Zanim wysiedli z limuzyny, Charlie wyjął ze schowka czarny skórzany płaszcz i kapelusz z szerokim rondem do kompletu i poprosił LuAnn, żeby to włożyła.
– Z oczywistych powodów nie chcemy, żeby ktoś skojarzył sobie potem, że widział cię tutaj już dziś. Swój kowbojski kapelusz możesz wyrzucić.
LuAnn włożyła posłusznie płaszcz i kapelusz i ścisnęła się mocno paskiem w talii.
– Zgłoszę w recepcji, że już jesteś. Masz apartament na nazwisko Lindy Freeman, Amerykanki, dyrektorki biura podróży z siedzibą w Londynie, która przyjechała tu z córeczką, łącząc interesy z wypoczynkiem.
– Dyrektorki? Mam nadzieję, że nikt mnie o nic nie zapyta.
– O to możesz być spokojna.
– Znaczy, nazywam się teraz Linda Freeman?
– Przynajmniej do wielkiego wydarzenia. Potem będziesz mogła stać się z powrotem LuAnn Tyler.
– A muszę? – pomyślała LuAnn.
Apartament, do którego, załatwiwszy formalności w recepcji, zaprowadził ją Charlie, znajdował się na trzydziestym pierwszym piętrze i był ogromny. Składał się z wielkiego pokoju gościnnego i osobnej sypialni. Rozejrzała się z zachwytem po eleganckim wnętrzu i o mało nie zemdlała na widok luksusowej łazienki.
– Dla mnie te szaty? – Pogładziła mięciutki materiał szlafroka.
– Możesz go nosić, jeśli chcesz. Ale to kosztuje siedemdziesiąt pięć dolców za dobę czy coś koło tego.
Podeszła do okna i rozchyliła kotary. Jej oczom ukazał się spory fragment panoramy Nowego Jorku. Niebo było zachmurzone, zapadał już zmrok.
– Nigdy w życiu nie widziałam tylu budynków naraz. Jak one się ludziom nie pomylą? Wszystkie wyglądają tak samo. – Obejrzała się na Charliego.
Pokręcił głową.
– No nie, jak ty już coś powiesz… Jeszcze trochę, a pomyślę, że jakaś ciemniaczka z ciebie.
LuAnn spuściła wzrok.
– Bo ja jestem ostatnia ciemniaczka. A przynajmniej najbardziej zacofana z tych, jakie spotkałeś.
Przechwycił jej spojrzenie.
– Hej, nie chciałem cię urazić. Pobędziesz tutaj trochę, to się dotrzesz, wiesz, o co mi chodzi… – Urwał, ale nie spuszczał oczu z LuAnn, która podeszła do Lisy i pogłaskała ją po buzi. – Patrz, tutaj jest barek z napojami – podjął. Pokazał jej, jak z niego korzystać, a potem otworzył drzwi ściennej szafy. – Tu masz sejf. – Wskazał na masywne, stalowe drzwiczki osadzone w ścianie. Wystukał kod na klawiaturze. – Możesz w nim trzymać cenne rzeczy.
– Chyba nie mam nic, co warto by tu schować.
– A kupon loteryjny?
LuAnn sięgnęła szybko do kieszeni po kupon.
– Czyli tyle wiesz, tak?
Charlie nie odpowiedział. Wziął od niej kupon i nawet na niego nie spojrzawszy, włożył do sejfu.
– Wymyśl sobie kombinację. Tylko żadne tam daty urodzin ani nic w tym stylu. Ale ta kombinacja musi ci się z czymś kojarzyć, żeby przy pierwszej okazji nie wywietrzała z głowy. Nie radzę nigdzie jej zapisywać. Rozumiesz? – Otworzył znowu sejf.
LuAnn kiwnęła głową, wprowadziła własny kod, zaczekała, aż sejf przełączy się w tryb blokady, i zatrzasnęła drzwiczki.
Charlie skierował się do drzwi.
– Wrócę tu jutro rano o dziewiątej. Jak wcześniej zgłodniejesz albo co, to dzwoń po służbę hotelową. Tylko załatw to tak, żeby kelner nie mógł się dobrze przyjrzeć twojej twarzy. Zawiąż włosy w kok albo włóż czepek kąpielowy, że niby to miałaś właśnie wskoczyć do wanny. Otwórz drzwi, podpisz rachunek nazwiskiem Linda Freeman i schowaj się w sypialni. Napiwek połóż wcześniej na stole. Trzymaj. – Charlie wyjął z kieszeni plik banknotów i wręczył go LuAnn. – I w ogóle staraj się nie rzucać w oczy. Nie spaceruj po hotelu, nie wdawaj się z nikim w rozmowy i tak dalej.
– Spokojna głowa, wiem, że nie wyglądam na dyrektorkę. – LuAnn odgarnęła włosy z czoła i bez powodzenia usiłowała nadać głosowi żartobliwy ton.
– Nie o to chodzi, LuAnn. Nie chciałem… – Charlie urwał i wzruszył ramionami. – Posłuchaj, ledwie udało mi się skończyć szkołę średnią. Do college’u nawet nie próbowałem startować, a jakoś daję sobie radę. Oboje nie możemy uchodzić za absolwentów Harvardu, no i co z tego? – Dotknął lekko jej ramienia. – Wyśpij się dobrze. Jutro wyjdziemy na miasto, pozwiedzamy i będziesz się mogła wygadać za wszystkie czasy, co ty na to?
Twarz jej się rozjaśniła.
– Fajnie.
– I ubierz się cieplej, bo na jutro zapowiadają ochłodzenie.
LuAnn spuściła wzrok na swoją wymiętą bluzkę i dżinsy.
– To wszystko, co mam – wybąkała z zakłopotaniem. – Wyjechałam z domu, jak stałam.
– I bardzo dobrze – rzekł uprzejmie Charlie. – Z bagażem tylko kłopoty. – Obrzucił ją taksującym spojrzeniem. – Masz około metra siedemdziesięciu pięciu, tak? Rozmiar: ósemka?
LuAnn kiwnęła głową i zarumieniła się.
– Od góry chyba trochę większy.
Oczy Charliego zatrzymały się na chwilę na wysokości jej biustu.
– Dobra – powiedział. – Przyniosę ci jutro jakieś ciuszki. Dla Lisy też. Ale to trochę potrwa. Umówmy się, że jestem u ciebie około południa.
– Będę mogła zabrać Lisę?
– Jasne, mała idzie z nami.
– Dzięki, Charlie. Naprawdę bardzo ci dziękuję. Nie miałabym odwagi wyjść na ulicę sama. A bardzo mnie tam ciągnie. Nigdy w życiu nie byłam w takim dużym mieście. Założę się, że w samym tym hotelu ludzi jest więcej niż w całym moim miasteczku.
Charlie roześmiał się.
– Tak, ja jestem stąd i dla mnie to naturalne. Ale rozumiem cię. Bardzo dobrze rozumiem.
Po jego wyjściu LuAnn wyjęła Lisę z nosidełka i głaskając po włoskach, położyła na środku królewskiego łoża. Rozebrała szybko małą, wykąpała w ogromnej wannie i ubrała w piżamkę. Położyła dziewczynkę z powrotem na łóżku, okryła kocem i obłożyła po bokach dużymi poduchami, żeby mała nie stoczyła się na podłogę. Zastanawiała się właśnie, czy sama też nie powinna wejść do wanny, żeby wymoczyć w wodzie obolałe członki, kiedy zadzwonił telefon. Po chwili wahania sięgnęła po słuchawkę.
– Halo?
– Panna Freeman?
– Przepraszam, ale to… – Dala sobie w myślach solidnego kuksańca. – Tak, słucham.
– Następnym razem trochę szybciej, LuAnn – upomniał Jackson. – Ludziom rzadko zdarza się zapominać, jak się nazywają. No i jak tam? Zaopiekowano się tobą?
– Jak najbardziej. Charlie jest cudowny.
– Charlie? A tak, oczywiście. Masz kupon?
– Leży w sejfie.
– Dobry pomysł. Masz pod ręką papier i coś do pisania?
LuAnn rozejrzała się po pokoju i na antycznym biureczku pod oknem wypatrzyła arkusz papieru i długopis.
– Notuj, ile możesz – podjął Jackson. – Jak nie zdążysz czegoś zapisać, to wszystkie szczegóły i tak będzie znał Charlie. Ucieszy cię pewnie wiadomość, że wszystko już dopięte na ostatni guzik. Losowanie loterii krajowej odbywa się pojutrze o szóstej wieczorem. Możesz je oglądać w telewizji w swoim pokoju hotelowym. Będzie transmitowane na żywo przez wszystkie większe sieci. Obawiam się jednak, że u ciebie nie wywoła ono specjalnego dreszczyku emocji. – LuAnn wyobraziła sobie kpiący uśmieszek rozciągający mu wargi przy tych słowach. – Potem cały kraj z zapartym tchem będzie czekał na wyłonienie zwycięzcy. Nie zgłosisz się od razu. Musimy dać ci czas, teoretycznie, ma się rozumieć, na ochłonięcie, pozbieranie myśli, może na zasięgnięcie porady u finansistów, prawników, i tak dalej. Dopiero po upływie tego okresu przejściowego wyruszysz w podróż do Nowego Jorku. Zwycięzcy nie są, rzecz jasna, zobowiązani do przyjeżdżania do Nowego Jorku. Konferencja prasowa może zostać zwołana gdziekolwiek, nawet w rodzinnym miasteczku wygrywającego. Jednak większość dotychczasowych zwycięzców dobrowolnie decydowała się na tę wyprawę. Komisja Loteryjna to lubi. Konferencję prasową o zasięgu ogólnokrajowym o wiele wygodniej przeprowadzić tutaj. Zakładamy zatem, że twoja euforia potrwa ze dwa dni. Oficjalnie masz trzydzieści dni na zgłoszenie się po wygraną, a więc nie ma problemu. Nawiasem mówiąc, dlatego właśnie chciałem, żebyś wstrzymała się z przyjazdem. Sprawy by się skomplikowały, gdyby ludzie dowiedzieli się, że przybyłaś do Nowego Jorku przed oficjalnym ogłoszeniem wyników losowania. Musisz więc zachować incognito do czasu, kiedy będziemy gotowi zaprezentować cię jako zwyciężczynię. – Z brzmienia jego głosu wynikało, że nie jest zadowolony ze zmiany swoich pierwotnych planów.