– Zgnijesz w mamrze.
– Nie sądzę. Już widzę układ, jaki zawieram z Fedami. Zrobią wszystko, żeby to nie wyszło na jaw. Wkrótce znowu się zobaczymy. Przyznam, że już nie mogę się tego doczekać.
Kpiący ton Jacksona doprowadzał Riggsa do furii. Jeszcze bardziej frustrujący był fakt, że wszystko mogło się skończyć tak, jak mówił. Ale się tak nie skończy – poprzysiągł sobie w duchu Riggs.
– Jednego nie bierzesz pod uwagę – powiedział.
– Czegóż to?
– Że potrafię cię zabić z zimną krwią. – Riggs nacisnął spust. Brak odgłosu, który powinien był temu towarzyszyć, zmroził mu krew w żyłach. Pistolet nie wypalił; zaciął się, uderzając o drzewo. Naciskał spust raz po raz z tym samym przyprawiającym o mdłości skutkiem.
Jackson zbliżał się już ze swoim pistoletem w ręce.
Riggs odrzucił bezużyteczną broń i zaczął się cofać. I nagle zatrzymał się, nie wyczuwając pod stopą oparcia. Obejrzał się: pionowe urwisko. W dole rwący potok. Jackson uśmiechnął się i strzelił.
Pocisk zarył się w ziemię pod stopami Riggsa. Matt, balansując na krawędzi przepaści, cofnął się jeszcze o pół cala.
– Przekonamy się, jak ci idzie pływanie bez rąk. – Następny pocisk ugodził Riggsa w zdrowe ramię. Stęknął z bólu i przykucnął, przyciskając nową ranę dłonią i jednocześnie usiłując zachować równowagę. Spojrzał spode łba na triumfującego Jacksona.
– Kulka albo skok, wybieraj. Ale szybko, bo nie mam wiele czasu.
Riggs miał tylko chwilę na decyzję. Trwając w przysiadzie, wsunął powoli zranioną przed chwilą rękę w temblak – odruch całkiem naturalny w tych okolicznościach. Jackson nie docenił jego pomysłowości. A Riggs szykował się do powtórzenia fortelu, który ocalił mu życie, kiedy jako tajny agent został zdemaskowany przez handlarzy narkotyków podczas transakcji zakupu kontrolowanego. Tym razem sztuczka ta miała ocalić życie nie jemu, lecz kilku innym osobom, w tym komuś, na kim zależało mu bardziej niż na sobie: Lu Ann.
Spojrzał Jacksonowi w oczy. Miotał nim taki gniew, że nie czuł bólu w obu ramionach. Zamknął dłoń na kolbie małego pistoletu przyklejonego taśmą do wewnętrznej strony temblaka, tego samego pistoletu, który nosił kiedyś w kaburze przypiętej do łydki. Skierował go na stojącego parę kroków od niego Jacksona. Z takiej odległości nie chybiłby nawet z zamkniętymi oczami. Ale miał tylko jedno podejście.
– Riggs! – wrzasnął Charlie.
– Cierpliwości, wujku Charlie, ty następny – powiedział Jackson, nie odrywając oczu od Riggsa.
Matt nigdy już nie miał zapomnieć miny Jacksona, kiedy z temblaka padł pierwszy strzał i pocisk trafił go prosto w czoło, przebijając się poprzez warstwy pudru, modeliny i kleju spirytusowego do prawdziwego ciała i kości. Zdębiałemu Jacksonowi pistolet wypadł z ręki.
Riggs naciskał spust raz po raz, dziurawiąc Jacksona pociskami. Głowa, korpus, noga, ręka – i tak aż do opróżnienia magazynku na dwanaście sztuk amunicji. Przez cały ten czas na twarzy Jacksona malował się wyraz kompletnego niedowierzania. Krew zlepiała sztuczne włosy, ściekała po sztucznej skórze, tworzyła karmazynowa papkę w zetknięciu z kremami i pudrami. Ostateczny efekt był niesamowity. Ten człowiek jakby się rozpuszczał. Potem Jackson, brocząc krwią z dwunastu ran, osunął się na kolana, padł twarzą do ziemi i tak znieruchomiał. Był to jego ostatni występ.
I w tym momencie Riggs runął w przepaść. Odrzut broni sprawił, że stracił w końcu równowagę i nie mógł już jej odzyskać, bo rozmokła, czerwona glinka nie dawała żadnej przyczepności podeszwom butów. Spadał z wyrazem pełnej satysfakcji na twarzy, chociaż zadawał sobie sprawę, że nie ma już dla niego ratunku. Obie ręce bezużyteczne, krwawiące obficie, głęboka, wartka, lodowata woda, niczego do przytrzymania. To koniec.
Usłyszał jeszcze swoje imię wykrzykiwane przez Charliego, a potem wszystko ucichło. Nie czuł już bólu, tylko spokój. Wpadł do wody i zniknął pod powierzchnią.
Charlie podpełzł na czworakach na skraj urwiska i szykował się do skoku, kiedy naraz ktoś przemknął obok niego i rzucił się w przepaść.
LuAnn zniknęła pod wodą i natychmiast wypłynęła. Rozejrzała się po powierzchni, wartki nurt znosił ją w dół potoku.
Charlie, klucząc między rosnącymi tu gęsto drzewami, przedzierając się przez zarośla, biegł za nią brzegiem. Pokrzykiwania agentów FBI i policjantów słychać było coraz wyraźniej, ale nie wyglądało na to, że zdążą z pomocą na czas.
– Matthew! – krzyknęła LuAnn. Nic. Zanurkowała, metodycznie przeczesując nurt od brzegu do brzegu. Wynurzyła się po dwudziestu sekundach dla zaczerpnięcia oddechu.
– LuAnn! – wrzasnął do niej Charlie.
Nie zwracała uwagi na jego nawoływania. Wciągnęła w płuca haust powietrza i ponownie zniknęła pod wodą. Charlie zatrzymał się i zaczął lustrować wzrokiem powierzchnię. Usiłował przewidzieć, w którym miejscu zobaczy znowu jej głowę. Myśl, że straci ich oboje, wzbudzała w nim paniczny lęk.
LuAnn znowu się wynurzyła, lecz tym razem już nie sama. Trzymała Riggsa pod pachy, znosił ich prąd. Riggs krztusił się i pluł wodą. LuAnn próbowała kierować się do brzegu, ale widać było, że słabnie. Zamarzała. Jeszcze minuta, i mogła wykończyć ją hipotermia. Ranny Riggs nie mógł jej pomóc. Płynęła na plecach, obejmując kurczowo nogami jego klatkę piersiową. Riggsowi wystawała z wody tylko twarz.
Obejrzała się z rozpaczą w oczach za siebie. Jej wzrok padł na zwalone drzewo, którego gruby konar wystawał nad wodę. Może się uda. Przygotowała się, szacując wzrokowo odległość i wysokość. Mocniej ścisnęła Riggsa nogami i rozpaczliwym wyrzutem ciała wypchnęła się ponad powierzchnię. Dosięgła gałęzi i podciągnęła się po niej w górę, wynurzając się częściowo z wody i wywlekając za sobą Riggsa. Ale wyżej podciągnąć się nie mogła. Riggs był za ciężki. Spojrzała w dół i zobaczyła jego oczy. Patrzył na nią i dyszał urywanymi spazmami. I nagle zaczął rozwierać nogi, którymi go oplatała.
– Nie rób tego, Matt, błagam!
Poruszył zsiniałymi wargami i z rozdzierającą powolnością powiedział:
– Nie zginiemy oboje, LuAnn.
Spróbował jeszcze raz uwolnić się z jej uścisku. Teraz musiała walczyć nie tylko z prądem i przeszywającym bólem, który rozrywał jej mięśnie, ale i z nim. Usta jej drżały z wściekłości i poczucia bezradności. Spojrzała na niego jeszcze raz, jak desperacko próbuje uwolnić ją od swego ciężaru. Może się po prostu puścić, razem z nim wpaść z powrotem do wody? Ale co z Lisą? Po kilku sekundach nie musiała już podejmować tej decyzji. Po raz pierwszy w życiu zawiodły ją siły. Zaczęła się obsuwać.
Potężne ramię pochwyciło ją w ostatniej chwili w pasie i wyciągnęło wraz z Riggsem z wody.
Zadarła głowę. Na pniu drzewa, krzywiąc się z bólu i pochrząkując, siedział okrakiem Charlie i wywlekał ich na wąski, piaszczysty brzeg. Po chwili leżeli już w trójkę kilka cali od rwącej wody. LuAnn nadal obejmowała Riggsa nogami. Leżała na wznak, z głową wspartą na piersi Charliego, który dyszał ciężko, dochodząc do siebie po niedawnym wysiłku. LuAnn wyciągnęła prawą rękę do Riggsa. Wziął ją i przyłożył sobie do policzka. Lewą rękę położyła na barku Charliego. Przykrył ją dłonią. Żadne z nich się nie odzywało.