Выбрать главу

– Teraz spróbuj sama – zaproponowała.

LuAnn umiejętnie załadowała szpulę i kiedy na ekranie pojawił się obraz, tak samo fachowo zaczęła manipulować pokrętłami.

– Bardzo dobrze – pochwaliła ją bibliotekarka. – Szybko się uczysz. Nie każdy chwyta w lot, jak to się robi.

– Zawsze byłam sprawna manualnie.

– Katalog mikrofilmów jest przejrzyście oznakowany. Przechowujemy tu archiwalne kopie gazety miejscowej i kilku ogólnokrajowych. Każda szufladka ze szpulami opatrzona jest karteczką z datami wydań.

– Bardzo pani dziękuję.

Kobieta wyszła, a LuAnn, z ssącą wciąż mleko z butelki Lisa na ręku, ruszyła wzdłuż rzędu szafek. Znalazła szufladkę z mikrofilmami znanej gazety i z przechowywanych w niej pudełek ze szpulami wybrała te z datami z ostatnich sześciu miesięcy. Zrobiła sobie przerwę, by zmienić pieluszkę Lisie, po czym załadowała pierwszą szpulę do przeglądarki. Trzymając na kolanach córeczkę, która pokazując paluszkiem i gaworząc, komentowała z podnieceniem obraz widniejący na ekranie, LuAnn przebiegła wzrokiem pierwszą stronę gazety. Szybko znalazła artykuł opatrzony nagłówkiem wydrukowanym dwucalowymi wołami: Szczęśliwiec wygrywa na loterii czterdzieści pięć milionów dolarów. LuAnn przeczytała szybko treść. Z zewnątrz dobiegał szum ulewy. Wiosna była tego roku deszczowa, często przechodziły burze. Jakby na potwierdzenie tego zagrzmiało i cały budynek zadrżał w posadach. Zerknęła niespokojnie na Lisę, ale mała nie zwróciła na grzmot uwagi. LuAnn wyciągnęła z torby kocyk, rozpostarła go na podłodze, rozrzuciła parę zabawek i posadziła na nim córeczkę. Wróciła do przeglądarki. Wyjęła z torebki notes i długopis i zrobiła kilka notatek. Przeskoczyła od razu do następnego miesiąca. Ciągnienia loterii krajowej odbywały się piętnastego dnia każdego miesiąca. Ją interesowały gazety z dni od szesnastego do dwudziestego. Wyszukanie wzmianek o sześciu ostatnich zwycięzcach zajęło jej dwie godziny. Przewinęła ostatnią szpulę i odłożyła ją do szufladki.

Usiadła i spojrzała na swoje notatki. Głowa ją łupała, marzyła o kawie. Na zewnątrz lało wciąż jak z cebra. Z Lisą na ręku wróciła do czytelni, wybrała z półek kilka ilustrowanych książeczek dla dzieci i zaczęła czytać małej. Po dwudziestu minutach Lisa zasnęła. LuAnn ułożyła ją w nosidełku, które postawiła na stole obok siebie. W czytelni było ciepło i cicho. Czując, że ją też ogarnia senność, wsunęła rękę do nosidełka i ścisnęła delikatnie małą nóżkę dziewczynki. Z drzemki wyrwał ją dotyk czyjejś dłoni na ramieniu. Wzdrygnęła się; spłoszona, otworzyła oczy i napotkała spojrzenie stojącej nad nią bibliotekarki.

– Przepraszam, że cię budzę, ale już zamykamy. LuAnn rozejrzała się półprzytomnie po czytelni.

– Dobry Boże, która to godzina?

– Parę minut po szóstej, kochanie.

LuAnn spakowała się pośpiesznie.

– Przepraszam, że tu zasnęłam.

– Mnie to nie przeszkadzało. Aż żal mi było cię, budzić, tak smacznie obie spałyście.

– Dziękuję jeszcze raz za pomoc. – LuAnn przekrzywiła głowę i wsłuchała się w bębnienie deszczu o dach.

Bibliotekarka spojrzała na nią bezradnie.

– Niestety, nie mogę was nigdzie podrzucić, bo jeżdżę autobusem.

– Nie szkodzi. Z autobusem jestem za pan brat.

LuAnn okryła płaszczem nosidełko z Lisa, wyszła na deszcz i podbiegła do przystanku. Pół godziny później z piskiem hamulców i sykiem otwierających się drzwi pneumatycznych zatrzymał się przed nią autobus. Do biletu za przejazd zabrakło jej dziesięć centów, ale kierowca, potężnie zbudowany Murzyn, którego znała z widzenia, dołożył resztę z własnej kieszeni i dał jej ręką znak, że ma wsiadać.

– Ludzie powinni sobie pomagać – mruknął.

Podziękowała mu uśmiechem. Dwadzieścia minut później wchodziła już do zajazdu dla ciężarówek. Do rozpoczęcia swojej zmiany miała jeszcze kilka godzin.

– Hej, dziewczyno, co tak wcześnie? – zdziwiła się Beth, jej pięćdziesięciokilkuletnia koleżanka z pracy, wycierająca wilgotną ścierką wyłożony laminatem kontuar.

Potężny kierowca ciężarówki, popijający kawę przy barze, obrzucił LuAnn pełnym uznania spojrzeniem. Poczuwał się do tego, chociaż przemoczona do suchej nitki dziewczyna wyglądała jak zmokła kura. To była tradycja.

– Przyszła przed czasem, żeby się nie rozminąć ze starym dużym Frankiem – powiedział z uśmiechem, który rozlał się po całej twarzy. – Wiedziała, że jeżdżę dzisiaj na wcześniejszej zmianie i nie mogła znieść myśli, że już mnie więcej nie zobaczy.

– Masz rację, Frankie, LuAnn serce by pękło, gdyby nie zobaczyła tutaj twojej wielkiej, starej, zarośniętej gęby – wtrąciła się Beth, dłubiąc w zębach wykałaczką.

– Cześć, Frankie, jak się masz? – przywitała go LuAnn.

– Teraz już dobrze – odparł Frankie.

Uśmiech wciąż rozjaśniał mu twarz.

– Beth, przypilnujesz Lisy? – zwróciła się LuAnn do koleżanki, wycierając ręcznikiem twarz i ręce. – Przebiorę się tylko. – Zajrzała do córeczki i z ulgą stwierdziła, że mała ma sucho i jest głodna. – Zagrzeję jej mleko i przygotuję owsiankę.

Potem powinna spać przez całą noc, chociaż sporo już dzisiaj drzemała.

– Nie ma sprawy. Chodź do cioci, maleńka. – Beth wzięła Lisę na ręce i przytuliła ją do piersi. Dziecko, wydając całą gamę nieartykułowanych dźwięków, sięgnęło od razu po długopis zatknięty za ucho Beth. – Ale teraz na poważnie, LuAnn. Jesteś parę godzin za wcześnie. Co się stało?

– Przemokłam, a jedyne czyste ubranie, jakie mam, to uniform. Poza tym miałam wyrzuty sumienia, że wczoraj nie przyszłam. Zaraz, zostało coś z lunchu? Chyba dzisiaj jeszcze nic nie miałam w ustach.

Beth popatrzyła na LuAnn potępiająco i podparła się pod boki.

– Żebyś zadbała o siebie chociaż w połowie tak, jak dbasz o tę kruszynę. Boże, dziecko, toż to już ósma dochodzi.

– Nie nudź, Beth. Zwyczajnie zapomniałam.

Beth odchrząknęła.

– Aha, już ci wierzę. Duane pewnie znowu przepił wszystkie pieniądze, mam rację?

– Powinnaś rzucić tę żałosną gnidę, LuAnn! – zahuczał Frankie. – Ale pozwól mi najpierw kopnąć go za ciebie w zadek. Zasługujesz na kogoś lepszego niż ten śmieć.

Beth uniosła brew, co świadczyło, że w pełni zgadza się z Frankiem.

LuAnn popatrzyła ponuro po ich twarzach.

– Dziękuję wam obojgu, że tak się o mnie troszczycie, ale teraz wybaczcie.

Jakiś czas potem LuAnn siedziała już przy stoliku w kącie i kończyła posiłek, który przygotowała jej Beth. Odsunęła od siebie talerz i sięgnęła po kubek świeżo zaparzonej kawy. Deszcz znowu zaczął padać i bębnienie ciężkich kropel o blaszany dach restauracji działało na nią kojąco. Szczelniej opatuliła się cienkim sweterkiem i spojrzała na zegar wiszący za barem. Do swojej zmiany miała jeszcze dwie godziny. Dawniej, kiedy zdarzało się jej przyjść do pracy wcześniej, próbowała wyrobić trochę nadgodzin, ale ostatnio kierownik już jej na to nie pozwalał.

– Ciężkie czasy – wyjaśnił.

– A co pan może wiedzieć o ciężkich czasach – odparowała mu wtedy, ale nic to nie dało.

Dobrze przynajmniej, że pozwalał jej przychodzić z Lisa. Gdyby nie to, w ogóle nie mogłaby pracować. No i płacił gotówką. Wiedziała, że w ten sposób unika odprowadzania podatku od wynagrodzenia, ale zarabiała tak mało, że państwo nie powinno od tego zbiednieć. Nigdy jeszcze nie wypełniała formularza rocznego zeznania podatkowego, żyła poniżej granicy ubóstwa i była zwolniona z wszelkich podatków.

Obok, w nosidełku, leżała Lisa. LuAnn poprawiła troskliwie kocyk okrywający śpiącą córeczkę. Odstąpiła jej trochę swojego posiłku. Mała bardzo dobrze przyswajała normalne jedzenie, ale zasnęła, nie dotrwawszy do gotowanej marchewki. LuAnn martwiła się, że córeczka nie ma tutaj najlepszych warunków do spania, że noce spędzane pod kontuarem gwarnego, zadymionego zajazdu dla ciężarówek odbiją się za parę lat na zdrowiu i psychice Lisy. Nadszarpną w niej samoocenę i rozbiją osobowość. Czytała o tym w czasopismach i słyszała w telewizji. Nie potrafiłaby zliczyć, ile bezsennych nocy kosztowała ją ta koszmarna myśl. A to nie było wszystko. Zamartwiała się, czy jedzenia będzie zawsze pod dostatkiem, kiedy Lisa przejdzie w końcu na w pełni normalną dietę. Nie miała samochodu, supłała zawsze drobne na autobus, chodziła piechotą albo biegała po deszczu. A jeśli Lisa złapie jakąś chorobę? Co wtedy zrobi LuAnn? A jeśli ona sama zachoruje? Kto wtedy zajmie się Lisą? Nie była ubezpieczona. Na szczepienia i badania okresowe jeździła z Lisą do bezpłatnej kliniki okręgowej, ale sama nie była u lekarza od ponad dziesięciu lat. Na razie jest młoda, silna i zdrowa, ale to może się bardzo szybko zmienić. Nigdy nic nie wiadomo. Omal nie parsknęła śmiechem, kiedy wyobraziła sobie Duane’a próbującego sprostać obowiązkom młodego tatusia. Po pięciu minutach uciekłby z krzykiem w las. Ale tak naprawdę nie było się z czego śmiać.

Kiedy tak patrzyła na otwierające się i zamykające maleńkie usteczka, serce zaciążyło jej nagle jak gdyby przygniotła ją półciężarówka stojąca na parkingu przed zajazdem. Córeczka zdana była tylko na nią, a ona nic nie miała. Co dzień o krok od przepaści, i to coraz krótszy krok. W końcu w nią runie; to tylko kwestia czasu. Przypomniały jej się słowa Jacksona. Cykl. Jak jej matka. Jak potem ona. Duane przypominał Benny’ego Tylera pod tyloma względami, że lepiej nie myśleć. Następna będzie Lisa, jej ukochana dziewczynka. Zabiłaby albo dała się zabić, byle tylko uchronić ją przed takim losem. Mówili, że Ameryka to kraj pełen możliwości. Wystarczy otworzyć sobie do nich drzwi. Zapomnieli tylko dać do nich klucz ludziom takim jak LuAnn. A może wcale nie zapomnieli? Może tak właśnie miało być. Tak przynajmniej widziała zawsze sprawy, kiedy, jak teraz, popadała w głębszą depresję.

Potrząsnęła głową, żeby odpędzić te myśli, i splotła dłonie. Takie rozważania nic jej teraz nie pomogą. Sięgnęła po torebkę i wyjęła z niej notes. Bardzo ją intrygowało to, co wyszperała w bibliotece.