Выбрать главу

Napełnił kubek kawą i przeszedł z nim do jadalni, gdzie urządził sobie prowizoryczną pracownię. Na stole stał komputer, drukarka, telefaks i telefon. W kącie piętrzył się stos pudeł z dokumentami. Na dwóch ścianach wisiało kilka korkowych tablic z przypiętymi do nich wycinkami prasowymi.

Głupio zrobił, podejmując pościg. To cud, że nie leżeli teraz oboje martwi w jakimś jarze. Reakcja Tyler zupełnie go zaskoczyła. Teraz, kiedy się już spokojnie nad tym zastanawiał, tak właśnie powinna zareagować. Przestraszyła się, bo miała do tego pełne prawo. Rodził się kolejny problem: co będzie, jeśli znowu zniknie? Znalazł ją dzięki wytężonej pracy i szczęściu. Nigdzie nie było powiedziane, że następnym razem szczęście znowu mu dopisze. No, ale teraz już nic na to nie poradzi. Pozostaje tylko czekać i obserwować, co z tego wyniknie.

Nawiązał kontakt z pracownikiem regionalnego lotniska, który miał mu dać znać, gdyby odlatywała stamtąd jakaś kobieta pasująca wyglądem do LuAnn Tyler albo podróżująca pod nazwiskiem Catherine Savage. Jeśli Tyler nie ma jakiejś innej przygotowanej na takie sytuacje tożsamości, to trudno jej będzie wyjechać stąd w najbliższym czasie pod innym nazwiskiem niż Catherine Savage, a wtedy pozostanie jakiś ślad. A jeśli spróbuje wynieść się z tych stron środkiem transportu innym niż samolot? No cóż, będzie musiał obserwować dom, ale przecież nie da rady tego robić przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Rozważał przez chwilę ewentualność wezwania posiłków z „Tribune”, ale przeciwko temu rozwiązaniu przemawiało wiele czynników. Przez blisko trzydzieści lat pracował sam i branie sobie teraz partnera jakoś mu nie odpowiadało, nawet gdyby gazeta mu takiego przydzieliła. Nie, zrobi, co się da, żeby mieć ją bez przerwy na oku, i będzie się starał doprowadzić do następnego spotkania. Nie wątpił, że zdoła zdobyć zaufanie tej kobiety, nakłonić ją do współpracy. Nie wierzył, że ma do czynienia z morderczynią. Był jednak pewien, że LuAnn Tyler i może jeszcze jacyś inni zwycięzcy z tamtych lat wiedzą coś na temat przebiegu loterii. Musi zdobyć ten materiał, obojętne, do czego go to doprowadzi.

Na kominku w wielkiej bibliotece płonął ogień. Wzdłuż trzech ścian ciągnęły się sięgające sufitu półki z klonowego drewna zapchane książkami, kilka przepastnych foteli rozstawiono tak, by tworzyły przytulne kąciki do intymnej rozmowy. LuAnn siedziała boso na obitej skórą sofie. Nogi podciągnęła pod siebie, na ramiona zarzuciła bawełniany, haftowany szal. Na stoliczku obok stał kubek z herbatą i talerz z nietkniętym śniadaniem. Sally Beecham w szarym uniformie i nieskazitelnie białym fartuszku wychodziła właśnie ze srebrną tacą. Charlie zamknął za nią łukowate dwuskrzydłowe drzwi i przysiadł się do LuAnn.

– No, może mi wreszcie powiesz, co się naprawdę tam wydarzyło? – Nie doczekawszy się odpowiedzi, wziął ją za rękę. – Zimna jak lód. Napij się herbaty. – Wstał i podsycał ogień dopóty, dopóki odblask płomieni nie zabarwił mu twarzy na czerwono. Wtedy odwrócił się i spojrzał na LuAnn wyczekująco. – Jak mam ci pomóc, skoro nie jesteś ze mną szczera, LuAnn?

Więź zacieśniająca się między nimi przez ostatnie dziesięć lat pomogła im przebrnąć przez wiele drobniejszych i poważniejszych kryzysowych sytuacji. Byli nierozłączni od chwili, kiedy Charlie dotknął jej ramienia we wznoszącym się w niebo boeingu – 747, aż do powrotu do Ameryki. Chociaż naprawdę miał na imię Robert, wolał zostać Charliem. Zresztą miał Charles na drugie. Jakie zresztą znaczenie ma imię? Jednak ją nazywał LuAnn tylko wtedy, kiedy, jak teraz, znaleźli się sami. Był jej najbliższym przyjacielem i powiernikiem, najbliższym i jedynym, bo niektórych rzeczy nie mogła powiedzieć nawet córce.

Siadając z powrotem, Charlie skrzywił się z bólu. Zdawał sobie sprawę, że niedołężnieje; odbijała się bezlitosna eksploatacja ciała w młodości. Różnica w latach między nim a LuAnn była teraz wyraźniejsza niż dawniej, natura upominała się o swoje. Ale mimo to zrobiłby dla niej wszystko, stawiłby czoło każdemu niebezpieczeństwu, każdemu jej wrogowi, mobilizując całą siłę i przebiegłość, jakie mu jeszcze zostały.

LuAnn wyczytała to z jego oczu i wreszcie się odezwała:

– To było niedaleko domu. Stał na środku drogi i dawał mi znaki, żebym się zatrzymała.

– I zatrzymałaś się? – spytał z niedowierzaniem Charlie.

– Nie wysiadłam z wozu. Przecież nie mogłam go przejechać. Ale zapewniam cię, że zrobiłabym to, gdyby czegoś próbował albo wyciągnął pistolet.

Charlie założył nogę na nogę i przez jego twarz przemknął kolejny bolesny grymas.

– No, jedz. I pij tę herbatę.

Blada jesteś jak prześcieradło. LuAnn posłuchała. Napoczęła jajko, nadgryzła tost, popiła kilkoma łykami gorącej herbaty. Odstawiła kubek i otarła usta serwetką.

– Poprosił mnie na migi, żebym opuściła szybę. Uchyliłam ją kawałeczek i spytałam, czego chce.

– Zaraz, chwileczkę, jak wyglądał?

– Średniego wzrostu, broda, trochę siwiejąca. Okulary w drucianej oprawce. Oliwkowa cera, jakieś osiemdziesiąt kilogramów. Mniej więcej pięćdziesiąt lat. – Drobiazgowe zapamiętywanie wyglądu spotykanych osób stało się przez ostatnie dziesięć lat drugą naturą LuAnn.

Charlie zanotował sobie w pamięci ten opis.

– Mów dalej.

– Powiedział, że szuka posiadłości Brillstein Estate. – Urwałaby pociągnąć łyk herbaty. – Odparłam, że to nie tutaj.

Charlie pochylił się w przód.

– I co on na to?

LuAnn wyraźnie już drżała.

– Powiedział, że kogoś szuka.

– Kogo? – spytał Charlie. – Kogo? – powtórzył, kiedy LuAnn, nie odpowiadając, wbiła wzrok w podłogę.

Po chwili podniosła na niego oczy.

– LuAnn Tyler z Georgii – wyrzuciła z siebie.

Charlie wyprostował się. Strach przed zdemaskowaniem, chociaż czas trochę go w nich przytłumił, tlił się wciąż gdzieś w podświadomości. Teraz buchnął nowym płomieniem.

– Powiedział coś jeszcze?

LuAnn przesunęła serwetką po suchych ustach i usiadła prosto.

– Powiedział, że chce ze mną porozmawiać. I wtedy… wtedy straciłam nad sobą panowanie, ruszyłam i o mało go nie przejechałam. – Po tych słowach odetchnęła głęboko i bezradnie spojrzała na Charliego.

– Gonił cię?

Kiwnęła głową.

– Wiesz, Charlie, że mam mocne nerwy, ale są pewne granice. Wyobraź sobie, że wybierasz się na relaksującą poranną przejażdżkę i spotyka cię coś takiego. – Przykrzywiła głowę. – Boże, a już zaczynałam się tu tak dobrze czuć. Jackson się nie pojawił, Lisa jest zachwycona szkołą, tak tu pięknie. – Zamilkła.

– A co z tym drugim, z tym Riggsem? Mówił prawdę?

LuAnn ożywiła się nagle. Wstała i zaczęła spacerować po pokoju. Po chwili zatrzymała się i przesunęła czule palcami po grzbietach tomów stojących na półce. Przeczytała prawie wszystkie znajdujące się tu książki. Dziesięć lat intensywnej nauki u najlepszych prywatnych nauczycieli zrobiło z niej elokwentną, obytą, światową kobietę – tak inną od dziewczyny, która uciekła z przyczepy, zostawiając w niej dwa trupy. Teraz te krwawe wspomnienia znów odżywały.

– Tak. Nawet nie wiem, skąd się tam wziął. Podejrzewam, że sama zdołałabym zgubić tego faceta – dodała cicho. – Ale nie da się ukryć, że mi pomógł. I bardzo bym chciała mu za to podziękować. Ale nie mogę, nie mogę, prawda? – Sfrustrowana wyrzuciła w górę obie ręce i usiadła z powrotem.

Charlie, pocierając dłonią brodę, rozważał sytuację.

– Widzisz, z prawnego punktu widzenia ten przekręt z loterią podpada pod kilka paragrafów, ale wszystkie uległy już przedawnieniu. Od tej strony facet nie może ci zaszkodzić.

– A co z morderstwem? Na to nie ma przedawnienia. Zabiłam człowieka, Charlie. Zrobiłam to w samoobronie, ale kto mi teraz uwierzy?

– Fakt, ale policja już od lat nie zajmuje się tą sprawą.

– No dobrze, a więc radzisz mi się ujawnić?

– Tego nie powiedziałem. Myślę tylko, że chyba za bardzo się przejmujesz.

LuAnn zadrżała. Znaleźć się w więzieniu za zagarnięcie pieniędzy czy zabójstwo to nie było to, czego się najbardziej obawiała. Złożyła dłonie i spojrzała na Charliego.

– Od ojca chyba nigdy nie usłyszałam słowa prawdy. Robił, co mógł, żebym czuła się jak najgorszy śmieć, i ilekroć udało mi się wyrobić w sobie trochę pewności siebie, on się wtrącał i niszczył ją we mnie. Według niego nadawałam się tylko do rodzenia dzieci i podobania się swojemu mężczyźnie.

– Wiem, że było ci ciężko, LuAnn…

– Przysięgłam sobie, że nigdy, przenigdy nie zrobię tego swojemu dziecku. Przysięgłam to Bogu na Biblię, złożyłam tę przysięgę nad grobem matki, i szeptałam ją Lisie, kiedy chodziłam z nią w ciąży, a potem każdej nocy przez sześć miesięcy, kiedy już się urodziła. – LuAnn przełknęła z trudem ślinę i wstała. – I wiesz co? Wszystko, co jej dotąd mówiłam, wszystko, co ona wie o sobie, o tobie i o mnie, wszystko, co wie o swoim życiu, jest kłamstwem. To wszystko mistyfikacja, Charlie. Tak, może objęło mnie już przedawnienie, może nie pójdę do więzienia, bo policja nie będzie się przykładała do ścigania zabójczym handlarza narkotyków. Ale jeśli ten człowiek odkrył moją przeszłość i ujawni ją publicznie, to Lisa się dowie. Będzie wiedziała, że usłyszała od matki więcej kłamstw, niż mój ojciec naopowiadał ich mnie przez całe życie. Wyjdę na kogoś po stokroć gorszego od Benny’ego Tylera i na pewno stracę swoją dziewczynkę. Stracę Lisę. – Wyrzuciwszy to z siebie, LuAnn wzdrygnęła się i mocno zacisnęła powieki.

– Przykro mi, LuAnn, nie myślałem o tym w ten sposób. – Charlie przyglądał się swoim dłoniom.

LuAnn otworzyła oczy, wyzierał z nich fatalizm.