Charlie skrzywił się lekko, widząc, jak Jackson wyciąga z kieszeni kurtki nóż, i skrzywił się jeszcze raz, kiedy Jackson podciągnął mu rękaw koszuli.
– Doprawdy kocham to urządzenie – ciągnął Jackson, spoglądając na paralizator. – To jeden z nielicznych przyrządów, jakie znam, które umożliwiają przejęcie pełnej kontroli nad kimkolwiek, nie czyniąc mu specjalnej krzywdy i nie pozbawiając przytomności.
Jackson schował paralizator do kieszeni. Strzałki pozostawił w klatce piersiowej Charliego. Tym razem nie był już tak pedantyczny, jeśli chodzi o zacieranie wszelkich śladów.
– Wziąłeś stronę niewłaściwej osoby. – Mówiąc to, rozpruł rękaw koszuli Charliego aż po ramię. – Byłeś lojalny wobec LuAnn i patrz, gdzie to cię zaprowadziło. – Jackson pokręcił ze smutkiem głową, ale uśmiech na jego twarzy zdradzał, że jest zachwycony.
Charlie spróbował zgiąć nogę w kolanie i skrzywił się. Bolało, ale przynajmniej ją czuł. Jedna ze strzałek, o czym Jackson nie wiedział, wbiła się w krzyżyk, który Charlie nosił na piersiach. Druga, zanim weszła w ciało, otarła się o medalik. W rezultacie natężenie prądu wstrząsającego jego ciałem nie było aż tak duże, jak to zakładał Jackson.
– Paraliż wywołany porażeniem potrwa co najmniej piętnaście minut – informował go tonem wykładowcy Jackson. – Niestety, nacięcie, które ci za chwilę zrobię, sprawi, że wykrwawisz się na śmierć w ciągu dziesięciu minut. Ale fizycznie nic nie będziesz czuł. Gorzej zniesiesz to od strony psychicznej, bo nie będzie ci przyjemnie obserwować, jak życie z ciebie uchodzi, gdy ty nic na to nie możesz zaradzić. Mógłbym cię zabić szybko, ale ten sposób wydaje mi się o wiele bardziej adekwatny. To mówiąc, Jackson naciął głęboko biceps Charliego, który, czując jak ostrze przecina skórę, zacisnął mocno zęby. Kiedy z rany zaczęła się sączyć krew, Jackson wstał.
– Bywaj, Charlie, pożegnam od ciebie LuAnn. Zanim i ją zabiję. – To ostatnie zdanie Jackson bardziej wywarczał, niż wypowiedział. Jego twarz wykrzywiła nienawiść. Uśmiechnął się jeszcze raz i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Cal po calu, Charlie zdołał się przekręcić na plecy. Potem, z nie mniejszym trudem, uniósł muskularne ręce i chwycił za sterczące mu z piersi strzałki. Miał już zawroty głowy wywołane utratą krwi. Pocąc się obficie, wyciągnął strzałki i odrzucił je. Nie zmniejszyło to drętwoty ciała, ale i tak poczuł się trochę raźniej. Potem, wykorzystując tę resztkę kontroli nad członkami, jaka mu jeszcze pozostała, podsunął się na plecach do ściany i wywindował po niej do pozycji siedzącej. Nogi mrowiły tak, jakby wbijano w nie miliony płonących igieł, cały był we krwi, ale udało mu się jakoś podźwignąć na równe nogi. O dziwo, po potraktowaniu paralizatorem ustąpił ból w kolanach. Sunąc plecami po ścianie, dowlókł się do ściennej szafy i otworzył ją. Wsunął się do środka i chwycił zębami za drewniany wieszak. Teraz mrowiły go już i ręce, i nogi, co było podnoszącym na duchu objawem, bo świadczyło, że wraca mu władza nad własnym ciałem. Z najwyższym trudem ściągnął wieszak i wyrwał z niego poprzeczkę do wieszania spodni. Resztę wieszaka odrzucił i odepchnąwszy się od ściany, dowlókł się do łóżka. Posługując się zębami i jedną ręką, porwał na pasy prześcieradło. Pracował coraz szybciej, paraliż ustępował. Za to robiło mu się słabo – skutek utraty krwi. Miał coraz mniej czasu. Przewiązał sobie długim pasem prześcieradła biceps tuż nad raną i skręcił go mocno poprzeczką wieszaka. Zaimprowizowana opaska uciskowa spełniła swoje zadanie i krwotok ustał. Charlie podniósł słuchawkę i zadzwonił pod 911. Podał swój adres i zwalił się na łóżko. Pot lał się z niego strumieniami, mieszał się z krwią, w której cały był ubabrany. Nie mógł mieć pewności, czy przeżyje, ale po głowie kołatała mu się tylko jedna myśclass="underline" Jackson ma Lisę. Dziewczynka była teraz przynętą. Przynętą na jej matkę.
I Charlie bardzo dobrze wiedział, co się stanie, kiedy LuAnn da się na to złapać: Jackson zabije i ją, i Lisę. Z tą przerażającą myślą stracił przytomność.
Kiedy furgonetka skręciła w autostradę, Jackson, przyświecając sobie miniaturową latarką, przyjrzał się wreszcie dokładniej twarzyczce nieprzytomnej Lisy.
– Wykapana matka – mruknął pod nosem. – Bojowego ducha też po niej odziedziczyła.
Dotknął policzka dziewczynki.
– Kiedy cię ostatnio widziałem, byłaś niemowlęciem. – Zawiesił głos i patrzył przez chwilę w ciemność za szybą. Potem znowu spojrzał na Lisę. – Bardzo mi przykro, że musiało do tego dojść.
Pogłaskał ją delikatnie po policzku i cofnął rękę. Roberta, Donovan, siostra Alicja, a teraz to dziecko. Ile jeszcze osób będzie musiał zabić? Kiedy to się skończy – obiecał sobie – zaszyje się na jakimś odludziu, gdzie nikt go nie znajdzie, i przez następne pięć lat nic nie będzie robił. Kiedy oczyści już umysł z wypadków tego tygodnia, zastanowi się, co dalej począć ze swoim życiem. Ale najpierw musi wyrównać porachunki z LuAnn. Jej śmierć nie będzie mu spędzała snu z powiek.
– Nadchodzę, LuAnn – powiedział w ciemność.
LuAnn poderwała się gwałtownie na łóżku do pozycji siedzącej. Dyszała spazmatycznie, serce waliło jej jak oszalałe.
– Co się stało, kochanie? – Riggs też usiadł i otoczył ręką jej dygoczące ramiona.
– Boże, Matthew!
– No co? O co chodzi?
– Coś się stało Lisie.
– Przestań. To był tylko zły sen, LuAnn. Coś ci się przyśniło.
– On ją ma. Ma moje dziecko. Boże, dotykał ją. Widziałam.
Riggs ujął ją pod brodę i zmusił, żeby na niego spojrzała.
Oczy miała rozbiegane.
– Lisie nic się nie stało. Miałaś koszmarny sen. To zupełnie zrozumiałe w tych okolicznościach. – Starał się nadać swemu głosowi jak najspokojniejszy ton, chociaż gwałtowne wybudzenie z twardego snu tym histerycznym wybuchem wyprowadziło go trochę z równowagi.
Odepchnęła go, wyskoczyła z łóżka i zaczęła szukać czegoś gorączkowo wśród rzeczy leżących na nocnym stoliku.
– Gdzie telefon?
– Co?
– Gdzie ten cholerny telefon?! – wrzasnęła. I w tym momencie go znalazła.
– Do kogo dzwonisz?
Nie odpowiedziała. Trzęsącym się palcem wystukała numer telefonu komórkowego. Przestępowała z nogi na nogę, czekając na połączenie.
– Nikt nie odbiera.
– No to co? Charlie wyłączył pewnie telefon. Wiesz, która godzina?
– Nie zrobiłby tego. On nigdy nie wyłącza tego przeklętego telefonu. – Wybrała numer jeszcze raz. Z tym samym skutkiem.
– To może baterie mu siadły. Mógł ich nie doładować po przyjeździe do motelu.
LuAnn kręciła głową.
– Coś się stało. Coś złego.
Riggs wstał z łóżka i podszedł do niej.
– Posłuchaj, LuAnn. – Potrząsnął nią tak mocno, jak pozwalała mu na to zraniona ręka. – Posłuchasz mnie przez chwilę?
Uspokoiła się trochę i spojrzała na niego.