Выбрать главу

– Nie, Matthew, tylko nie to!

– Jackson i tak uważa mnie za kryminalistę. Odniesie się więc ze zrozumieniem do faktu, że próbuję go wyzyskać. Powiem mu, że podłożyłem pluskwę w twojej sypialni, że mam na taśmie całą bardzo interesującą rozmowę, jaką odbył z tobą pewnego pięknego wieczoru, no wiesz, wtedy, kiedy włamał się do twojego domu.

– Już całkiem na mózg ci padło.

– Zażądam za tę taśmę pieniędzy. Dużo pieniędzy.

– Zabije cię.

Riggs sposępniał.

– I tak to zrobi. Nie chcę biernie czekać, aż zarżnie mnie jak barana. Wolę przejść do ofensywy. Niech dla odmiany on trochę potrzęsie portkami. Może nie jestem taką jak on maszynką do zabijania, ale sroce spod ogona też nie wypadłem. Jestem doświadczonym agentem FBI. Zabijałem już ludzi, pełniąc tę służbę, i jeśli myślisz, że zawaham się choć na moment przed odstrzeleniem mu łba, to mnie jeszcze nie znasz.

Riggs spuścił na chwilę wzrok. Starał się ochłonąć. Plan był ryzykowny, ale który plan taki nie jest? Spojrzał znowu na LuAnn i chciał coś dorzucić, ale widok jej twarzy zamknął mu usta.

– LuAnn, co się stało?

– O, nie! – Z jej głosu przebijała panika.

– Co jest? O co chodzi? – Chwycił ją za ramię. Drżała. Nie odpowiadała. Patrzyła na coś ponad jego ramieniem. Obejrzał się niemal pewien, że zobaczy tam Jacksona szarżującego na nich z rzeźnickim nożem. Zlustrował szybko wzrokiem prawie pustą salę restauracyjną i zatrzymał go na ekranie telewizora. Nadawano komunikat specjalny.

Ekran wypełniała twarz jakiejś kobiety. Alicja Crane, bogata mieszkanka Waszyngtonu, nie żyje. Ciało znalazła przed dwoma godzinami gosposia. Zabezpieczone dowody wskazują, że było to morderstwo. Riggs słuchał z szeroko rozwartymi oczami, jak komentator wspomina, że z Alicją Crane spotykał się Thomas Donovan, główny podejrzany o zamordowanie Roberty Reynolds.

LuAnn nie mogła oderwać wzroku od tej twarzy. Już ją kiedyś widziała, te same oczy wwiercały się w nią na ganku chaty. Patrzyła w oczy Jacksona.

„Jego prawdziwa twarz”.

Wzdrygnęła się ze zgrozy, kiedy ją wówczas zobaczyła, a raczej, kiedy uświadomiła sobie, co widzi. Miała nadzieję, że jej oczy już nigdy na niej nie spoczną. A teraz miała ją przed sobą. Na telewizyjnym ekranie.

Kiedy Riggs znowu na nią spojrzał, pokazała drżącym palcem na ekran.

– To Jackson – wykrztusiła łamiącym się głosem. – Przebrany za kobietę.

Riggs zerknął jeszcze raz na ekran. Niemożliwe, żeby to był Jackson – pomyślał. Odwrócił się do LuAnn.

– Skąd wiesz? Powiedziałaś, że zawsze jest na kogoś ucharakteryzowany.

– Wtedy, w chacie, kiedy wypadliśmy z nim przez okno i szamotaliśmy się na ganku, w ręce została mi jego maska, nie wiem, z gumy czy z plastiku – powiedziała LuAnn, wpatrując się jak zahipnotyzowana w telewizor. – I zobaczyłam jego prawdziwą twarz. Tę twarz. – Pokazała na ekran.

Czyżby rodzina? – przemknęło przez myśl Riggsowi. Boże, czy to możliwe? Czy fakt, że tę kobietę łączyło coś z Donovanem, to tylko zbieg okoliczności? Zerwał się od stolika i pognał do telefonu.

– Nie gniewaj się, George, że zgubiłem twoich chłopaków. Mam nadzieję, że nie oberwało ci się za to od przełożonych.

– Gdzie, cholera, jesteś? – warknął Masters.

– Mniejsza z tym. Posłuchaj. – Powtórzył mu to, co usłyszał przed chwilą w telewizji.

– Myślisz, że on jest spokrewniony z Alicją Crane? – spytał Masters.

Z jego głosu zniknęła zupełnie wściekłość na Riggsa, zastąpiło ją podniecenie.

– Być może. Wiek się mniej więcej zgadza. Starszy albo młodszy brat, trudno powiedzieć.

– Dziękować Bogu za silne geny.

– Jaki masz plan?

– Sprawdzimy zaraz rodzinę. Nie powinniśmy z tym mieć specjalnego problemu. Jej ojciec był przez wiele lat senatorem. Bardzo znacząca rodzina. Jeśli ma jakichś braci, kuzynów czy kogo tam, szybko ich znajdziemy i przesłuchamy. Kurczę, chyba się nie obrażą.

– Facet nie będzie raczej czekał na twoją wizytę.

– Oni nigdy nie czekają, nie?

– Uważaj z nim, George.

– Wiem, wiem. Jeśli to prawda, co mówisz…

– Ten gość zabił własną siostrę – dokończył za niego Riggs. – Strach pomyśleć, jak mógłby potraktować kogoś spoza rodziny.

Matthew rozłączył się. Nareszcie budziła się w nim prawdziwa nadzieja. Nie łudził się, że Jackson będzie spokojnie czekał, aż FBI go aresztuje. Trzeba go będzie wywabić z nory, osaczyć. Będzie wkurzony, zechce się mścić. Cóż, niech próbuje. LuAnn nie dostanie, chyba że po trupie Riggsa. Zresztą oni też nie będą biernie czekali. Pora ruszać.

Dziesięć minut później siedzieli już w samochodzie i jechali ku nieodgadnionemu przeznaczeniu.

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY CZWARTY

Jackson przyleciał samolotem linii Delta do Nowego Jorku. Zamierzał wpaść do domu po pewne potrzebne mu akcesoria, a wracając zabrać ze sobą Rogera. Nie mógł liczyć na to, że brat, podróżując samotnie, dotrze tam, gdzie trzeba. Potem udadzą się na południe. Podczas krótkiego lotu połączył się telefonicznie z człowiekiem, który śledził Charliego i Lisę. Para zatrzymała się na odpoczynek. Charlie rozmawiał przez telefon. Bez wątpienia z LuAnn. Potem ruszyli w dalszą drogę i niedługo znajdą się z powrotem w Wirginii, wjeżdżając do niej od południa. Wszystko szło bardzo dobrze. Godzinę później Jackson siedział już w taksówce i jechał zatłoczonymi ulicami Manhattanu do swojego mieszkania.

Zdumiony Horace Parker wybałuszał oczy. Od przeszło pięćdziesięciu lat był portierem w kamienicy, gdzie przeciętny apartament miał cztery tysiące stóp kwadratowych powierzchni i kosztował pięć milionów, a trzykrotnie większa nadbudówka na dachu warta była dwadzieścia milionów, ale czegoś takiego jeszcze nie widział. Przez hol przewaliła się przed chwilą armia śmiertelnie poważnych, uzbrojonych po zęby ludzi w wiatrówkach z literami FBI na plecach. Ładowali się teraz grupkami do prywatnej windy, którą wjeżdżało się do nadbudówki na dachu.

Horace wyszedł z powrotem przed dom i rozejrzał się po ulicy. Przy krawężniku zatrzymała się taksówka. Wysiadł z niej Jackson. Parker natychmiast do niego podszedł. Znał tego człowieka od małego. Wiele lat temu wybierał z Jacksonem i jego młodszym bratem Rogerem drobne monety z fontanny w holu. Dorabiał też sobie do pensji, pilnując chłopców w czasie nieobecności rodziców i zabierając ich w weekendy na spacery do Central Parku; to on postawił im pierwsze piwo, kiedy chłopcom zaczynały się sypać młodzieńcze wąsy. Potem patrzył, jak dorastają i jak opuszczają rodzinne gniazdo. Słyszał, że na Crane’ów przyszły ciężkie czasy i wyjechali z Nowego Jorku. Ale Peter Crane wrócił po jakimś czasie i kupił nadbudówkę. Widać dobrze mu się powodziło.

– Dobry wieczór, Horace – powitał go kordialnie Jackson.

– Dobry wieczór, panie Crane. – Parker zasalutował do daszka czapki.

Jackson ruszył do wejścia.

– Panie Crane?

Jackson obejrzał się.

– O co chodzi, Horacy? Trochę się śpieszę. Peter spojrzał znacząco w górę.

– Wpadli tu przed chwilą jacyś ludzie, panie Crane. Wjechali do pańskiego apartamentu. Kupa ich była. FBI. Z karabinami i w ogóle, nigdy czegoś takiego nie widziałem. Są teraz na górze. Chyba na pana czekają.