Выбрать главу

– No nic, szkoda czasu na przelewanie z pustego w próżne – przerwał jej obcesowo. – Teraz najważniejsze to utrzymywać w tajemnicy fakt, że już tu jesteś, aż do losowania, a potem jeszcze przez dzień lub dwa. Do Atlanty dojechałaś autobusem, tak?

– Tak.

– A zastosowałaś stosowne środki ostrożności, żeby nikt cię nie rozpoznał?

– Duży kapelusz i okulary. Zresztą nie spotkałam nikogo znajomego.

– I kupując bilet nie podałaś, naturalnie, prawdziwego nazwiska?

– Oczywiście, że nie – zełgała LuAnn.

– Dobrze. Myślę, że skutecznie zatarłaś za sobą ślad.

– Mam taką nadzieję.

– To wkrótce będzie bez znaczenia, LuAnn. Naprawdę. Za kilka dni będziesz od domu o wiele dalej niż tylko w Nowym Jorku.

– A konkretnie gdzie?

– Umówiliśmy się, że sama wybierasz sobie miejsce. Europa? Azja? Ameryka Południowa? Powiedz, co ci najbardziej odpowiada, a ja już wszystko załatwię.

LuAnn zastanawiała się przez chwilę.

– Muszę się decydować teraz?

– Oczywiście, że nie. Ale jeśli chcesz wyjechać natychmiast po konferencji prasowej, to im wcześniej dasz mi znać, co postanowiłaś, tym lepiej. Mam opinię człowieka, który potrafi dokonywać cudów, jeśli chodzi o załatwianie spraw związanych z podróżami, ale czarodziejem nie jestem, zwłaszcza że nie masz ani paszportu, ani żadnych innych dokumentów tożsamości. – Powiedział to z niedowierzaniem. – Te dokumenty również trzeba będzie przygotować.

– Potrafi mi je pan wyrobić? Nawet kartę ubezpieczenia społecznego?

– Nie masz numeru ubezpieczenia społecznego? Niemożliwe.

– Możliwe, jeśli po narodzinach dziecka rodzice nie zadadzą sobie trudu dopełnienia odpowiednich formalności – odparowała.

– Myślałem, że szpital nie wypuszcza noworodka bez pełnej dokumentacji.

LuAnn o mało nie parsknęła śmiechem.

– Nie urodziłam się w szpitalu, panie Jackson. Podobno pierwsze, co po przyjściu na świat zobaczyłam, to góra brudów do prania w sypialni mojej mamusi, gdzie odebrała mnie babcia.

– Tak, chyba potrafię ci wyrobić numer ubezpieczenia społecznego – rzekł stłumionym głosem.

– A może potrafi pan jeszcze załatwić, żeby wpisali mi do paszportu inne nazwisko? To znaczy, żeby zdjęcie było moje, tylko nazwisko inne. I tak samo w innych papierach.

– A czemu ci na tym zależy, LuAnn? – spytał powoli Jackson.

– No, ze względu na Duane’a. Wiem, że wygląda na tumana, ale kiedy się dowie, że wygrałam tyle pieniędzy, zrobi wszystko, żeby mnie znaleźć. Myślę, że najlepiej będzie zniknąć. Zacząć wszystko od początku. Od zera, jak to się mówi. Z nowym nazwiskiem i tak dalej.

Jackson wybuchnął śmiechem.

– Naprawdę obawiasz się, że Duane Harvey zdoła cię wytropić? Mam poważne wątpliwości, czy wie, jak wydostać się z okręgu Rikersville.

– Bardzo pana proszę, panie Jackson, gdyby się to panu udało, byłabym niezmiernie wdzięczna. Oczywiście zrozumiem, jeśli to przekroczy pańskie możliwości. – LuAnn urwała i czekała z zapartym tchem niepewna, czy próżność każe Jacksonowi połknąć haczyk.

– Nie przekracza – warknął. – To nawet całkiem proste, jeśli ma się takie dojścia jak ja. Ale pewnie nie zastanawiałaś się jeszcze nad nazwiskiem, jakie chcesz przybrać?

Zaskoczyła go, wymieniając od razu nazwisko wraz z miejscem, z którego jakoby miała pochodzić owa fikcyjna osoba.

– Wygląda na to, że już od jakiegoś czasu nosiłaś się z tą myślą. Może nawet dłużej, niż się znamy, mam rację?

– Pan ma swoje tajemnice, panie Jackson, dlaczego ja nie miałabym mieć swoich?

W słuchawce rozległo się westchnienie.

– Cóż, LuAnn, twoja prośba z pewnością nie ma precedensu, ale spełnię ją. Muszę jeszcze wiedzieć, dokąd chcesz się udać.

– Rozumiem. Zastanowię się nad tym i wkrótce dam panu znać.

– Dlaczego coś mi teraz mówi, że pożałuję, iż wybrałem ciebie na współuczestniczkę tej małej przygody? – W jego tonie pojawiło się coś, co przejęło LuAnn dreszczem. – Skontaktuję się z tobą po losowaniu i przekażę resztę szczegółów. Na razie to wszystko. Baw się dobrze w Nowym Jorku. Gdybyś czegoś potrzebowała, powiedz…

– Charliemu.

– Tak, Charliemu. – Jackson rozłączył się. Odłożywszy słuchawkę, LuAnn podeszła do barku z napojami i odkapslowała butelkę piwa. Lisa zaczęła marudzić, przeniosła ją więc na podłogę. Z szerokim uśmiechem na twarzy przyglądała się, jak mała maszeruje dzielnie na czworakach po dywanie. W ciągu ostatnich kilku dni Lisa poczyniła wielkie postępy w technice raczkowania i teraz z niespożytą energią przemierzała wielkie przestrzenie salonu. W końcu LuAnn też opadła na czworaki i poszła w jej ślady. Matka z córką krążyły po hotelowym pokoju przez blisko godzinę, aż wreszcie Lisa się zmęczyła i LuAnn ułożyła ją do snu.

Weszła do łazienki i puściwszy wodę do wanny, obejrzała w lustrze rozcięty policzek. Rana szybko się goiła, ale prawdopodobnie pozostanie po niej blizna. Nie przejmowała się tym zbytnio. Mogło być o wiele gorzej. Wzięła z barku drugie piwo i wróciła z nim do łazienki. Zanurzyła się w gorącej wodzie i pociągnęła łyk zimnego napoju. Podejrzewała, że będzie potrzebowała dużo alkoholu i parających, kojących kąpieli, by przebrnąć przez kilka najbliższych dni.

Punktualnie o dwunastej w południe do drzwi zapukał Charlie z torbami od Bloomingdale’a i z Baby Gap. Przez następną godzinę LuAnn z dreszczykiem podniecenia przymierzała przyniesione przez niego stroje.

– Dobrze ci w nich – orzekł z podziwem Charlie. – Więcej niż dobrze.

– Dziękuję. Dzięki za to wszystko. Rozmiar w sam raz.

– Do licha, masz wzrost i figurę modelki. Właśnie dla takich ludzi szyją te ubrania. Nigdy nie myślałaś robić tego za pieniądze? To znaczy zostać modelką?

LuAnn, wkładając kremowy żakiet do długiej, plisowanej, czarnej spódnicy, wzruszyła ramionami.

– Czasami, kiedy byłam młodsza.

– Młodsza?! Boże, mówisz jak staruszka.

– Mam dwadzieścia lat, ale po urodzeniu dziecka kobieta czuje się starzej.

– Wierzę na słowo.

– Nie, nie jestem stworzona na modelkę.

– Dlaczego?

– Bo nie lubię, jak mnie fotografują, i nie lubię na siebie patrzeć.

Charlie pokręcił tylko głową.

– Tak, dziwna z ciebie kobieta. Większości dziewcząt w twoim wieku, z twoją prezencją, nie można odciągnąć od lustra. Uosobienie narcyzmu. Oj, ale te duże okulary przeciwsłoneczne i kapelusz musisz włożyć. Jackson powiedział, że nikt nie może się dowiedzieć, że tu jesteś. Właściwie to nie powinniśmy wychodzić, ale w siedmiomilionowym mieście rozpłyniemy się chyba w tłumie. – Wyciągnął papierosy. – Można?

Uśmiechnęła się.

– Żartujesz? Ja pracuję w zajeździe dla kierowców ciężarówek. Tam nie wpuszczą nikogo, kto nie ma przy sobie paczki fajek. Noc w noc siekierę można tam powiesić.

– Zajazd dla kierowców ciężarówek to już dla ciebie przeszłość.

– Zobaczymy. – Przypięła sobie do włosów kapelusz z szerokim, obwisłym rondem. – Jak wyglądam? – Przyjęła pozę modelki.

– Jak z żurnala… Co ja bredzę, to mało powiedziane.

– Ach, to jeszcze nic. Poczekaj, aż ubiorę moją malutką – powiedziała z dumą. – Jak ja o tym marzyłam!

Godzinę później LuAnn włożyła Lisę wystrojoną w nowiutkie ubranka z Baby Gap do nosidełka i podniosła je z łóżka. Odwróciła się do Charliego.

– Idziemy?

– Jedną chwileczkę. – Otworzył drzwi na korytarz i obejrzał się na nią. – Zamknij lepiej oczy. To jeszcze nie wszystko. – Spojrzała na niego ze zdziwieniem. – No, zamknij – powtórzył z uśmiechem.

Posłuchała.

– Dobra, możesz otworzyć – usłyszała po chwili. Otworzyła oczy i oniemiała na widok nowiutkiego, bardzo drogiego wózka dziecięcego.

– Och, Charlie!

– Jeszcze trochę podźwigasz to coś – powiedział, pokazując na nosidełko – i ręce wyciągną ci się do samej ziemi.

LuAnn uściskała go z wdzięcznością, włożyła Lisę do wózka i wyszli na korytarz.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Shirley Watson była zła jak diabli. Obmyślając stosowną zemstę na LuAnn Tyler, która tak ją upokorzyła, wysiliła do maksimum cały swój skromny intelekt. Zaparkowała pickupa w ustronnym miejscu, jakieś ćwierć mili od przyczepy, i wysiadła z metalową bańką w ręku. Spojrzała na zegarek i ruszyła w kierunku przyczepy, w której spodziewała się zastać LuAnn pogrążoną w głębokim śnie po powrocie z nocnej zmiany w zajeździe dla ciężarówek. Gdzie jest Duane, mało ją obchodziło. Jeśli też siedzi w środku, to przy okazji i na nim się odegra za to, że nie bronił jej przed rozsierdzoną LuAnn.

Gniew niskiej, przysadzistej Shirley rósł z każdym krokiem. Chodziła z LuAnn do szkoły i również przerwała naukę. Tak samo jak LuAnn przez całe życie nosa nie wychyliła poza Rikersville. Jednak w odróżnieniu od LuAnn wcale nie chciała stąd wyjeżdżać. I to czyniło numer, jaki wykręciła jej LuAnn, jeszcze okropniejszym. Ludzie widzieli, jak całkiem goła przemykała się do domu. Nikt jej nigdy bardziej nie upokorzył. Narobiła sobie takiego obciachu, że chyba ma już przechlapane. Teraz musiała żyć z tym przez resztę życia. Będą ją wytykali palcami, stanie się pośmiewiskiem całego rodzinnego miasteczka. Wezmą ją na języki i nie popuszczą, dopóki nie umrze i nie spocznie w grobie; a może i wtedy będą wspominać. LuAnn Tyler jej za to zapłaci. No i co z tego, że pieprzyła się z Duane’em? Wszyscy wiedzą, że Duane ani myśli żenić się z LuAnn. I wszyscy wiedzą, że LuAnn prędzej się zabije, niż pójdzie z tym człowiekiem do ołtarza. LuAnn siedziała tu jeszcze tylko dlatego, że nie miała dokąd pójść albo że brakowało jej odwagi, aby coś zmienić. To Shirley wiedziała na pewno, a przynajmniej tak jej się wydawało. Wszyscy mieli LuAnn za taką piękną, taką zgrabną. Shirley skrzywiła się i mimo zimnego wiatru dmącego nad drogą, jeszcze bardziej poczerwieniała na twarzy. No, zobaczymy, co powiedzą o urodzie LuAnn, kiedy ona się z nią porachuje.