Stał w bezruchu, oszczędzając całą energię na to, co niedługo miało nastąpić. Patrzył w ciemność. Wkrótce się zacznie. I wkrótce będzie po wszystkim.
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY SIÓDMY
W skład kompleksu medycznego Uniwersytetu Wirginii wchodziły budynki wydziału medycyny oraz ciesząca się bardzo dobrą opinią klinika z pierwszorzędnym oddziałem intensywnej terapii. LuAnn biegła korytarzem. Riggs parkował samochód i miał dojść później. Uświadomiła sobie, że nigdy dotąd nie była w szpitalu. Nie zwracała uwagi ani na unoszący się tu zapach, ani na atmosferę. Prawdopodobnie dlatego, że teraz absorbował ją całkowicie Charlie.
Leżał w jednoosobowej salce. Drzwi pilnował policjant z posterunku w Charlottesville. LuAnn minęła go i chciała pchnąć drzwi.
– Hola, hola, psze pani! Żadnych odwiedzin! – zawołał policjant, potężnie zbudowany mężczyzna po trzydziestce, unosząc rękę dla podkreślenia swych słów.
LuAnn odwróciła się na pięcie, gotując się do stoczenia z nim walki, ale w tym momencie nadbiegł Riggs.
– Cześć, Billy.
Policjant obejrzał się.
– Czołem Matt, jak leci?
– Nie za bardzo. Nieprędko pogramy w kosza.
Billy zerknął na temblak.
– Co ci się stało?
– To długa historia. Ten gość, który tu leży, to jej wujek. – Mówiąc to, wskazał głową na LuAnn.
Billy zmieszał się.
– Przepraszam panią, nie wiedziałem. Powiedzieli mi, żebym nikogo nie wpuszczał, ale członków rodziny chyba to nie dotyczy. Niech pani wchodzi.
– Dzięki, Billy – powiedział Riggs.
LuAnn pchnęła drzwi i weszła do środka. Riggs postępował tuż za nią.
Na ich widok leżący na łóżku Charlie uśmiechnął się. Był blady, ale oczy miał żywe i ruchliwe.
– Cholera, a to ci niespodzianka! – zawołał.
LuAnn była już przy łóżku i tuliła w dłoniach jego wielką łapę.
– Dzięki Bogu, że żyjesz.
Charlie chciał coś powiedzieć, ale w tym momencie drzwi się uchyliły i do pokoju wsunął głowę mężczyzna w białym kitlu.
– Obchód, proszę państwa. – Otworzył drzwi szerzej i wszedł. – Doktor Reese jestem – przedstawił się.
– Matt Riggs. A to siostrzenica Charliego, Catherine. – Riggs wskazał na LuAnn i ta podała Reese’owi rękę.
Lekarz przystąpił do badania Charliego.
– Całe szczęście – oświadczył – że Charlie wpadł na pomysł z tą opaską uciskową. W samą porę powstrzymał krwotok.
– Wyjdzie z tego? – spytała z niepokojem LuAnn.
Reese zerknął na nią sponad okularów.
– O, naturalnie. Niebezpieczeństwo już minęło. Uzupełniliśmy ubytek krwi, zaszyliśmy ranę. Musi tylko wypocząć, odzyskać siły. – Reese notował w karcie chorego wyniki badania.
Charlie uniósł się na łokciach.
– Świetnie się czuję. Kiedy mnie wypiszecie?
– Za parę dni, jak staniesz na nogi.
Charlie był wyraźnie niezadowolony z tej odpowiedzi.
– Zajrzę tu znowu jutro rano – oznajmił Reese. – Niech państwo nie siedzą za długo, on potrzebuje odpoczynku.
Ledwie za Reese’em zamknęły się drzwi, Charlie usiadł na łóżku.
– Wiadomo coś o Lisie?
LuAnn spuściła wzrok i przymknęła powieki. Dwie wielkie łzy potoczyły się po jej policzkach. Charlie dopiero teraz spojrzał na Riggsa.
– Przypuszczamy, że jest w jego rękach, Charlie – powiedział Riggs.
– Ja to wiem na pewno. Jak tylko odzyskałem przytomność, opowiedziałem glinom wszystko, co wiedziałem.
– Na pewno już nad tym pracują – rzekł bez przekonania Riggs.
Charlie rąbnął pięścią o metalowy bok łóżka.
– Cholera, oni go nie złapią. Dawno go tu już nie ma. Trzeba coś robić. Nie próbował się z tobą skontaktować, LuAnn?
– Sama się z nim skontaktuję – odparła LuAnn, otwierając oczy. – Ale najpierw musiałam się zobaczyć z tobą. Mówili… mówili, że możesz z tego nie wyjść. – Głos jej zadrżał, mocniej ścisnęła jego rękę.
– Od jednego skaleczenia się nie umiera. – Zawiesił głos, mobilizował się wewnętrznie przed tym, co chciał teraz powiedzieć. – Przepraszam, LuAnn. To moja wina, że ona wpadła w łapy tego sukinsyna. Zadzwonił do mnie w środku nocy. Naśladując głos Riggsa, powiedział, że FBI zatrzymało Jacksona. Że mam przyjechać do Waszyngtonu i spotkać się z wami w budynku FBI. Przestałem się pilnować. Zaskoczył mnie. – Charlie pokręcił głową. – Boże, że też dałem się tak podejść… ale głos miał zupełnie jak Riggs.
LuAnn pochyliła się i go uścisnęła.
– Do cholery, Charlie, przecież o mało życia za nią nie oddałeś. I za mnie.
Charlie otoczył ją potężnymi ramionami. Riggs patrzył w milczeniu, jak się obejmują i kołyszą.
– Lisa wróci do nas cała i zdrowa, Charlie. – LuAnn powiedziała to z pewnością siebie, której wcale nie czuła. Doszła jednak do wniosku, że nie pomoże Lisie, jeśli zacznie histeryzować, bo wtedy do niczego nie będzie się nadawała.
– Znasz tego faceta, LuAnn. Jest zdolny do wszystkiego.
– Jemu chodzi o mnie, Charlie. Cały jego świat się rozpada. Federalni depczą mu po piętach, zabił Donovana, Bobbie Jo Reynolds i prawdopodobnie własną siostrę. I wbił sobie do głowy, że to ja jestem za to wszystko odpowiedzialna.
– Przecież to bzdura.
– Powiedz to jemu.
– Ale nie możesz tak po prostu oddać się w jego łapy.
– To samo mówię – wtrącił się Riggs. – Nie możesz zadzwonić do faceta i powiedzieć: „Proszę się nie martwić, zaraz u pana będę i może mnie pan zabić”.
LuAnn nic nie powiedziała.
– On ma rację, LuAnn – Charlie poparł Riggsa. Spuścił nogi z łóżka.
– A ty dokąd? – spytała ostro LuAnn.
– Ubrać się.
– Zaraz, nie słyszałeś, co mówił lekarz?
– Stary już jestem i przygłuchy.
– Charlie…
– Posłuchaj – wpadł jej gniewnie w słowo i celując niezdarnie nogą w nogawkę spodni, zatoczył się. LuAnn chwyciła go za zdrową rękę, Riggs podtrzymał z drugiej strony. – Nie będę się tu wylegiwał, kiedy ten skubaniec ma Lisę. Jeśli tego nie rozumiesz, to nic na to nie poradzę.
LuAnn pokiwała ze zrozumieniem głową i pomogła mu wciągnąć spodnie.
– Stary uparty niedźwiedź z ciebie, wiesz?
– Mam tylko jedną zdrową rękę, ale marny los tego faceta, jak mi się pod nią nawinie.
Riggs pokazał swoją zranioną rękę.
– To razem mamy dwie. Mnie też ten gość nadepnął na odcisk.
LuAnn wzięła się pod boki i rozejrzała.
– A ten gliniarz pod drzwiami? – spytała.
– Ja się nim zajmę – zaofiarował się Riggs.
LuAnn pozbierała resztę rzeczy Charliego, w tym telefon komórkowy, i włożyła je do plastikowego szpitalnego worka.
Riggs, nie czekając, aż Charlie skończy się ubierać, wyszedł do Billy’ego na korytarz.
– Billy, nie skoczyłbyś do stołówki po dwie kawy i coś na ząb? Poszedłbym sam, ale nie zabiorę się ze wszystkim z tą jedną ręką. No i ona mi tam histeryzuje. – Wskazał wymownym ruchem głowy na drzwi. – Nie chcę jej zostawiać.