Выбрать главу

Do przyczepy było już niedaleko, Shirley pochyliła się więc nisko i zaczęła przemykać chyłkiem od drzewa do drzewa. Przed wejściem stał wielki kabriolet. Widać było ślady jego opon w stwardniałym błocie. Mijając samochód, zatrzymała się na chwilkę, żeby zajrzeć do środka, po czym skradając się, ruszyła dalej. A jak w przyczepie jest ktoś jeszcze? Uśmiechnęła się do siebie. Może pod nieobecność Duane’a LuAnn kogoś sobie sprowadziła. Jeśli tak, to jej zemsta będzie jeszcze słodsza. Uśmiechnęła się szerzej, wyobrażając sobie gołą LuAnn wyskakującą z wrzaskiem z przyczepy. Nagle wszystko wokół ucichło i znieruchomiało. Ustał nawet wiatr. Shirley, już bez uśmiechu, rozejrzała się niespokojnie. Mocniej ścisnęła ucho bańki i sięgnęła do kieszeni kurtki po nóż myśliwski. Jeśli nie trafi kwasem akumulatorowym, który miała w bańce, to już na pewno trafi nożem. Od dziecka oprawiała dziczyznę i ryby i w posługiwaniu się nim mogła iść w zawody z najlepszymi. Buźka LuAnn zapozna się z tymi umiejętnościami, przynajmniej w miejscach, do których nie dotrze kwas. – O, cholera – mruknęła, kiedy przed samymi schodkami uderzył ją prosto w twarz jakiś odór.

Rozejrzała się ponownie. Takiego smrodu nie pamiętała nawet z czasów, kiedy odpracowywała krótki wyrok na miejscowym wysypisku śmieci. Wsunęła nóż z powrotem do kieszeni, odkręciła pokrywkę bańki i zakryła nos chusteczką. Smród nie smród, za daleko już zaszła, żeby teraz zawracać. Wślizgnęła się na palcach do przyczepy i podkradła do sypialni. Uchyliła drzwi i zajrzała. Nikogo. Zamknęła cicho drzwi i odwróciła się, żeby przejść w drugi koniec przyczepy. Może tam śpi LuAnn ze swoim gachem. W korytarzyku było ciemno, posuwała się więc po omacku wzdłuż ściany. Kilka kroków od celu przygotowała się do natarcia. Skoczyła i zahaczywszy nogą o coś leżącego na podłodze, runęła jak długa, lądując twarzą w twarz z rozkładającym się źródłem tego smrodu. Jej wrzask słychać było chyba aż na głównej szosie.

– Niewiele kupiłaś, LuAnn. – Charlie policzył wzrokiem torby leżące na kanapie w jej hotelowym pokoju.

LuAnn wyszła z łazienki z włosami zaplecionymi w gruby warkocz, przebrana w dżinsy i biały sweterek.

– Tylko się rozglądałam. To też przyjemne. Poza tym tutejsze ceny z nóg mogą zwalić. Boże!

– Przecież to ja bym płacił – zaprotestował Charlie. – Sto razy ci powtarzałem.

– Nie chcę, żebyś wydawał na mnie pieniądze, Charlie.

Charlie usiadł w fotelu i spojrzał na nią.

– To nie moje pieniądze. To też ci mówiłem. Mam zagwarantowany zwrot wydatków. Możesz mieć, co chcesz.

– Tak powiedział pan Jackson?

– Coś w tym rodzaju. Nazwijmy to zaliczką na poczet twojej wygranej. – Uśmiechnął się.

LuAnn przysiadła na łóżku i z zachmurzoną twarzą zaczęła splatać i rozplatać palce. Lisa, która siedziała wciąż w wózku, bawiła się zabawkami, które kupił jej Charlie. Po pokoju rozchodziły się jej radosne popiskiwania.

– Masz tutaj. – Charlie podał LuAnn paczuszkę z fotografiami – z ich spaceru po Nowym Jorku. – Do pamiątkowego albumu.

LuAnn spojrzała na fotografie i twarz się jej wypogodziła.

– Nigdy bym nie pomyślała, że spotkam w tym mieście dorożkę zaprzężoną w konia. Wspaniała była ta przejażdżka po tym dużym, starym parku. Kto by się tego spodziewał między tymi wszystkimi budynkami?

– Przestań, nigdy nie słyszałaś o Central Parku?

– A jakże, słyszałam. Ale nie wierzyłam. – LuAnn wręczyła mu dwie swoje małe fotografie, które wyciągnęła z paczuszki.

– O, dobrze, że mi przypomniałaś – powiedział Charlie.

– To do mojego paszportu?

Kiwnął głową i schował fotografie do kieszeni marynarki.

– A Lisa go nie potrzebuje?

Pokręcił głową.

– Jest jeszcze za mała. Może podróżować na twój.

– Aha.

– Słyszałem, że zamierzasz zmienić nazwisko?

LuAnn odłożyła fotografie i zabrała się do przeglądania zakupów.

– Pomyślałam sobie, że tak będzie lepiej. To ma być początek czegoś nowego…

– Wiem od Jacksona, że tak powiedziałaś. Zastanawiam się tylko, czy naprawdę tego chcesz.

LuAnn straciła zainteresowanie zakupami, opadła ciężko na kanapę i podparła się rękoma pod brodę. Charlie patrzył na nią przenikliwie.

– Przestań, LuAnn, zmiana nazwiska nie jest taka znowu straszna. Co cię gryzie?

Podniosła na niego wzrok.

– Jesteś pewien, że wygram na tej loterii?

– Jutro się okaże, LuAnn – rzekł ostrożnie – ale myślę, że nie będziesz zawiedziona.

– Tyle pieniędzy, ale ja wciąż mam mieszane uczucia, Charlie.

Zapalił papierosa i zaciągnął się głęboko.

– Zamówię coś do pokoju. Posiłek z trzech dań i butelkę wina. Do tego gorącą kawę i tak dalej. Zjesz, to od razu humor ci się poprawi.

Otworzył menu i zaczął je studiować.

– Robiłeś to już kiedyś? To znaczy, opiekowałeś się już ludźmi, którzy… których wybrał pan Jackson?

Charlie spojrzał na nią znad menu.

– Tak, pracuję dla niego od jakiegoś czasu. Osobiście nigdy się z nim nie spotkałem. Komunikujemy się wyłącznie przez telefon. To łebski facet. Trochę za dupowaty, jak na mój gust, trochę za bardzo szurnięty, ale ma głowę na karku. Dobrze mi płaci, nie mogę narzekać. A opiekowanie się ludźmi w szykownych hotelach i zamawianie posiłków do pokoju to nie taka znowu zła fucha – dorzucił z szerokim uśmiechem. – Ale nigdy jeszcze nie miałem podopiecznego, z którym czułbym się tak dobrze jak z tobą.

– LuAnn przyklękła przy wózku i z koszyczka bagażowego na spodzie wzięła zawiniętą w elegancki papier paczkę. Wręczyła ją Charliemu.

Spojrzał na nią pytającym wzrokiem.

– Co to?

– Kupiłam ci prezent. To ode mnie i od Lisy.

– Kiedy to zrobiłaś?

– Pamiętasz, jak odszedłeś na chwilę do stoiska z męską odzieżą?

– LuAnn, nie musiałaś…

– Wiem – wpadła mu w słowo. – Prezenty mają to do siebie, że nie ma przymusu ich dawania. – Charlie, nie odrywając od niej oczu, mocno ściskał paczkę w dłoniach. – No, rozpakuj wreszcie – ponagliła.

Zaczął ostrożnie odwijać papier, a LuAnn podeszła do wózka i wzięła Lisę na ręce. Obserwowały obie, jak Charlie otwiera pudełko.

– O rany! – Ostrożnie wyciągnął ciemnozieloną fedorę. Miała szeroką na cal opaskę na denku i wyściółkę z kremowego jedwabiu w środku.

– Zauważyłam, jak przymierzasz ten kapelusz w sklepie. Bardzo ci w nim było do twarzy. Ale odłożyłeś go na miejsce. Widać było, że z ociąganiem.

– LuAnn, on był bardzo drogi. Machnęła ręką.

– Miałam trochę oszczędności. Podoba ci się?

– Jest piękny, dziękuję. – Uścisnął LuAnn, a potem swoją wielką łapą ujął delikatnie pulchną piąstkę Lisy i potrząsnął nią z powagą. – I tobie też dziękuję, młoda damo. Wspaniały gust.

– No, przymierz jeszcze raz. Sprawdź, czy pasuje. – Włożył kapelusz i przejrzał się w lustrze. – Bomba, Charlie, naprawdę bomba.

Uśmiechnął się.

– Nieźle, całkiem nieźle. – Manipulował kapeluszem, dopóki nie ułożył go na głowie pod właściwym kątem. Potem zdjął kapelusz i usiadł. – Nigdy jeszcze nie dostałem prezentu od ludzi, którymi się opiekowałem. Ale zazwyczaj jestem z nimi najwyżej przez dwa dni, a potem przejmuje ich Jackson.

LuAnn skwapliwie podchwyciła temat:

– Jak doszło do tego, że się tym zajmujesz?

– Rozumiem, że chciałabyś usłyszeć historię mojego życia?

– No pewnie. Ja się już dosyć nagadałam.

Charlie rozsiadł się wygodnie w fotelu i wskazał na swoją twarz.

– Zakład, że nie domyśliłaś się jeszcze, że próbowałem kiedyś sił na bokserskim ringu. – Uśmiechnął się. – Przeważnie byłem sparingpartnerem – workiem treningowym dla tych, co byli na fali. Miałem na tyle oleju w głowie, żeby się wycofać, zanim do końca nie obtłukli mi mózgu. Potem grałem półzawodowo w futbol. Niewiele się to różni od boksu, ale człowiek nosi przynajmniej kask i ochraniacze. Jednak od dziecka lubiłem sport i odpowiadał mi taki sposób zarobkowania.

– Od razu widać, że jesteś w dobrej formie.

Charlie poklepał się z dumą po twardym brzuchu.

– Nieźle, jak na pięćdziesięcioczterolatka, co? Tak czy owak, po wycofaniu się z czynnego uprawiania sportu byłem przez jakiś czas trenerem, ożeniłem się, nosiło mnie to tu, to tam, no wiesz, nie mogłem sobie znaleźć miejsca.

– Dobrze znam to uczucie – przyznała LuAnn.

– Aż pewnego dnia w moim życiu nastąpił zdecydowany zwrot.

Zawiesił głos, by zdusić w popielniczce niedopałek papierosa, i natychmiast przypalił sobie następnego.

LuAnn skorzystała z tej okazji, by włożyć Lisę z powrotem do wózka.

– Co się stało?

– Spędziłem jakiś czas w gościnie u rządu Stanów Zjednoczonych. – Wyczytał z oczu LuAnn, że nie zrozumiała. – Siedziałem w więzieniu federalnym, LuAnn – wyjaśnił.

– Nie wyglądasz na przestępcę, Charlie – powiedziała zdumiona.

Roześmiał się.

– Nie wiem, czy wyglądam, czy nie. Powiem ci tylko, że za kratki nie trafia się za wygląd.

– A ty za co tam trafiłeś?

– Za uchylanie się od płacenia podatków. Zarzucono mi oszustwo podatkowe, tak nazwał to oskarżyciel. I miał rację. Zwyczajnie znudziło mi się je płacić. Ledwie wiązał człowiek koniec z końcem, a musiał jeszcze odpalać dolę fiskusowi. – Przygładził dłonią włosy. – Ten mały błąd kosztował mnie trzy lata i małżeństwo.

– Przykro mi, Charlie.

Wzruszył ramionami.