Выбрать главу

Kiwnęła szybko głową.

– Mówię w tej chwili poważnie, LuAnn. Jeśli znowu mnie nie posłuchasz, zabiję cię. A umierać będziesz powoli i w niewyobrażalnych męczarniach. – Delektował się przez chwilę jej reakcją na te słowa. – Teraz idź do łazienki i doprowadź się do porządku.

Oderwała się od ściany i odwróciła jak w transie.

– Aha, LuAnn, jeszcze jedno. Obejrzała się.

– Miej na uwadze, że jeśli nie uda się nam zażegnać tego problemu i będę musiał wyeliminować słabe ogniwo, nic mnie nie powstrzyma. – Zerknął złowieszczo na ścianę sypialni, za którą spała Lisa. Spojrzał znowu na LuAnn. – Staram się dawać swoim współpracownikom okazję do wykazania się własną inicjatywą. Przekonałem się, że wtedy bardzo rzadko mnie rozczarowują.

LuAnn wbiegła do łazienki i zamknęła drzwi na zasuwkę. Zacisnęła kurczowo dłonie na krawędzi marmurowego blatu toaletki. Nogi się pod nią uginały, zupełnie jakby swój szkielet zostawiła w sypialni. Po chwili doszła trochę do siebie. Owinęła się ręcznikiem kąpielowym i powoli usiadła na posadzce. Znajdowała się w poważnym niebezpieczeństwie. Ale najbardziej przerażał ją fakt, że mordercze zapędy Jacksona mogą objąć również Lisę.

Dziwne, ale ta myśl ją otrzeźwiła. Popatrzyła na drzwi. Stał za nimi człowiek, do którego była podobna bardziej, niżby się z pozoru wydawało. Oboje mieli swoje tajemnice; oboje swoje ogromne majątki zdobyli na drodze nielegalnych machinacji. Oboje wyrastali ponad przeciętność zarówno intelektualnie, jak i fizycznie. I co może najbardziej znamienne, oboje kogoś zabili. Co prawda ona zrobiła to spontanicznie i w samoobronie, ale Jackson, choć zabił z premedytacją, to w pewnym sensie również działał w samoobronie. No i efekt był ten sam. Zginęli ludzie.

Podniosła się powoli. Jeśli Jackson waży się kiedykolwiek podnieść rękę na Lisę, to najpierw będzie musiał zabić ją, LuAnn, albo sam zginie z jej ręki. Ręcznik opadł na posadzkę. Odblokowała drzwi. Między Jacksonem a LuAnn Tyler zdawała się istnieć jakaś eteryczna więź, która wymykała się wszelkim próbom logicznego wyjaśnienia. Mimo że upłynęło tyle czasu, ich związek synaptyczny pozostawał sprzężony w sensie niemal fizycznym. I LuAnn nie miała najmniejszych wątpliwości, co zastanie po powrocie do sypialni. Otworzyła gwałtownie drzwi. Rzeczywiście. Jacksona już tam nie było.

LuAnn pośpiesznie narzuciła na siebie szlafrok i pobiegła do sypialni Lisy. Dziewczynka oddychała miarowo. Spała. LuAnn stała tam przez chwilę. Bała się zostawić córkę samą. Nie chciała jej budzić. Nie potrafiłaby ukryć przed małą przerażenia. W końcu wzięła się w garść, sprawdziła, czy okna są dobrze pozamykane, i wyszła z pokoju.

Musiała porozmawiać z Charliem. Wślizgnęła się do sypialni starego przyjaciela i delikatnie go rozbudziła.

– Mieliśmy przed chwilą gościa.

– Co? Kogo?

– A łudziliśmy się, że nas nie znajdzie – powiedziała z rozpaczą.

Zaspany Charlie, kiedy dotarło do niego znaczenie tych słów, jak pchnięty sprężyną poderwał się do pozycji siedzącej, nieomal strącając przy tym lampę z nocnego stolika.

– Boże, był tu?! Jackson tu był?!

– Zastałam go w swojej sypialni, kiedy wyszłam spod prysznica. Chyba jeszcze nigdy w życiu tak się nie przestraszyłam.

– O Boże, LuAnn, dziecko. – Charlie przytulił ją mocno. – Jak, u diabła… jak on nas znalazł?

– Nie mam pojęcia, ale o wszystkim wie. Wie o człowieku, który mnie ścigał. Wie o Riggsie. Ode mnie dowiedział się o liście zwycięzców loterii. Próbowałam kłamać, ale nie dał się wyprowadzić w pole. Zagroził, że wymorduje wszystkich domowników, jeśli nie powiem mu prawdy.

– I co zamierza?

– Chce odnaleźć i zabić tego człowieka.

Charlie oparł się plecami o wezgłowie łóżka. LuAnn przysiadła obok niego. Przejechał wielką łapą po twarzy i pokręcił głową. Spojrzał na nią.

– Co jeszcze mówił?

– Żebyśmy nic nie robili. Mamy uważać na Riggsa i dać mu znać, gdyby tamten facet znowu się pojawił.

– Na Riggsa? Czego od niego chce?

– Podejrzewa, że nie wplątał się w to przypadkowo.

– Sukinsyn – jęknął Charlie.

Spuścił nogi z łóżka, wstał i zaczął się ubierać.

– Co robisz?

– Sam nie wiem, ale coś chyba trzeba zrobić. Ostrzec Riggsa. Skoro Jackson zagiął na niego parol…

Chwyciła go za rękę.

– Mówiąc Riggsowi o Jacksonie, wydasz na niego wyrok śmierci. Jackson się o tym dowie. Przed nim nic się nie ukryje. Wytargowałam Riggsowi bezpieczeństwo, przynajmniej na razie.

– Jak to zrobiłaś?

– Zawarliśmy z Jacksonem układ. Wydaje mi się, że to kupił. Ale z nim nigdy nie wiadomo.

Charlie przerwał wciąganie spodni i spojrzał na nią pytająco.

– Na razie Jackson skoncentruje się na szukaniu tamtego człowieka – ciągnęła LuAnn. – A my, nawet gdybyśmy chcieli, nie możemy go ostrzec, bo nie wiemy, kim jest.

Charlie usiadł na łóżku.

– To co robimy?

LuAnn wzięła go za ręce.

– Ty zabierz stąd Lisę. Wyjedźcie oboje.

– Ani myślę zostawić cię tu samą z tym gościem za miedzą. Nic z tego.

– Zostawisz, Charlie, bo wiesz, że mam rację. Ja dam sobie radę. Ale gdyby on chciał coś zrobić Lisie… – Nie musiała kończyć.

– To może ty z nią wyjedziesz, a ja zostanę?

LuAnn pokręciła głową.

– To na nic. Jeśli wyjadę, Jackson zacznie mnie natychmiast szukać. Na wasze zniknięcie zareaguje spokojniej.

– Nie podoba mi się to. Nie chcę cię opuszczać, LuAnn. Nie w takiej sytuacji.

Otoczyła ramieniem jego szerokie bary.

– Boże, przecież mnie nie opuszczasz. Będziesz się opiekował kimś, kto jest dla mnie najcenniejszy… – Urwała, bo przed oczyma stanęła jej jak żywa twarz Jacksona.

– No dobrze – westchnął w końcu Charlie. – Kiedy mamy ruszać?

– Natychmiast. Pakuj się, a ja pójdę przygotować do drogi Lisę. Jackson niedawno wyszedł, nie przypuszczam więc, że obserwuje dom. Prawdopodobnie myśli, że strach tak mnie sparaliżował, że jestem niezdolna do jakiegokolwiek działania. Prawdę mówiąc, niewiele by się pomylił.

– Dokąd mamy jechać?

– Sam decyduj. Ja nie chcę o niczym wiedzieć. W ten sposób nikt nie wyciągnie ze mnie, gdzie jesteście. Zadzwoń, kiedy będziecie na miejscu, to ustalimy jakiś bezpieczny sposób komunikowania się.

Charlie wzruszył ramionami.

– Nie myślałem, że do tego dojdzie.

Pocałowała go lekko w czoło.

– Poradzimy sobie. Musimy być tylko bardzo ostrożni.

– A co z tobą? Co ty będziesz robiła?

LuAnn wzięła głęboki oddech.

– To, co zagwarantuje nam wszystkim przetrwanie.

– Riggsowi też?

Popatrzyła mu prosto w oczy.

– Zwłaszcza Riggsowi.

– Nie, mamo, nie chcę! – Lisa miotała się w piżamie po pokoju, popatrując gniewnie na LuAnn pakującą w pośpiechu jej bagaż.

– Przykro mi, Liso, ale musisz mi zaufać.

– Zaufać, ha, i kto to mówi! – Lisa spojrzała na nią wyzywająco spod przeciwległej ściany.

– Nie czas teraz na tego rodzaju rozmowy, moja panno.

– A ja nigdzie nie jadę. – Lisa usiadła na łóżku i założyła ręce na piersi.

– Wujek Charlie już czeka, pośpiesz się.

– Jutro mamy w szkole zabawę. Nie można tego odłożyć chociaż na jeden dzień?

LuAnn zatrzasnęła wieko walizki.

– Nie, Liso, nie można.

– Kiedy to się skończy? Kiedy przestaniesz mnie wreszcie ciągać z miejsca na miejsce?

LuAnn przejechała drżącą dłonią po włosach i usiadła obok roztrzęsionej córki, obejmując ją ramieniem. Wyczuła pod ręką drżenie małego ciała. A co to będzie, kiedy Lisa dowie się w końcu prawdy? LuAnn zacisnęła pięść i przyłożyła ją do prawego oka. Puszczały jej nerwy.

– Liso? – Dziewczynka uparcie odwracała wzrok.

– Liso, spójrz na mnie, proszę.

Mała wreszcie posłuchała. Mieszanina gniewu i zawodu malująca się na jej buzi rozdarła Lu Ann serce.

Zaczęła powoli. Jeszcze przed godziną nawet przez myśl by jej nie przeszło, żeby podjąć ten temat. Ale wizyta Jacksona wiele zmieniła.

– Obiecałam, że pewnego dnia, już niedługo, powiem ci wszystko, co chcesz wiedzieć. O mnie, o sobie, o wszystkim. Pamiętasz?

– Ale dlaczego…

LuAnn zakryła córce usta.

– A teraz uprzedzam cię, że kiedy to uczynię, będziesz wstrząśnięta i być może nigdy nie zrozumiesz, dlaczego zrobiłam to, co zrobiłam, ani się z tym nigdy nie pogodzisz. Możesz mnie nawet znienawidzić, możesz pożałować, że jestem twoją matką… – urwała i przygryzła mocno wargę – ale wiedz, że w owym czasie uważałam, że postępuję słusznie. Że robię to dla twojego dobra. Byłam bardzo młoda i naprawdę nie miałam nikogo, kto pomógłby mi powziąć decyzję.

Wzięła córkę pod brodę i uniosła jej głowę. Lisa miała łzy w oczach.

– Wiem, że sprawiam ci ból. Nie chcę, żebyś wyjeżdżała, ale prędzej umrę, niż pozwolę, żeby spotkało cię coś złego. Tak samo wujek Charlie.

– Mamo, ja się boję.

LuAnn chwyciła Lisę obiema rękami.

– Kocham cię, Liso. Ponad wszystko.