Выбрать главу

Otwierając znowu oczy, myślała już o czymś innym. Matthew Riggs miał ją chyba teraz za wariatkę. Zakłamaną wariatkę. Niezła kombinacja cech, jeśli chce się robić na kimś wrażenie. Ale ona nie chciała na nim wywierać wrażenia. Było jej tylko żal tego człowieka, bo dwukrotnie ryzykował dla niej życie i dwukrotnie odpłacono mu za to niewdzięcznością. Był bardzo atrakcyjnym mężczyzną, ale ona nie szukała partnera. Tego by jeszcze brakowało. Chyba już nigdy z nikim się nie zwiąże. Bałaby się rozmawiać ze strachu, że niechcący się zdradzi. Jednak nie potrafiła odgonić od siebie myśli o Matcie Riggsie. Bardzo przystojny mężczyzna. Silny, prawy, odważny. On też nosił w sercu jakąś tajemnicę. I cierpienie. Zaklęła głośno na myśl, iż jej życie jest aż tak nienormalne, że nie może się z nim nawet zaprzyjaźnić.

Namydlała ciało gwałtownymi ruchami, rozładowując w ten sposób swoją frustrację. I brutalny nacisk własnych dłoni na skórę coś jej nagle uświadomił. Ostatnim mężczyzną, z którym spała, był Duane Harvey. Od tamtego czasu minęło już dziesięć lat. Kiedy przesuwała palcami po piersiach, przed oczyma stanęła jej znowu twarz Riggsa. Potrząsnęła gniewnie głową, zacisnęła mocno powieki i wsparła się czołem o ścianę kabiny natryskowej. Kafelki były mokre i ciepłe. Trwała w tej pozycji, chociaż przez głowę przemykały jej niebezpieczne skojarzenia. Ta wilgoć. To ciepło. To poczucie bezpieczeństwa. Myśląc wciąż o Matcie Riggsie, niemal nieświadomie zsunęła dłonie na talię, potem na pośladki. Oczy miała mocno zaciśnięte. Palce prawej dłoni prześlizgnęły się na brzuch. Oddychała coraz głośniej. Z ust wyrwał się cichy jęk. Wielka łza potoczyła się po policzku, ale zaraz zmyła ją woda. Dziesięć lat. Dziesięć – cholernych lat. Palce obu dłoni stykały się teraz, zachodziły na siebie jak tryby zegara. Powoli, metodycznie, niezawodnie. Tam i z powrotem… Wyprostowała się tak gwałtownie, że o mało nie uderzyła głową o natrysk.

– Boże, LuAnn! – krzyknęła do siebie. Zakręciła wodę i wyszła spod natrysku. Usiadła na klapie sedesu i zwiesiła głowę między kolana. Powoli dochodziła do siebie. Mokre włosy lgnęły do długich, nagich nóg. Ociekająca z niej woda tworzyła kałużę na posadzce. Z poczuciem winy w oczach spojrzała na kabinę natryskową. Napięła mięśnie pleców, żyły na rękach nabrzmiały. To trudne. Bardzo trudne.

Wstała chwiejnie, wytarła się i wyszła z łazienki.

W luksusowo urządzonej sypialni wisiał zegar, który dostała od matki. Jego tykanie koiło nerwy. Jakie to szczęście, że przed laty zdążyła go wepchnąć do torby, zanim zaatakował ją w przyczepie tamten mężczyzna. Do dzisiaj lubiła słuchać nocami odgłosów, jakie wydaje. Gubił je co trzecie bicie, a o piątej po południu emitował dźwięk kojarzący się z lekko przydepniętymi cymbałami. Zużyte tryby, sprężyny, cały mechanizm, jednak dla niej ten zegar był jak stary przyjaciel grający na sfatygowanej gitarze, która nie brzmi już tak idealnie, jak powinna, ale uspokaja, przynosi poczucie komfortu.

Wciągnęła spodnie i wróciła do łazienki, żeby wysuszyć włosy. Z lustra spojrzała na nią kobieta na krawędzi. Czego? Prawdopodobnie załamania. Może pora odwiedzić psychiatrę? Podjąć jakąś kurację? – pytała bezgłośnie swojego odbicia w lustrze. Nie, psychoterapia nie wchodzi w grę. Jak zwykle musi się z tym uporać sama.

Przesunęła palcem po bliźnie na policzku, wyczuwając każdy kontur poszarpanej, uszkodzonej skóry i przeżywając na nowo bolesne zdarzenia z przeszłości. Nigdy nie zapomnisz – mówiła sobie. – To wszystko fałsz. Kłamstwo.

Wysuszyła włosy i chciała już wrócić do sypialni, by znowu rzucić się tam na łóżko, kiedy przypomniały się jej słowa Lisy. Nie, nie może przeżywać przez całą noc tej urazy i gniewu. Musi jeszcze raz porozmawiać z córką. A przynajmniej spróbować. Tak, pójdzie zaraz do niej.

– Witaj, Lu Ann.

Jakby ktoś zdzielił ją obuchem w głowę. Przytrzymała się framugi, bo nogi się pod nią ugięły. Patrzyła na niego ze zmartwiałą twarzą. Nie potrafiła dobyć z siebie głosu.

– Dawno się nie widzieliśmy. – Jackson odszedł od okna i usiadł na krawędzi łóżka.

Jego nonszalancja uwolniła wreszcie LuAnn z okowów bezwładu.

– Jak pan tu, u diabła, wszedł?

– Nieważne.

Dobrze znała ten głos i ten ton. Odżyły wspomnienia sprzed lat.

– Czego pan chce? – wykrztusiła.

– Zaraz do tego przejdziemy. A ponieważ zanosi się na dłuższą rozmowę, radziłbym ci coś na siebie zarzucić. – Patrzył na nią znacząco.

LuAnn nie mogła oderwać oczu od niespodziewanego gościa. Nie wiedzieć czemu wolała stać przed nim półnaga, niż odwrócić się choćby na chwilę plecami. W końcu przełamała się i wyciągnęła z szafy krótki szlafrok. Przewiązała się ciasno paskiem w talii i odwróciła. Jackson już na nią nie patrzył. Rozglądał się po imponującym buduarze, zatrzymał na chwilę wzrok na ściennym zegarze, po czym podjął oględziny. Najwyraźniej jej nagie do połowy ciało – za ujrzenie którego wielu mężczyzn oddałoby wszystko – nie zrobiło na nim szczególnego wrażenia.

– Ładnie się urządziłaś. O ile dobrze pamiętam, ostatnio gustowałaś w brudnym linoleum i gratach ze śmietnika.

– Nie podoba mi się to najście.

Odwrócił się do niej z błyskiem w oku.

– A mnie się nie podoba, że zmuszony byłem rzucić wszystko i znowu śpieszyć ci z odsieczą, LuAnn. A przy okazji, jak mam się do ciebie zwracać, LuAnn czy Catherine?

– Wszystko mi jedno – warknęła. – I nie potrzeba mi żadnej odsieczy, a już na pewno nie z pańskiej strony.

Wstał z łóżka i taksującym spojrzeniem ocenił jej zmienioną powierzchowność.

– Bardzo dobrze. Co prawda ja zrobiłbym to lepiej, ale nie bądźmy drobiazgowi – orzekł w końcu. – Tak czy inaczej, prezentujesz się bardzo szykownie, bardzo wytwornie. Moje gratulacje.

– Ostatnio widziałam pana w sukience – zauważyła LuAnn. – Poza tym niewiele się pan zmienił.

Jackson nadal miał na sobie czarne ubranie, w którym był w chacie, i ucharakteryzował się tak samo jak na ich pierwsze spotkanie, z tym że teraz nie przydał sobie tuszy.

– Czyżbyś o tym nie wiedziała? – spytał z uśmiechem, który rozlał mu się po całej twarzy. – Pomijając inne moje cudowne właściwości, nigdy się nie starzeję. – Uśmiech zgasł tak szybko, jak się pojawił. – Porozmawiajmy. – Przysiadł znowu na krawędzi łóżka i wymownym gestem zaprosił LuAnn do zajęcia miejsca przy małym antycznym sekretarzyku stojącym pod ścianą. Posłuchała.

– O czym?

– Słyszałem, że miałaś gościa. Mężczyznę, który ścigał cię samochodem.

– Skąd pan, u diabła, o tym wie? – spytała gniewnie.

– Uparcie nie przyjmujesz do wiadomości faktu, że przede mną nic się nie ukryje. Na przykład to, że pomimo mojego wyraźnego zakazu wróciłaś do Stanów Zjednoczonych.

– Dziesięć lat upłynęło.

– Ciekawe, nie przypominam sobie, żebym ustalał jakąś datę wygaśnięcia tego zakazu.

– Nie może pan oczekiwać, że będę przez całe życie uciekała.

– Wprost przeciwnie, właśnie tego od ciebie oczekuję. Właśnie tego żądam.

– Nie może pan kierować moim życiem.

Jackson rozejrzał się znowu po pokoju i wstał.

– Jeszcze do tego wrócimy. Teraz opowiedz mi o tym człowieku.

– Potrafię to sama załatwić.

– Doprawdy? O ile mi wiadomo, popełniasz jedną gafę za drugą.

– Proszę wyjść! Wynoś się pan w cholerę z mojego domu!

Jackson pokręcił spokojnie głową.

– Czas nie ostudził ani trochę twojego temperamentu. Nieograniczony dopływ gotówki nie ma widocznie wpływu na maniery i takt, prawda?

– Idź pan do diabła.

Jackson wsunął rękę do kieszeni.

W tej samej chwili LuAnn porwała z sekretarzyka nóż do papieru i zamierzyła się nim.

– Potrafię cię tym zabić z odległości dwudziestu stóp. Za pieniądze można się wiele nauczyć.

Jackson pokręcił ze smutkiem głową.

– Wyszukałem cię przed dziesięciu laty, młodą dziewczynę z głową na karku, w bardzo trudnej sytuacji życiowej. Byłaś wtedy nędzarką z marginesu, LuAnn. I stwierdzam z przykrością, że stare odruchy trudno wykorzenić. – Wysunął powoli rękę z kieszeni. Trzymał w niej karteczkę. – Odłóż tę zabawkę. Nie będzie ci potrzebna. – Patrzył na nią ze spokojem, który ją paraliżował. – W każdym razie nie dzisiaj. – Rozłożył kartkę. – No więc tak. Słyszałem, że w twoim życiu pojawili się ostatnio dwaj mężczyźni. Jednym z nich jest niejaki Matthew Riggs. Drugi pozostaje na razie niezidentyfikowany.

LuAnn opuściła powoli rękę, ale nie wypuszczała z niej noża. Jackson spojrzał na nią znad karteczki.

– W moim interesie leży, żeby twoja tajemnica nie wyszła na jaw. Prowadzę rozliczne interesy i ponad wszystko cenię sobie anonimowość. Jesteś pierwszą w rzędzie kostek domina. Kiedy raz zaczną się przewracać, nie przestaną, aż padnie ostatnia. Tą ostatnią jestem ja. Rozumiesz?!

LuAnn poprawiła się na krześle i założyła nogę na nogę.

– Tak – burknęła.

– Wracając do Stanów, niepotrzebnie skomplikowałaś mi życie. Człowiek, który cię śledzi, zdemaskował cię częściowo, docierając do twojego zeznania podatkowego. Właśnie w obawie przed tym zabroniłem ci wracać.

– Chyba rzeczywiście nie powinnam – przyznała LuAnn. – Ale niech pan spróbuje co sześć miesięcy przenosić się do innego kraju, do innego obszaru językowego. I niech pan spróbuje to robić z małą dziewczynką.