Выбрать главу

– Dzięki za radę, będę uważała.

Kasjerka spojrzała za plecy LuAnn.

– A gdzie pani bagaż?

– Och, nie lubię podróżować objuczona. Zresztą mamy tam rodzinę. Jeszcze raz dziękuję. – LuAnn odwróciła się od kasy i ruszyła w kierunku peronów.

Kobieta odprowadziła ją wzrokiem i aż podskoczyła z przerażenia, kiedy, spojrzawszy znowu na wprost, zobaczyła mężczyznę w czarnej skórzanej kurtce, który wyrósł jak spod ziemi przed okienkiem kasowym. Mężczyzna położył ręce na ladzie.

– Bilet do Nowego Jorku w jedną stronę poproszę – powiedział grzecznie Anthony Romanello, zerkając w kierunku, w którym oddaliła się LuAnn.

Obserwował ją przez szybę wystawową, kiedy wypełniała w sklepie kupon loteryjny. Potem widział, jak dzwoni gdzieś z budki telefonicznej, nie zaryzykował jednak i nie podszedł na tyle blisko, by słyszeć rozmowę. Fakt, że udawała się teraz w podróż do Nowego Jorku, rozpalił jego ciekawość. Miał wiele powodów, by jak najszybciej wynieść się z tych stron. Teraz doszedł jeszcze jeden, bo chociaż jego misja dobiegła już końca, postanowił ustalić, co kombinuje LuAnn Tyler i dlaczego jedzie do Nowego Jorku. Zresztą tak się składało, że tam mieszkał i było mu po drodze. Być może uciekała od trupów w przyczepie. Ale jemu coś mówiło, że jest w tym coś więcej. O wiele więcej. Odebrał bilet i skierował się do wyjścia na perony.

LuAnn odsunęła się daleko od torów, kiedy nieco opóźniony pociąg wtaczał się z łomotem na stację. Z pomocą konduktora znalazła swój przedział w luksusowym wagonie sypialnym. Na jego wyposażenie składały się piętrowe łóżko, fotel, umywalka, toaleta i natrysk. Pora była późna i za jej zgodą steward sprawnie posłał łóżko. Zamknąwszy za nim drzwi, LuAnn usiadła w fotelu, by nakarmić Lisę z butelki. Pół godziny później pociąg ruszył. Przyśpieszał szybko i wkrótce za szybami dwóch wielkich okien widokowych przesuwał się już wiejski krajobraz. LuAnn skończyła karmić Lisę i przygarnęła małą do piersi, żeby się jej odbiło. Następnie przewinęła córeczkę i zaczęła się z nią bawić. Po godzinie Lisa zmęczyła się i matka ułożyła ją w nosidełku.

Sama usiadła wygodnie w fotelu i spróbowała się odprężyć. Pierwszy raz w życiu jechała pociągiem. Wrażenie płynnego ruchu i rytmiczny stukot kół na nią też działały usypiająco. Nie pamiętała już, kiedy ostatnio zmrużyła oczy. Zaczęła odpływać. Ocknęła się raptownie kilka godzin później. W jej odczuciu dochodziła już północ. Uświadomiła sobie, że przez cały dzień nie miała nic w ustach. Tyle się działo, że nie miała kiedy o tym pomyśleć. Wystawiła głowę na korytarz, przywołała stewarda i spytała go, czy w pociągu można coś zjeść. Mężczyzna popatrzył na nią z lekkim zdziwieniem i zerknął znacząco na zegarek.

– Ostatni dzwonek na kolację był kilka godzin temu, proszę pani. Wagon restauracyjny jest już nieczynny.

– Ojej – jęknęła LuAnn. Nie pierwszy raz pójdzie spać głodna. Przynajmniej Lisa jest nakarmiona.

Jednak mężczyzna, spojrzawszy przez uchylone drzwi na śpiącą Lisę, a potem na zmęczoną twarz LuAnn, uśmiechnął się wyrozumiale i powiedział, żeby chwilkę zaczekała. Wrócił po dwudziestu minutach z pełną tacą i rozstawił nawet przyniesione dania, wykorzystując dolne łóżko jako zaimprowizowany stół.

LuAnn nagrodziła go sutym napiwkiem. Kiedy wyszedł, rzuciła się zachłannie na posiłek. Zaspokoiwszy głód, wytarła ręce serwetką, sięgnęła ostrożnie do kieszeni i wyciągnęła kupon loteryjny. Obejrzała się na Lisę. Mała poruszała przez sen rączkami, na jej buzi igrał uśmiech. Pewnie śniło jej się coś miłego.

Na twarzy LuAnn odmalowała się czułość. Pochyliła się i szepnęła jej cicho do uszka:

– Teraz mamusia będzie mogła o ciebie zadbać, jak należy, słoneczko, najwyższy na to czas. Ten pan mówi, że będziemy mogły pojechać, dokąd chcemy, robić, co chcemy. – Pogładziła Lisę po bródce i musnęła grzbietem dłoni policzek małej. – Dokąd chcesz pojechać, laleczko? Tylko powiedz, a sprawa będzie załatwiona. Nieźle to brzmi, prawda?

Zamknęła drzwi na zatrzask, przeniosła nosidełko z Lisa na łóżko i umocowała je pasami bezpieczeństwa. Potem położyła się obok. Zapatrzona w ciemność przesuwającą się za oknem mknącego do Nowego Jorku pociągu, zachodziła w głowę, co też z tego wszystkiego wyniknie.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Pociąg miał spóźnienie i dochodziła już trzecia trzydzieści po południu, kiedy LuAnn z Lisa stanęły wreszcie na peronie tętniącej życiem Penn Station. LuAnn nie widziała jeszcze tylu ludzi naraz w jednym miejscu. Rozglądała się bezradnie, oszołomiona gwarem, przewalającymi się tłumami podróżnych i mrowiem lawirujących wśród tej ciżby wózków bagażowych. Przypomniało jej się ostrzeżenie kasjerki z Atlanty i mocniej ścisnęła uszy nosidełka z Lisa. Ręka wciąż ją bolała, ale mimo to potrafiłaby chyba znokautować nią każdego, kto by czegoś próbował. Spojrzała na Lisę. Mała, widząc wokół tyle interesujących rzeczy, nieomal wyskoczyła z nosidełka. LuAnn ruszyła niepewnie przed siebie. Nie miała pojęcia, jak się wydostać z tego ula. Dostrzegła tablicę z napisem Madison Square Garden. Kilka lat temu oglądała w telewizji transmitowaną stamtąd walkę bokserską. Jackson powiedział, że ktoś będzie tu na nią czekał, ale nie bardzo sobie wyobrażała, jak ta osoba zdołają odszukać w całym tym tumulcie.

Drgnęła, potrącona lekko przez jakiegoś mężczyznę. Spojrzała na niego. Miał ciemnobrązowe oczy, srebrzysty wąs pod szerokim, spłaszczonym nosem, i był po pięćdziesiątce. Wydało jej się, że to ten sam człowiek, którego widziała przed paroma laty w ringu Madison Square Garden. Zaraz jednak uświadomiła sobie, że jest na to o wiele za stary. Ale jego szerokie ramiona, przylegające do głowy uszy i zdeformowana twarz zdradzały mimo wszystko byłego boksera.

– Panna Tyler? – spytał cicho, ale wyraźnie. – Pan Jackson mnie po panią przysłał.

LuAnn kiwnęła głową i wyciągnęła rękę.

– Proszę mi mówić LuAnn. A pan jak się nazywa?

Mężczyzna zmieszał się.

– To naprawdę nieważne. Proszę za mną, mam tu samochód. – Zrobił w tył zwrot i zaczął się oddalać.

– Lubię wiedzieć, z kim mam do czynienia! – zawołała za nim LuAnn, nie ruszając z miejsca.

Mężczyzna zawrócił. Wyglądał na lekko zirytowanego, ale gdzieś w kącikach jego ust LuAnn dostrzegła coś na kształt rodzącego się uśmiechu.

– No dobrze, możesz mi mówić Charlie. Zadowolona?

– Zadowolona, Charlie. Domyślam się, że pracujesz dla pana Jacksona. Czy między sobą używacie prawdziwych imion i nazwisk?

Mężczyzna puścił to pytanie mimo uszu i ruszył przodem w stronę wyjścia.

– Może ponieść małą? – zaproponował po chwili. – Chyba ciężka.

– Poradzę sobie. – LuAnn skrzywiła się, bo w tym momencie kolejne ukłucie bólu przeszyło kontuzjowaną rękę.

– Na pewno? – spytał, zerkając na jej zaklejony plastrem policzek. – Wyglądasz, jakbyś się z kimś pobiła.

Wzruszyła ramionami.

– Nic mi nie jest.

Wyszli z budynku stacji, minęli ludzi czekających w kolejce na postoju taksówek, i Charlie otworzył przed LuAnn drzwiczki długiej limuzyny. Zanim wsiadła do tego luksusowego pojazdu, podziwiała go przez chwilę zdębiałym wzrokiem.

Charlie zajął miejsce naprzeciwko niej. LuAnn rozglądała się z przejęciem po wnętrzu limuzyny.

– Za dwadzieścia minut będziemy w hotelu – powiedział Charlie. – Napijesz się czegoś albo coś zjesz po drodze? W pociągu podle karmią.

– Podlej jadałam, chociaż nie ukrywam, że głód mnie trochę przycisnął, ale jakoś wytrzymam do hotelu. Po co masz się specjalnie dla mnie zatrzymywać.

Spojrzał na nią dziwnie.

– Nie musimy się zatrzymywać.

Otworzył lodówkę i wyjął z niej wodę sodową, piwo, kanapki i ciasteczka. Nacisnął jakiś guzik i w limuzynie wysunął się stolik. LuAnn wpatrywała się w osłupieniu, jak Charlie zręcznymi, oszczędnymi ruchami wielkich jak bochny dłoni rozmieszcza na nim napoje, żywność, talerzyki, sztućce i serwetki.

– Wiedziałem, że będziesz z dzieckiem, kazałem więc wstawić do barku mleko, butelki i takie tam. W hotelu będą mieli wszystko, czego ci potrzeba.

LuAnn położyła sobie Lisę w zgięciu łokcia i wsunąwszy jej do buzi smoczek butelki, którą trzymała w jednej ręce, drugą sięgnęła skwapliwie po kanapkę.

Charlie przyglądał się im przez chwilę w milczeniu.

– Ładne dziecko – odezwał się w końcu. – Jak ma na imię?

– Lisa. Lisa Marie. Tak jak córka Elvisa.

– Trochę za młoda jesteś na wielbicielkę Króla.

– Nie jestem… znaczy, ja w ogóle nie słucham tego rodzaju muzyki. Ale mama za nią przepadała. Zrobiłam to dla niej.

– Pewnie się ucieszyła.

– Nie wiem, mam nadzieję. Umarła przed przyjściem Lisy na świat.

– O, to przykre. – Charlie milczał chwilę. – No a jakiego rodzaju muzykę lubisz?

– Klasyczną. Chociaż, prawdę mówiąc, zupełnie się na niej nie znam. Ale podoba mi się brzmienie. Kiedy jej słucham, czuję się jakaś czysta i lekka, jakbym pływała w górskim jeziorze, gdzie woda jest tak przezroczysta, że widać dno.

Charlie uśmiechnął się.

– Nigdy nie myślałem o tym w taki sposób. Mnie najbardziej leży jazz. Sam gram na trąbce. Nowy Jork ma zaraz po Nowym Orleanie najlepsze kluby jazzowe. Są otwarte do wschodu słońca. Kilka mieści się niedaleko hotelu.

– Do którego hotelu jedziemy? – spytała.

– Do Waldorf Astoria. Do Towers. Byłaś już w Nowym Jorku?

Charlie pociągnął łyk wody sodowej, rozsiadł się wygodnie na kanapie i rozpiął marynarkę.

LuAnn pokręciła głową i przełknęła kęs kanapki.