Выбрать главу

– Przestań! Przestań, potworze!

Odwrócił się. Alicja już nie leżała, stała przy sofie.

– Alicjo…

– Nigdzie nie pojadę.

– Pozwól, że wyjaśnię. Zbyt dużo wiesz. Policja będzie cię wypytywała. Nie masz w tych sprawach doświadczenia. Z łatwością wydobędą z ciebie prawdę.

– Oszczędzę im fatygi. Sama zaraz do nich zadzwonię i wszystko opowiem.

Ruszyła do telefonu, ale zastąpił jej drogę.

– Bądź rozsądna, Alicjo.

Zaczęła go z całych sił okładać pięściami. Ten wybuch agresji przywołał z pamięci Jacksona konfrontację z innym członkiem rodziny. Ojciec był wtedy silniejszy od niego fizycznie, potrafił go zdominować metodami, których Jackson od tamtego dnia nie tolerował.

– Kochałam go, ty zboczeńcu! Kochałam Thomasa! – wykrzyczała mu w twarz Alicja.

Jackson utkwił w niej wodniste oczy.

– Ja też kogoś kochałem – powiedział. – Kogoś, kto powinien moją miłość odwzajemniać, uszanować, ale tego nie robił. – Pomimo tych lat bólu, odtrącenia i upokorzeń w głębi serca nadal darzył ojca uczuciem, choć nigdy dotąd nie przyznał tego ani przed sobą samym, ani przed kimkolwiek. Uświadomienie sobie tego teraz miało efekt piorunujący.

Chwycił siostrę za ramiona i pchnął ją brutalnie na sofę.

– Peter…

– Zamknij się, Alicjo. – Usiadł obok niej. – Wyjeżdżasz z kraju. Nie zadzwonisz na policję. Zrozumiałaś?!

– Ty zwariowałeś, oszalałeś. Boże, to chyba jakiś koszmarny sen.

– Dla mnie nie ulega wątpliwości, że jestem najtrzeźwiej myślącym członkiem tej rodziny. – Popatrzył jej prosto w oczy i powtórzył powoli, z naciskiem: – Z nikim o tym nie porozmawiasz, Alicjo, rozumiesz?!

Wyraz jego oczu sprawił, że Alicja wzdrygnęła się wewnętrznie. Gniew, jaki dotąd nią miotał, zastąpiło nagle przerażenie. Dawno nie widziała brata. Nie poznawała teraz chłopca, z którym bawiła się w dzieciństwie, którego dojrzałością i inteligencją była tak zafascynowana. Ten siedzący obok niej mężczyzna nie był jej bratem.

Zmieniła pośpiesznie taktykę i powiedziała najspokojniej, jak potrafiła.

– Tak, Peter, rozumiem. Spakuję się… jeszcze dzisiaj.

Na twarzy Jacksona pojawiła się nie goszcząca tam od dawna rozpacz. Czytał w jej myślach, widział jej strach. Wszystko miała wypisane na twarzy. Palce zacisnęły mu się na dekoracyjnej poduszce leżącej między nimi na sofie.

– Dokąd chciałabyś pojechać, Alicjo?

– Dokądkolwiek, Peter, wszystko mi jedno. Nowa Zelandia, wspominałeś o Nowej Zelandii. To by mi odpowiadało.

– Piękny kraj. Austria też. Bardzo nam się podobała, prawda? – Ścisnął poduszkę mocniej. – Prawda? – powtórzył.

– Tak, prawda. – Spuściła wzrok na jego ręce i spróbowała przełknąć ślinę, ale w gardle miała zbyt sucho. – Chętnie pojechałabym najpierw tam, a dopiero potem do Nowej Zelandii.

– I ani słowa policji? Obiecujesz? – Zaczął unosić poduszkę. Obserwowała jego ruchy. Broda drżała jej niekontrolowanie.

– Peter. Proszę. Błagam, nie rób tego.

– Nazywam się Jackson, Alicjo – powiedział, odmierzając precyzyjnie słowa. – Peter Crane już tu nie mieszka.

Błyskawicznym zrywem rzucił się na nią, przewrócił na plecy i przydusił poduszką twarz. Stawiała rozpaczliwy opór. Kopała, drapała, wiła się, ale była za drobna, za słaba. Dziwił się nawet, że z tak małym zaangażowaniem walczy o życie.

Wkrótce było po wszystkim. Przestała się szamotać i znieruchomiała. Prawa ręka zsunęła się bezwładnie z sofy i dotknęła podłogi. Jackson uniósł poduszkę i zmusił się do spojrzenia na siostrę. Usta miała rozchylone, oczy szeroko otwarte, wpatrzone w pustkę. Zamknął jej szybko powieki i siedział przy niej przez chwilę, gładząc czule po dłoni. Nie próbował hamować łez. I tak nic by to nie dało. Starał się przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz płakał, ale nie mógł.

Złożył jej ręce na krzyż na piersi. Niezadowolony z efektu, przesunął je, splatając dłonie na wysokości talii. Przeniósł na sofę nogi Alicji, pod głowę podłożył poduszkę, którą ją udusił, i poprawił włosy. Przemknęło mu przez myśl, że bardzo jej ze śmiercią do twarzy. Ten spokój, ta chwytająca za serce pogoda, jakie z niej emanowały, sprawiały, że to, co przed chwilą zrobił, nie wydawało się wcale takie straszne.

Po chwili wahania poszukał pulsu. Jeśli życie się w niej jeszcze kołacze, to wyjdzie stąd, ucieknie z kraju, nie dobije jej. Drugi raz by się na to nie zdobył. Należała mimo wszystko do rodziny. Ale nie żyła. Puścił jej rękę, wstał i spojrzał na nią po raz ostatni.

Nie musiało do tego dojść. Teraz z całej rodziny pozostał mu tylko bezużyteczny Roger. Jego też należałoby zabić. To on, a nie ukochana Alicja, powinien tu teraz leżeć. Ale na Rogera szkoda czasu i fatygi. Zastygł. Coś mu przyszło do głowy. A może by tak zaangażować brata do tego przedstawienia w charakterze statysty. Zadzwoni do niego i złoży mu ofertę. Ofertę, której młodszy brat nie będzie miał siły się oprzeć, a to ze względu na pieniądze; najsilniejszy z istniejących narkotyk.

Zebrał elementy swojego kamuflażu i zerkając co chwila na martwą siostrę, ucharakteryzował się ponownie. O odciski palców nie musiał się martwić, bo przygotowując się do tej wizyty powlókł sobie dłonie przypominającą lakier substancją. Wyszedł tylnymi drzwiami. Tak szybko jej nie znajdą. Alicja powiedziała, że gosposia wyszła załatwić jakąś sprawę. Szedł ulicą, rozpamiętując swój czyn i jego reperkusje. Istniało spore prawdopodobieństwo, że policja uzna, iż to Thomas Donovan ogarnięty szałem zabijania zamordował swoją przyjaciółkę Alicję Morgan Crane. W gazetach ukaże się obszerna notatka pośmiertna. Pochodziła przecież ze znaczącej rodziny, będzie o czym pisać. Peter Crane będzie musiał powrócić na jakiś czas, by ją pochować. Nieodpowiedzialnemu Rogerowi nie można powierzyć takiego obowiązku. „Przykro mi, Alicjo. Nie powinno było do tego dojść”. Ten nieoczekiwany zwrot niemal wytrącił go z równowagi. Tak cenił sobie pełną kontrolę i nagle został z niej odarty. Spojrzał na swoje ręce, narzędzia śmierci, które zabiły jego siostrę. Siostrę. Nogi miał wciąż jak z waty, ciało nie dostroiło się jeszcze do rytmu umysłu.

Tak, wiedział, kto jest za to wszystko odpowiedzialny. LuAnn Tyler ciężko odpokutuje za kłopoty, których mu przysporzyła, za ból, który go teraz rozsadzał. Będzie go błagała, żeby z nią szybko skończył, bo każdy oddech stanie się dla niej niewysłowioną torturą. Torturą, jakiej nie potrafi znieść żaden człowiek. Nawet ona.

A najlepsze to, że wcale nie będzie jej musiał szukać. Sama do niego przyjdzie. Przybiegnie bez tchu. Bo on będzie miał coś, za czym LuAnn pójdzie wszędzie. Będzie miał w ręku coś, za odzyskanie czego LuAnn Tyler zrobi wszystko, za co gotowa będzie nawet umrzeć. „I umrzesz LuAnn Tyler łamane przez Catherine Savage”. Krocząc ulicą, poprzysiągł to stojącemu mu wciąż przed oczami, ciepłemu jeszcze ciału kobiety o twarzy tak podobnej do jego własnej.

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY TRZECI

Riggs rozejrzał się po raz któryś z rzędu i zerknął na zegarek. Zawierając układ z FBI, wszedł na najkruchszy lód na świecie, a LuAnn spóźniała się już trzy godziny. Co będzie, jeśli w ogóle się nie pojawi? Jackson był wciąż na wolności, a nie ma się co łudzić – jego nóż po raz drugi nie chybi celu. Jeśli nie dostarczy FBI Jacksona, nie wywiąże się z umowy ze swym byłym pracodawcą i nie zniknie szybko pod nową przykrywką, to członkowie kartelu, którzy pięć lat temu poprzysięgli mu śmierć, dowiedzą się wkrótce, że żyje i na pewno spróbują znowu. Nie może teraz wrócić do domu. Interes diabli już pewnie wzięli, a jakby tego było mało, został z pięcioma dolarami w kieszeni i bez samochodu. Gdyby chciał jeszcze bardziej zrujnować sobie życie, to naprawdę nie wiedziałby jak.