie zafundować i ładniejszą, i znacznie droższą. Stać ją było na to. Mówiła, że nosi ją dlatego, żeby zawsze pamiętać kim jest i z jakiej rodziny pochodzi. Bo jej rodzina wywodzi się od zwykłych kowali wiejskich. Nawet nie chłopów, a takich bez ziemi, co imali się różnych zajęć, aby przeżyć. Dopiero jej dziadek rozbudował swoją kuźnię w małą fabryczkę, gdzie zaczął produkować początkowo niezbyt udane łożyska kulkowe. Pierwsza wojna pozwoliła mu stanąć na nogi. Jego syn dalej rozwijał rodzimy zakład i po drugiej wojnie światowej zamienił go w potężny koncern. Tę bransoletką kupiła matka Gunhild, kiedy dorobili się pierwszego miliona.
– Franciszka Bujaka nazywanego Karate pan zna?
– Wesoły młody człowiek. Bardzo obrotny.
– Korzystał pan z jego usług?
– Wszelkie sprawy finansowe załatwiał nam Marek Daniec. On się lepiej orientuje w waszych zawiłościach gospodarczych. Poza tym włada waszym językiem.
– Kiedy tak siedzieliście w piątkę przy stoliku, widział pan Franka Karate?
– Widziałem. Przeszedł szybko przez salę, podszedł do bufetowej urzędującej w barku, która coś mu podała. Mogła to być jakaś butelka. On zaraz odszedł i skierował się do drzwi, które łączą recepcję hotelu z restauracją. Znikł za tymi drzwiami. Potem orkiestra przestała grać.
– Jest pan tego pewien?
– Absolutnie.
– O to samo pytałem pozostałych państwa. Ani Marek, ani pan Persson, ani też pańska żona tego nie zauważyli.
– Bo oni siedzieli bokiem do barku, a ja na wprost barku i tej ściany, gdzie są drzwi do recepcja hotelowej.
Poza tym nadzwyczaj ważnym dla śledztwa szczegółem, zeznania pana Ostermana niczego nowego nie wniosły do sprawy, więc z kolei jego miejsce zajęła ostatnia ze Szwedek, panna Margareta Andersson…
Sekretarka pana Ostermana miała najmniej do powiedzenia w tej sprawie. Potwierdziła, że tańczyła jeden raz z panem Perssonem i razem z nim poszła do barku. Tam nie bawili zbyt długo. Wrócili do stolika. Z Polakami nie tańczyła, chociaż kilku z nich zapraszało ją do tańca. Uważała, że nie wypada tańczyć, jeżeli dwaj mężczyźni z jej towarzystwa siedzą przy stoliku.
Tym brdziej, że jeden z nich jest szefem, który tę wycieczkę jej zafundował, a drugi poważnym przemysłowcem, z którym lepiej dobrze żyć. Przez ostatnie pół godziny przed tragedią cała piątka szwedzka siedziała przy stoliku. Właśnie kelner podał melbę i wszyscy się delektowali tymi lodami.
– Co pani może powiedzieć o pani Persson?
– Ja jej prawie nie znałam. Może ze dwa razy spotkałam ją u państwa Ostermanów na jakimś przyjęciu. Zawsze w takich sytuacjach pomagałam pani Osterman w przygotowaniach. Poza tym zetknęłam się z nią tutaj. To była elegancka, miła pani. Nic dziwnego, że tak się podobała temu młodemu przewodnikowi.
– On jest o dziesięć lat starszy od pani.
– Niemożliwe? Wygląda o wiele młodziej. Bardzo dobrze tańczy i bardzo sympatyczny chłopak. Szkoda, że zajął się nie mną, lecz panią Gunhild. No, ale ja nie mam ani tak bogatego męża, ani takiej biżuterii.
Porucznik zrozumiał aluzję, ale nie podjął na ten temat dyskusji. Podziękował pannie Andersson za rozmowę i uprzedził, że będzie jeszcze oficjalnie przesłuchiwana.
Rozdział IV
Zaraz po wyjściu ostatniej przesłuchiwanej Szwedki, porucznik Stanisław Motyka polecił jednemu z posterunkowych, aby przespacerował się do hotelu „Nosal” i stamtąd wrócił z bufetową, panią Marią Lisowską. -
Za parę minut do pokoju bufetowa nie weszła, ale wpadła jak bomba aż czerwona ze złości.
– Co pan mi takiego wstydu narobił – niemal krzyczała – milicjant w mundurze przychodzi na salę restauracyjną i zabiera mnie do komendy jak jaką zbrodniarkę! Dobrze jeszcze, że mi kajdanków na ręce nie założył. Może to ja zabiłam tę Szwedkę?
– Pewnie jej pani nie zabiła – spokojnie odpowiedział porucznik – ale nie jestem taki pewien, czy nie jest pani wspólniczką przestępcy.
– Ja? Coście sobie ubrdali?
– Tylko to, że składa pani fałszywe zeznania. Usiłuje pani wprowadzić w błąd milicję. Za fałszywe zeznania grozi surowa kara. A jak się komuś robi fałszywe alibi, to być może jest się jego wspólnikiem.
– Zeznawałam prawdę. Mogę na to przysiąc.
Porucznik sięgnął do teczki i wyjął stamtąd protokół zeznań Lisowskiej.
– Zeznała tutaj pani i podpisała to zeznanie, że Franek Karate raz czy dwa razy popijał w barku z tym Szwedem, który mówi po polsku, Markiem Dańcem. Ale ani słówkiem pani nie wspomniała, że na kilka minut przed wykryciem zbrodni Franek zjawił się w restauracji i podszedł do barku. Pani mu dała jakąś paczkę. Następnie Bujak nie zszedł na dół, tylko wewnętrznymi drzwiami udał się do recepcji hotelowej. Tak było, czy pani nadal zaprzecza?