Выбрать главу

– W tej sprawie można. Chodzi mu tylko o mnie.

– Musi być jakiś inny sposób! – krzyknął Riggs.

– Jest tylko jeden sposób, Matthew, i dobrze o tym wiesz. – Popatrzyła na niego ze smutkiem i wrzuciła bieg. Ruszyli.

Nie odkryła jeszcze wszystkich kart. Ale nie zaprosi do gry ani Charliego, ani Riggsa. Dosyć już się dla niej narażali. Jackson nieomal ich obu zabił i nie chciała stwarzać temu człowiekowi okazji do jeszcze jednej próby. Wiedziała, jaki byłby wynik. Teraz kolej na nią. Sama musi ratować córkę, zresztą tak powinno być. Przez całe niemal życie zmuszona była polegać tylko na sobie i szczerze mówiąc, odpowiadało jej to. I wiedziała coś jeszcze.

Wiedziała, gdzie są Jackson i Lisa.

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY ÓSMY

Już tak nie lało, z nisko wiszących chmur siąpił teraz drobny kapuśniaczek. LuAnn zasłoniła kocem wybite okno, Riggs włączył i podkręcił na cały regulator ogrzewanie i zrobiło się całkiem przytulnie. Znieśli z Charliem materace z sypialni na górze i rozłożyli je na podłodze. Przy okazji Riggs przyjrzał się widniejącym na niej ciemnym plamom. Jego krew. Uznali wszyscy, że najlepiej będzie przenocować w chacie. Riggs i Charlie bez powodzenia próbowali jeszcze wyperswadować LuAnn spotkanie z Jacksonem. W końcu przystała na to, żeby z samego rana, zanim zatelefonuje do Jacksona, zadzwonili do FBI. Może FBI uda się jednak namierzyć rozmowę tak, żeby Jackson się nie zorientował. Ugłaskało to obu mężczyzn do tego stopnia, że pozwolili jej trzymać pierwszą wartę. Po dwóch godzinach miał ją zmienić Riggs.

Wyczerpani mężczyźni szybko zapadli w głęboki sen. LuAnn obserwowała ich, stojąc plecami do okna. Spojrzała na zegarek, było już po północy. Sprawdziła jeszcze raz, czy magazynek w pistolecie jest pełny, potem przyklękła przy Charliem i pocałowała go leciutko w policzek. Nawet nie drgnął.

Przesunęła się na kolanach do Riggsa i odgarnąwszy sobie włosy z czoła, przyglądała się przez chwilę, jak mu się unosi i opada klatka piersiowa. Zdawała sobie sprawę, że niewielkie są szanse, by jeszcze ich obu zobaczyła. Musnęła wargami usta Riggsa i wstała z klęczek. Przywarłszy plecami do ściany, wzięła kilka głębokich oddechów. To wszystko zaczynało ją przytłaczać.

Z chaty wyszła przez okno. Z drzwi frontowych wolała nie korzystać, bo skrzypiały. Mżyło, naciągnęła więc kaptur na głowę. Samochód odpadał. Zapuszczany silnik narobiłby zbyt dużo hałasu. Podeszła do szopy i otworzyła drzwi. Joy nadal tam stała. LuAnn zapomniała z tego wszystkiego zadzwonić do kogoś ze znajomych, żeby ją stąd zabrał. Ale w szopie było ciepło i sucho, woda i siano też jeszcze zostały. Osiodłała szybko klacz, dosiadła jej i w chwilę potem niemal bezszelestnie znikały już obie między drzewami.

Na granicy swojej posiadłości zeskoczyła z Joy i odprowadziła ją do stajni. Po chwili wahania zdjęła ze ściany lornetkę, podkradła się do kępy gęstych krzewów i zajęła stanowisko w tym samym miejscu, z którego kilka dni wcześniej Riggs obserwował ekipę FBI. Zaczęła lustrować teren na tyłach domu. Cofnęła gwałtownie głowę, oślepiona reflektorami nadjeżdżającego samochodu, które strzeliły niespodziewanie w szkła lornetki. Wóz zatrzymał się przed garażem. Wysiadł z niego mężczyzna z insygniami FBI na kurtce, obszedł dom dookoła, wrócił do samochodu i odjechał.

LuAnn wysunęła się spomiędzy drzew i pobiegła przez trawnik w stronę domu. Kiedy wyjrzała zza węgła, samochód był już na prywatnej drodze i oddalał się w kierunku szosy. A więc FBI pilnowało dojazdu do jej domu. Tak, Riggs wspominał coś o tym po ostatniej rozmowie telefonicznej z Mastersem. Poprosiłaby tych agentów o fachową pomoc, gdyby nie obawa, że natychmiast ją aresztują. A poza tym to jej problem, musi go rozwiązać sama. Jacksonowi chodzi tylko o nią. Na pewno spodziewa się, że przyjdzie do niego potulnie i podda się karze w zamian za uwolnienie córki. I tu się rozczaruje.

Na podjeździe przed domem stał samochód Sally Beecham. Nie wiedzieć czemu zastanowiło ją to. W końcu wzruszyła ramionami i wycofała się do tylnego wejścia.

Sprowadzał ją tu dźwięk, który usłyszała w tle podczas rozmowy telefonicznej z Jacksonem. Absolutnie unikalne odgłosy wydawane przez stary zegar – pamiątkę rodzinną, ścienny zegar, który dostała od matki i do którego była tak przywiązana. To te odgłosy powiedziały jej, skąd dzwoni i gdzie przetrzymuje Lisę Jackson.

Ten człowiek musiał mieć nerwy ze stali, skoro wybrał sobie kryjówkę tutaj, pod samym nosem pilnującego drogi dojazdowej FBI. Za kilka minut miała stanąć twarzą w twarz ze swoim najgorszym koszmarem.

Przywarła do ceglanej ściany i mrużąc oczy, zajrzała ostrożnie przez szybkę w drzwiach, by sprawdzić, czy na widocznym stąd panelu instalacji alarmowej pali się lampka czerwona, czy zielona. Odetchnęła z ulgą na widok przyjaznej zieleni. Oczywiście znała kod i w razie czego potrafiłaby alarm wyłączyć, ale ostry pisk generowany w momencie wyłączania mógł wszystko zepsuć.

Wsunęła klucz w zamek i powoli otworzyła drzwi. Wśliznęła się do środka i rozejrzała, wodząc na wszystkie strony trzymanym w wyciągniętych rękach pistoletem. Nic. Cisza. Niby nic niezwykłego, przecież minęła już północ. Ale ten spokój był jakiś nienaturalny.

Ruszyła korytarzem i nagle znieruchomiała, wstrzymując oddech. Słyszała wyraźnie głosy. Głosy kilku osób. Żadnego z nich nie rozpoznawała. Odetchnęła, kiedy do jej uszu doleciały dźwięki podkładu muzycznego popularnej reklamy. Ktoś oglądał telewizję. Spod drzwi na końcu korytarza sączyło się światło. Podbiegła tam na palcach, zatrzymała się i nasłuchiwała przez kilka sekund. Potem lewą ręką przekręciła powoli gałkę u drzwi. W prawej trzymała gotowy do strzału pistolet. Drzwi uchyliły się do środka. Zajrzała. Światło w pokoju było zgaszone, świecił tylko ekran telewizora. I nagłe zmartwiała. W fotelu, tyłem do niej, ktoś siedział… Ciemne włosy, fryzura przypominająca ul. Sally Beecham oglądała w swojej sypialni telewizję. Czy na pewno oglądała? Siedziała tak nieruchomo, że trudno było określić, czy żyje.

LuAnn przypomniało się, jak przed dziesięciu laty weszła do przyczepy i zobaczyła na kanapie Duane’a. Kiedy się do niego zbliżyła, zaczął się obracać powoli w jej stronę. Pierś miał całą we krwi, twarz szarą jak zgrzebne płótno. Patrzyła wtedy z przerażeniem, jak zwala się z kanapy na podłogę, jak umiera. A potem ktoś chwycił ją od tyłu i zatkał dłonią usta. Od tyłu!

Odwróciła się błyskawicznie, ale nikogo za nią nie było. Kiedy zajrzała znowu do pokoju, napotkała przerażony wzrok Sally Beecham. Gospodyni musiała coś usłyszeć i wstała z fotela, żeby to sprawdzić. Poznawszy ją, Sally odetchnęła z ulgą i podniosła dłoń do falującej piersi.

Chciała coś powiedzieć, ale LuAnn położyła sobie palec na ustach i syknęła.

– Ktoś jest w domu – szepnęła. – Widziałaś tu kogoś?

Sally pokręciła głową i wskazała na siebie. Twarz miała widmowo bladą.

I w tym momencie LuAnn uświadomiła sobie coś i również pobladła.

Sally Beecham nigdy nie parkowała przed domem. Zawsze wprowadzała wóz do garażu i wchodziła stamtąd prosto do kuchni. LuAnn mocniej ścisnęła pistolet. Spojrzała jeszcze raz na twarz gospodyni. Trudno było coś stwierdzić w tych ciemnościach, ale wolała nie ryzykować.

– Słuchaj, Sally, chodź ze mną do kuchni. Zamknę cię w spiżarni. Będziesz tam bezpieczna.

Sally, nie odrywając od niej oczu, zaczęła sięgać ręką za siebie. LuAnn wzięła ją na muszkę.

– Ruszaj, no już, bo cię tu zastrzelę. Ale najpierw wyciągnij ten pistolet zza pleców, kolbą do przodu. O tak. Teraz rzuć go.