Выбрать главу

— Czy naprawdę nie ma u was różnicy między pracą mężczyzn i kobiet?

— No cóż, naprawdę; byłaby to bardzo mechaniczna podstawa podziału pracy, nie wydaje ci się? Człowiek wybiera sobie pracę zgodną z jego zainteresowaniami, talentem, siłą fizyczną — co ma do tego płeć?

— Mężczyźni są fizycznie silniejsi — z profesjonalnym znawstwem stwierdził doktor.

— Zwykle tak, a ponadto są więksi; lecz jakież to ma znaczenie w dobie maszyn? Ale nawet gdybyśmy nie mieli maszyn, gdybyśmy musieli kopać szpadlami i dźwigać ciężary na grzbietach, mężczyźni pracowaliby może szybciej — ci więksi — ale kobiety pracowałyby wytrwałej… Nieraz marzyłem, żeby być tak wytrzymały jak kobieta.

Kimoe patrzył na Szeveka, uprzejmie wstrząśnięty.

— Ależ to utrata wszystkich kobiecych cech: delikatności…

Utrata męskiego szacunku dla samego siebie… No i nie będzie pan chyba udawał, że w pańskiej dziedzinie kobiety panu dorównują? W fizyce, matematyce, na polu intelektualnym. Nie będzie pan chyba obstawał przy tym i zniżał się do ich poziomu?

Szevek siedział w miękkim, wygodnym fotelu, błądząc wzrokiem po oficerskiej mesie. Ekran wypełniała — nieruchoma na tle czarnej przestrzeni — jasna krzywizna Urras, niczym niebieskozielony opal. Przez ostatnie dni Szevek zżył się z tym pięknym widokiem i samą mesą, ale teraz jaskrawe kolory, obłe kształty foteli, dyskretne oświetlenie, stoliki do gier, telewizyjne ekrany i puszyste wykładziny wydały mu się równie obce jak w chwili, gdy zobaczył je po raz pierwszy.

— Nie sądzę, abym musiał udawać, Kimoe — powiedział.

— Znałem, oczywiście, nadzwyczaj inteligentne kobiety, zdolne rozumować nie gorzej od mężczyzn — wyrzucił z siebie doktor, świadom, że prawie krzyczy; bije pięściami w zamknięte drzwi i krzyczy — ocenił to w duchu Szevek…

Szevek zmienił temat, nie przestał jednak o tym myśleć. Ta kwestia wyższości i niższości musi być kwestią centralną w życiu społecznym Urrasyjczyków. Jeśli Kimoe, żeby zachować szacunek dla samego siebie, musi uważać połowę ludzkiego gatunku za niższą, jakże mogą mieć dla siebie szacunek kobiety — a może z kolei one za niższych uważają mężczyzn? I jaki też może to mieć wpływ na ich życie płciowe? Z pism Odo wiedział, że głównymi instytucjami seksualnymi Urrasyjczyków (w każdym razie przed dwoma wiekami) były „małżeństwo” — partnerstwo uświęcone i narzucane przez prawne i ekonomiczne sankcje — oraz „prostytucja” — która wydawała się jedynie pojęciem szerszym — czyli kopulacja w trybie ekonomicznym. Odo potępiała i jedno, i drugie; a jednak sama była „zamężna”. W instytucjach tych mogły zresztą zajść w ciągu dwustu lat wielkie zmiany. Jeśli Szevek ma zamieszkać na Urras, wśród Urrasyjczyków, lepiej, żeby się tego dowiedział.

Dziwne, że nawet seks — od tylu lat źródło tak wielkiej przyjemności, rozkoszy i szczęścia — stawał się dlań z dnia na dzień ziemią nieznaną, po której poruszać się musiał ostrożnie, ze świadomością własnej niewiedzy; tak to się jednak właśnie przedstawiało.

Za dzwonek alarmowy posłużył mu nie tylko niezwykły wybuch oburzenia i wzgardy doktora Kimoe, ale i wcześniejsze niejasne odczucia, na które ów epizod rzucił nowe światło. Już na początku pobytu na pokładzie Czujnego, podczas tych długich godzin, które mu upłynęły w gorączce i rozpaczy, zwracało jego uwagę — czasem w sposób przyjemny, a czasem drażniący — trywialnie proste doznanie: miękkość łóżka. Choć była to tylko koja, jej materac uginał się pod jego ciężarem z pieszczotliwą elastycznością. Materac poddawał się tak uparcie, że Szevek zawsze zasypiał ze świadomością tego faktu. Zarówno przyjemność, jak i rozdrażnienie były zdecydowanie erotycznej natury. Do tego ten „ręcznik”, dmuchający strumieniem gorącego powietrza: podobny efekt — łaskotanie. I kształty mebli w mesie oficerskiej, te gładkie, opływowe krągłości, do których przymuszono oporne drewno i stal, gładkość i delikatność powierzchni i materiałów — czy i one nie były po trosze perwersyjnie erotyczne? Znał siebie dostatecznie dobrze, by wiedzieć, że kilka dni bez Takver, nawet przeżytych w tak wielkim stresie, nie mogło go aż tak pobudzić, by dopatrywał się kobiety w każdym blacie stołu. Chyba że naprawdę była w nim zaklęta.

Czyżby wszyscy stolarze na Urras żyli w celibacie?

Przestał łamać sobie nad tym głowę; wkrótce się przekona.

Na chwilę przed zapięciem pasów do jego kajuty wszedł doktor, żeby sprawdzić działanie różnych szczepionek, z których ostatnia — przeciwko dżumie — doprowadziła Szeveka do mdłości i wprawiła w oszołomienie. Kimoe dał mu kolejną pigułkę.

— To pana ożywi przed lądowaniem — oświadczył.

Szevek ze stoickim spokojem połknął proszek. Kimoe, zapinając apteczkę, odezwał się nagle z pośpiechem:

— Doktorze Szevek, nie sądzę, abym miał jeszcze przyjemność opiekować się panem — choć to niewykluczone — gdybym jednak nie miał, chciałbym powiedzieć, że to… że ja… to był wielki dla mnie zaszczyt. Nie dlatego, że… ale dlatego, że nabrałem szacunku… nauczyłem się cenić… jako istota ludzka… pańską dobroć, prawdziwą dobroć…

Ponieważ do bolącej głowy nie przyszła Szevekowi żadna stosowniejsza odpowiedź, wyciągnął rękę, ujął dłoń tamtego i rzekł:

— Spotkajmy się więc znowu, bracie!

Kimoe potrząsnął nerwowo jego ręką (zwyczajem Urrasyjczyków), po czym szybko wyszedł. Po jego odejściu Szevek uświadomił sobie, że zwrócił się do niego po prawieku — nazwał go ammar, bratem — w języku, którego tamten nie rozumiał.

Ścienny głośnik odklepywał komendy. Szevek, przywiązany do koi, słuchał ich otępiały i obojętny. Uczucia związane z wejściem w atmosferę potęgowały otępienie; poza nadzieją, że nie będzie musiał wymiotować, niewiele więcej docierało do jego świadomości. Nie zauważył, kiedy wylądowali, uświadomił mu to dopiero Kimoe, który wpadł i zaprowadził go w pośpiechu do mesy oficerskiej. Ekran, na którym od tylu dni jaśniała spowita chmurami Urras, był pusty. Mesa zaś była pełna ludzi. Skąd oni wszyscy się wzięli? Stwierdził zaskoczony, z radością, że może stać, chodzić i ściskać wyciągnięte dłonie. Skoncentrował na tych czynnościach całą swą uwagę, nie dbając o ich sens. Głosy, uśmiechy, dłonie, słowa, nazwiska. Powtarzane w kółko jego imię: dr Szevek, dr Szevek… Teraz on i ci wszyscy nieznajomi schodzą po jakiejś krytej pochylni; podniesione głosy, słowa echem odbijają się od ścian.

Zgiełk głosów cichnie. Obce powietrze owiewa mu twarz.

Podniósł oczy; schodząc z rampy na równy grunt, potknął się i omal nie upadł. W odstępie między początkiem kroku a jego postawieniem naszła go myśl o śmierci; zrobiwszy zaś ów krok, stał już na nowej ziemi.

Był szary, bezkresny wieczór. Gdzieś daleko za lądowiskiem płonęły zamglone niebieskie światła. Zimne, pełne aromatów powietrze owiało mu twarz i dłonie, wciągnął je — wilgotne i miękkie — w nozdrza, gardło i płuca. Nie było dla niego obce. Było powietrzem świata, z którego przybył jego lud. Powietrzem domu.

Ktoś ujął go pod ramię, gdy się potknął. Oślepił go blask reflektorów. Filmowano dla wiadomości scenę powitania: pierwszy człowiek z Księżyca — szczupła, wysoka postać w tłumie dygnitarzy, profesorów, agentów ochrony; kształtna, kudłata głowa sztywno wyprostowana (aparaty fotoreporterów mogły uchwycić każdy jej rys), jak gdyby przybysz usiłował spojrzeć ponad jupiterami w nieskończone niebo, powleczone mgłą, zasnuwającą gwiazdy, Księżyc i wszystkie inne światy. Dziennikarze próbowali się przedrzeć przez kordony policji. „Czy w tej historycznej chwili chciałby pan złożyć jakieś oświadczenie, doktorze Szevek…” Zostali natychmiast odepchnięci. Otaczający go ludzie zmusili go, by ruszy! dalej. Niemal zaniesiono go do czekającej limuzyny; do ostatniej chwili stanowił łatwy, wyraźny cel dla fotoreporterów za sprawą swojego wzrostu, długich włosów oraz dziwnego wyrazu twarzy, na której żal mieszał się z radością przypominania sobie rzeczy znajomych.