Выбрать главу

– Rozumiem twoje trudności. Założyłem jednak, że wynagrodzi je z nawiązką pozycja jednej z najbogatszych kobiet świata.

– Sam pan powiedział, że za pieniądze nie można kupić wszystkiego.

– Nigdy wcześniej nie spotkałaś tego człowieka podczas swoich wojaży? Jesteś tego absolutnie pewna?

– Tak, bo zapamiętałam wszystko, co wydarzyło się w ciągu ostatnich dziesięciu lat – powiedziała cicho.

Jackson przyglądał jej się uważnie.

– Wierzę ci. Czy masz powody przypuszczać, że on wie o loterii?

– Nie – odparła LuAnn po chwili wahania.

– Kłamiesz. Mów prawdę, bo zabiję wszystkich w tym domu, poczynając od ciebie.

Ta niespodziewana pogróżka rzucona spokojnym, beznamiętnym tonem zaparła jej dech w piersiach. Przełknęła z trudem ślinę.

– Miał listę. Listę z dwunastoma nazwiskami. Moim, Hermana Rudy’ego, Bobbie Jo Reynolds i paru innych osób.

Jackson przyswoił sobie natychmiast tę informację i spojrzał na kartkę.

– A ten Riggs?

– Co Riggs?

– Jego przeszłość jest niejasna.

– Każdy ma swoje sekrety.

Jackson uśmiechnął się.

– Touché. Nie niepokoiłoby mnie to w innych okolicznościach. Ale w zaistniałych wzbudza niepokój.

– Nie rozumiem.

– Riggs ma tajemniczą przeszłość i dziwnym trafem zjawia się akurat w chwili, kiedy ty potrzebujesz wsparcia. Słyszałem, że ci pomógł.

LuAnn patrzyła na niego pytająco.

– No tak, ale on mieszka tu już od pięciu lat, sprowadził się na długo przede mną.

– Nie o to chodzi. Nie sugeruję, że jest wtyczką. Sugeruję, że mógł być kiedyś zupełnie kimś innym, niż utrzymuje. A teraz przypadkowo zderza się z twoim światem. To mnie niepokoi.

– Nie sądzę, żeby to mogło być coś innego niż przypadek. Zleciłam mu wykonanie pewnych robót. To zupełnie naturalne, że tu był, kiedy tamten człowiek zaczął mnie ścigać.

Jackson pokręcił głową.

– Nie podoba mi się to. Widziałem go dziś wieczorem. – LuAnn wyraźnie zesztywniała. – W chacie. Z tej odległości. – Rozsunął ręce na dwie stopy. – Zastanawiałem się nawet, czy go na miejscu nie zabić. Nie miałbym z tym żadnych trudności.

LuAnn pobladła. Oblizała wargi.

– Nie ma powodu, żeby to robić.

– Skąd wiesz? Zamierzam go prześwietlić i jeśli znajdę w jego życiorysie coś, co sugerowałoby, że może mi narobić kłopotów, wyeliminuję go. Po prostu.

– Mogę zdobyć dla pana te informacje.

– Słucham? – zdziwił się Jackson.

– Riggs mnie lubi. Pomógł mi już dwa razy, prawdopodobnie ocalił życie. Chyba naturalne będzie, jeśli okażę mu wdzięczność. Zbliżę się do niego.

– Nie, nie podoba mi się to.

– Riggs to nikt. Miejscowy przedsiębiorca budowlany. Po co się nim zajmować. Szkoda czasu.

Jackson przyglądał jej się bacznie przez chwilę.

– Dobrze, LuAnn, zrób tak – zadecydował w końcu. – Ale wszystko, czego się dowiesz, masz natychmiast mi przekazać, bo inaczej, z całym szacunkiem dla pana Riggsa, wezmę sprawę w swoje bardzo sprawne ręce. Jasne?

LuAnn odetchnęła.

– Jasne.

– Naturalnie tego drugiego sam muszę odszukać. Nie powinno to być takie trudne.

– Niech pan tego nie robi.

– Słucham?

– Nie musi pan go szukać.

– Obawiam się, że muszę.

LuAnn stanął przed oczyma pan Tęcza. Nie chciała mieć kolejnego trupa na sumieniu. Nie była tego warta.

– Jeśli znowu się pojawi, wyjedziemy z kraju.

Jackson złożył z powrotem kartkę, schował ją do kieszeni i złączył palce obu dłoni.

– Widzę, że nie ogarniasz w pełni sytuacji. Gdyby chodziło tylko o ciebie, twoje uproszczone rozwiązanie zażegnałoby może niebezpieczeństwo, przynajmniej tymczasowo. Jednak ten człowiek ma na swojej liście nazwiska jeszcze jedenastu osób, z którymi współpracowałem. Podejrzewam, że niemal jednoczesnej ucieczki z kraju was wszystkich po prostu nie da się zorganizować.

– Mogę zapłacić temu człowiekowi – zaproponowała szybko LuAnn. – Ile w końcu może zażądać? To załatwi sprawę.

Jackson uśmiechnął się ironicznie.

– Szantażyści to wyjątkowo wredne plemię. Nigdy nie popuszczają ofierze – dorzucił ostro – jeśli nie zastosuje się wobec nich zdecydowanych środków perswazji.

– Panie Jackson, proszę tego nie robić – powtórzyła.

– Czego mam nie robić, LuAnn?! Nie walczyć o twoje przetrwanie?! – Rozejrzał się. – A co z tym wszystkim?! – Znowu zatrzymał wzrok na niej. – A przy okazji, jak się miewa Lisa? Tak samo piękna jak matka?

Strach ścisnął LuAnn gardło.

– Dobrze, dziękuję.

– To się cieszę. Zadbajmy, żeby tak pozostało.

– Nie może pan zostawić tego mnie?

– LuAnn, mieliśmy już przed laty jednego niedoszłego szantażystę. Rozwiązałem tamten problem i tak samo rozwiążę obecny. Takie sprawy wolę załatwiać sam. A ty ciesz się, że pozostawiam przy życiu tego Riggsa. Na razie.

– Ale ten człowiek nie może nam niczego udowodnić. A nawet gdyby mógł, to panu i tak nic nie grozi. Ja może pójdę do więzienia, ale nie pan. Do diabła, nawet nie wiem, kim pan jest!

Jackson wstał i wydął wargi. Przez chwilę gładził krawędź narzuty na łóżko.

– Piękna robota – skomentował. – Indiańska, prawda?

I nagle LuAnn zobaczyła wymierzonego w siebie dziewięciomilimetrowca z nakręconym na lufę tłumikiem.

– Potencjalnym rozwiązaniem byłoby uśmiercenie całej waszej dwunastki. Nasz wścibski przyjaciel uderzyłby wtedy głową w mur. Nie zapominaj, że upłynął dziesięcioletni okres obowiązywania naszej umowy. Kapitał w postaci wygranej na loterii został już przelany na konto w szwajcarskim banku, które otworzyłem na twoje nazwisko. Odradzałbym ci zdecydowanie transfer tych pieniędzy do Stanów Zjednoczonych. – Wyjął z kieszeni inną kartkę i położył ją na łóżku. – Oto kody upoważnienia i inne informacje o tym koncie, które umożliwią ci dostęp do niego. Pochodzenia tych pieniędzy nie da się prześledzić. Są twoje. Tak jak się umawialiśmy. – Jackson zagiął palec na spuście pistoletu. – Ale teraz nie jesteś mi już do niczego potrzebna, prawda? – Ruszył w jej stronę. LuAnn ścisnęła mocniej rękojeść noża do papieru.

– Odłóż go, LuAnn. Wiem, że jesteś wysportowana, ale pocisk jest szybszy. Odłóż go, mówię. Natychmiast!

Wypuściła z ręki nóż do papieru i cofnęła się pod ścianę.

Jackson zatrzymał się tuż przed nią. Przyłożył jej lufę pistoletu do lewego policzka, a dłonią w rękawiczce pogłaskał po prawym. Nie było w tym żadnego seksualnego podtekstu. Nawet poprzez rękawiczkę LuAnn wyczuwała czysto kliniczny chłód jego dotyku.

– Powinnaś była rzucić nim od razu, LuAnn. Naprawdę powinnaś. – W jego oczach czaiła się kpina.

– Nie potrafię zabić kogoś z zimną krwią.

– Wiem. I jest to twoja największa wada, bo tak właśnie trzeba zabijać. – Cofnął rękę. – Przed dziesięcioma laty przeczuwałem, że staniesz się najsłabszym ogniwem w łańcuchu. Ale potem wszystko szło gładko i moje obawy się rozwiały. Teraz stwierdzam, że tamte przeczucia mnie nie myliły. Nawet gdyby nie wisiało nade mną bezpośrednie niebezpieczeństwo wpadki, nie mógłbym patrzeć przez palce, jak ten człowiek cię szantażuje, a może nawet rozszyfrowuje mechanizm manipulowania loterią. Bo to znaczyłoby, że przegrałem. A ja nie przegrywam. Nigdy. I nie pozwolę nikomu na jakąkolwiek ingerencję w moje plany. Taka sytuacja, sama w sobie, byłaby porażką. Poza tym nie mogę dopuścić do zepsucia takiej genialnej inscenizacji. Pomyśl tylko, jakie wspaniałe życie ci podarowałem, LuAnn! Pamiętasz, co ci kiedyś obiecałem? Że będziesz mogła wyjechać, dokąd zechcesz, stać się, kim zechcesz? Dotrzymałem słowa. Dokonałem niemożliwego. Spójrz na siebie teraz. Nieskazitelna uroda.

Bez pośpiechu rozwiązał jej pasek u szlafroka i ten się rozchylił, odsłaniając jędrne piersi LuAnn. Jackson zsunął jej go z ramion i szlafrok opadł na podłogę.

– Oczywiście najrozsądniej byłoby cię zabić. Tu i teraz. Zresztą, pal licho. – Przystawił jej pistolet do czoła i nacisnął spust.

LuAnn szarpnęła głową, zacisnęła mocno powieki. Otwierając znowu oczy, napotkała wzrok Jacksona, który z zainteresowaniem studiował jej reakcję. Dygotała na całym ciele. Jej serce waliło jak młotem, brakowało tchu. Jackson pokręcił głową.

– Nie panujesz już tak nad swoimi nerwami jak kiedyś podczas naszego ostatniego spotkania, LuAnn. A właśnie mocne nerwy, czy też raczej ich brak, to sedno sprawy. – Patrzył przez chwilę na pistolet, potem przesunął dźwigienkę bezpiecznika i podjął: – Jak mówię, słabe ogniwo najrozsądniej jest usunąć. – Zawiesił na chwilę głos. – Ale nie zrobię tego z tobą, przynajmniej na razie. Pomimo że mnie nie posłuchałaś, że przez ciebie wszystko się skomplikowało. Chcesz wiedzieć, dlaczego?

LuAnn bała się poruszyć, przyklejona do ściany wlepiała w niego przerażony wzrok.

Uznał jej milczenie za odpowiedź twierdzącą.

– Bo przeczuwam, że przeznaczone ci odegrać wielką rolę. Dramatycznie powiedziane, ale taki już jestem. Chyba sobie na to pozwolę. Zresztą jeśli się dobrze zastanowić, sam cię przecież stworzyłem. Czy mieszkałabyś w tym domu, mówiła i myślała jak osoba wykształcona, podróżowała po świecie, ile dusza zapragnie, gdyby nie ja? Oczywiście, że nie. Zabijając ciebie, zabiłbym w efekcie cząstkę siebie. A tego wolałbym uniknąć. Tak czy inaczej pamiętaj, że dzikie zwierzę schwytane w potrzask, jeśli nie ma już innego wyjścia, poświęci kończynę, by odzyskać wolność i przetrwać. Niech ci się nie wydaje, że nie jestem do takiego poświęcenia zdolny. Jeśli tak myślisz, to jesteś głupia. Mam szczerą nadzieję, że jakoś zdołamy wyciągnąć cię z tych drobnych kłopotów. – Pokręcił współczująco głową, tak jak przed laty, podczas ich pierwszego spotkania. – Naprawdę, LuAnn. Jeśli jednak nie zdołamy, to trudno. W interesach ciągle natrafia się na problemy i liczę, że ze swojej strony zrobisz wszystko, żebyśmy się z tego pomyślnie wyplątali. – Znowu mówił formalnym tonem, wyliczając swoje instrukcje na palcach. – Nie wyjedziesz z kraju. Na pewno zadałaś sobie wiele trudu, żeby do niego wrócić, zostań więc tu jeszcze jakiś czas i baw się dobrze. Będziesz mnie natychmiast powiadamiała o jakimkolwiek nowym zetknięciu z naszym tajemniczym osobnikiem. Możesz mnie nadal łapać pod numerem telefonu, który dałem ci przed dziesięcioma laty. Ja będę się z tobą kontaktował tak jak zwykle. Musisz się precyzyjnie stosować do wszelkich dodatkowych instrukcji, jakie ci wydam. Zrozumiano?