Выбрать главу

– Jeszcze się zastanowię. Dzięki.

Kiedy wracali do domu, Riggs dotknął jej ramienia.

– Widzę, że cię rozczarowałem. Gdybym mógł zabrać się do tego jeszcze w tym roku, na pewno bym to zrobił. Nie brakuje niesolidnych budowlańców, którzy przyjęliby twoje zlecenie, zdarli z ciebie skórę za pośpiech i postawili coś, co po dwóch latach by się rozpadło. Ale ja dbam o reputację i chcę, żebyś była zadowolona.

Uśmiechnęła się do niego.

– Charlie mówi, że masz świetne referencje. Chyba już wiem, dlaczego. – Mijali właśnie stajnię. LuAnn wskazała na nią. – To można chyba uznać za hobby. Jeździsz konno?

– Ekspertem nie jestem, ale spaść też nie spadnę.

– Musimy wybrać się kiedyś na przejażdżkę. Jest tu parę pięknych szlaków.

– Wiem – odparł ku jej zaskoczeniu Riggs. – Chodziłem nimi, zanim posiadłość została sprzedana. Muszę przyznać, że kupując tę nieruchomość, dokonałaś doskonałego wyboru.

– Charlie ją wyszukał.

– Bardzo ci pomaga.

– O wiele łatwiej mi się z nim żyje. Nie wiem, co bym bez niego zrobiła.

– Dobrze mieć przy sobie kogoś takiego.

Rzuciła mu ukradkowe spojrzenie.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY

Charlie czekał na nich przy tylnym wyjściu. Z jego zachowania przebijało tłumione podniecenie. Ze znaczących spojrzeń, jakie jej rzucał, LuAnn wyczytała przyczynę: Pemberton ustalił, gdzie zatrzymał się człowiek z hondy.

– Dziękuję za lunch – powiedział Riggs, nie okazując po sobie, że zauważył napięcie, jakie się nagle między nimi wytworzyło. – Nie będę wam dłużej przeszkadzał, mam zresztą dziś po południu parę spotkań. – Spojrzał na LuAnn. – Catherine, daj mi znać, kiedy zdecydujesz coś w sprawie studia.

– Dobrze. Zadzwoń do mnie, to umówimy się na tę przejażdżkę.

– Nie omieszkam.

Kiedy odjechał, Charlie zaciągnął LuAnn do swojego gabinetu i zamknął drzwi.

– No i gdzie ten facet? – zapytała.

– Po sąsiedzku.

– Co?

– Wynajął małą chatę na odludziu. Najwyżej cztery mile stąd drogą dwudziestą drugą. Oglądałem tamte tereny, kiedy myśleliśmy jeszcze o stawianiu nowego domu. Była to kiedyś okazała posiadłość, ale teraz została tylko chata dozorcy. Zawiozłem cię tam jakiś czas temu, pamiętasz?

– Pamiętam. Na skróty to bardzo blisko. Piechotą można dojść. Wybrałam się tam kiedyś konno. Facet może nas od dawna szpiegować.

– Wiem. I to mnie właśnie niepokoi. Pemberton dał mi dokładne wskazówki, jak tam trafić.

Położył na biurku kartkę z objaśnieniami. Kiedy sięgał po płaszcz, LuAnn skorzystała z okazji i przebiegła je szybko wzrokiem. Charlie wyjął z szuflady biurka pistolet i załadował go.

– Co ty chcesz zrobić? – spytała z niepokojem LuAnn.

Nie spoglądając na nią, sprawdził położenie bezpiecznika i wsunął broń do kieszeni.

– Wybieram się na rekonesans – mruknął.

– Jadę z tobą.

Spiorunował ją wzrokiem.

– Nic z tego.

– Jadę, Charlie.

– To może być niebezpieczne.

– Też mi coś!

– Wiem, co mówię. Pozwól, że najpierw sam się rozejrzę, spróbuję się zorientować, co gość kombinuje. Nie bój się, nie zamierzam podejmować żadnych drastycznych kroków.

– To po co ci ten pistolet?

– Powiedziałem, że nie zamierzam podejmować żadnych drastycznych kroków. Ale przecież nic o nim nie wiem.

– Nie podoba mi się to, Charlie.

– Myślisz, że mnie się podoba? Ale to jedyny sposób. Nie chcę, żeby coś ci się stało, gdyby sprawy przybrały zły obrót.

– Nigdy nie oczekiwałam od ciebie, że będziesz się dla mnie narażał.

Dotknął delikatnie jej policzka.

– Przestań, LuAnn. Chcę zapewnić bezpieczeństwo tobie i Lisie. Może tego nie zauważyłaś, ale taki cel postawiłem sobie w życiu. – Uśmiechnął się i ruszył do drzwi.

– Charlie, uważaj na siebie.

Obejrzał się i widząc zatroskanie na jej twarzy, powiedział:

– Przecież dobrze wiesz, że nie trzeba mi tego przypominać. Ledwie wyszedł, LuAnn pobiegła do swojego pokoju, przebrała się w dżinsy i ciepłą koszulę, wzuła traperki.

„Może tego nie zauważyłeś, Charlie, ale ja za cel w życiu postawiłam sobie zapewnienie bezpieczeństwa tobie i Lisie”. Porwała skórzaną kurtkę z szafy i wypadłszy z domu, popędziła do stajni. Osiodłała szybko Joy i pogalopowała ku labiryntowi leśnych szlaków za domem.

Prowadzony przez Charliego rangę rover skręcił w główną szosę. Riggs odczekał chwilę i zachowując bezpieczną odległość, ruszył za nim swoim cherokee. Był niemal pewien, że zaraz po jego odjeździe coś się wydarzy. Znajomy wspominał mu, że poprzedniego dnia widział Charliego i Pembertona jedzących razem śniadanie. Spryciarz był z tego Charliego. Riggs też by chyba od tego zaczął, gdyby chciał ustalić miejsce pobytu faceta z hondy. Wystarczyło skojarzyć ten fakt z wyraźnym podnieceniem Charliego, by wyciągnąć wniosek, co się szykuje. A gdyby się mylił, to najwyżej straci trochę czasu. Rangę rover skręcił na północ w drogę Dwudziestą Drugą. Niełatwo było pozostać niezauważonym na pustej szosie, ale Riggs był pewien, że jakoś sobie poradzi. Na siedzeniu obok leżała strzelba. Tym razem był przygotowany.

Charlie spojrzał w prawo, spojrzał w lewo, zjechał między drzewa i zatrzymał rangę rovera. Widział stąd chatę. Gdyby Pemberton nie powiedział mu, że mieszkał tu kiedyś dozorca ogromnej, nieistniejącej już posiadłości, dziwiłby się bardzo, że komuś wpadło do głowy budować sobie dom w takiej głuszy. Osobliwym zrządzeniem losu ta maleńka chatynka przetrwała, podczas gdy po głównym domu pozostało tylko wspomnienie. Charlie namacał w kieszeni pistolet i wysiadł. Skradając się przez gęsty las, zaszedł chatę od tyłu i zatrzymał się przy szopie. Przetarł brudną, zakurzoną szybę w małym okienku i zajrzał do środka. W mroku majaczyły kształty czarnej hondy. Pembertonowi należała się za to jakaś skromna darowizna na dowolny cel dobroczynny.

Odczekał jeszcze dziesięć minut, wlepiając oczy w chatę. Wypatrywał tam najmniejszego poruszenia, jakiegoś cienia przesuwającego się za szybą. Nic. Gdyby nie honda w szopie, można by pomyśleć, że w środku nikogo nie ma. Ostrożnie ruszył przez podwórko.

Rozejrzał się dookoła, ale nie zauważył Riggsa klęczącego za kępą gęstych krzaków na lewo od chaty.

Riggs opuścił lornetkę, przez którą lustrował otoczenie. Podobnie jak Charlie, nie dostrzegał żadnego poruszenia w chacie, nie dobiegł go stamtąd żaden dźwięk, ale to o niczym jeszcze nie świadczyło. Facet mógł się przyczaić i zastrzelić Charliego bez ostrzeżenia, kiedy ten wyjdzie z ukrycia. Riggs czekał, ściskając w rękach strzelbę.

Drzwi frontowe były zamknięte na klucz. Charlie mógł wybić boczną szybkę i otworzyć je od środka albo zwyczajnie wyłamać kopniakiem – nie sprawiały wrażenia solidnych. Gdyby jednak w środku rzeczywiście ktoś był, forsowanie drzwi siłą mogłoby go tylko sprowokować. Jeśli zaś chata stała pusta, to lepiej nie pozostawiać śladów swojej tutaj bytności. Charlie, wysunąwszy pistolet do połowy z kieszeni, zapukał. Odczekał chwilę i zapukał jeszcze raz. Żadnej reakcji. Wsunął broń z powrotem do kieszeni i rzucił fachowym okiem na zamek. Zwyczajny zatrzaskowiec. Wyciągnął z wewnętrznej kieszeni płaszcza swoje akcesoria: prosty wytrych i rozpieracz. Na szczęście artretyzm nie zaatakował mu jeszcze palców i nie odebrał im sprawności. Wsunął w dziurkę od klucza wytrych, a pod niego rozpieracz. Uniósł wytrychem zapadki zamka do pozycji odblokowania i zabezpieczył je w niej rozpieraczem. Jeszcze chwila manipulowania wytrychem, i dał się słyszeć cichy trzask. Przekręcił gałkę i drzwi stanęły otworem. Schował narzędzia z powrotem do kieszeni. Ponownie przydały mu się umiejętności wyniesione z więzienia. Przez cały czas nasłuchiwał pilnie. Zdawał sobie sprawę, że być może wchodzi w pułapkę. Zacisnął dłoń na kolbie pistoletu. W razie potrzeby nie zawaha się go użyć. Implikacji takiego kroku było zbyt wiele, żeby wszystkie teraz analizować, jednak gorsze byłoby zdemaskowanie.

Wnętrze chaty miało prosty rozkład. Dzielił je na dwie połowy biegnący na przestrzał korytarz. W głębi po lewej znajdowała się kuchnia, przed nią mała jadalnia. Po prawej był living room, a za nim pomieszczenie, gdzie mieściła się pralnia i suszarnia. Proste drewniane schody po prawej wiodły na piętro do znajdujących się tam sypialni. Charlie niewiele z tego zaobserwował, bo całą jego uwagę przykuła od razu jadalnia. Stał w jej progu i patrzył zdumiony na komputer, drukarkę, faks i stos pudeł na akta. Przesunął wzrokiem po wycinkach z gazet i fotografiach, które przypięto do korkowych tablic na ścianach.

Czytał cicho kolejne nagłówki. Z większości fotografii patrzyła na niego twarz LuAnn. Zgromadzono tu całą dokumentację: od morderstw poprzez wygraną na loterii, aż do jej zniknięcia. A więc potwierdzały się jego podejrzenia. Teraz pozostaje tylko ustalić, kim jest ten człowiek, i co ważniejsze, czego od nich chce.

Chodził powoli po pokoju, biorąc do ręki porozrzucane gazety, czytając wycinki prasowe, zaglądając do pudeł na akta. Szukał czegoś, co pomogłoby mu zidentyfikować nieznajomego, jednak na nic takiego nie natrafiał. Siedzący ich osobnik, kimkolwiek był, znał się na tej robocie.

Charlie zatrzymał się przy biurku i ostrożnie wysunął jedną z szuflad. Z leżących tam papierów również niczego się nie dowiedział. Podobny rezultat przyniosło przejrzenie zawartości pozostałych szuflad. Włączyłby komputer, ale jego znajomość obsługi tego cudu techniki była bliska zeru. Miał już przystąpić do przeszukiwania reszty domu, kiedy jego wzrok padł na samotne pudło stojące w przeciwległym kącie pokoju. Do niego też wypadało zajrzeć.

Uniósł pokrywę i policzkiem szarpnął mu niekontrolowany tik, a spomiędzy warg wyrwało się niemal bezgłośne: „Cholera”. Nogi się pod nim ugięły.