Charlie pokręcił tylko głową.
– Tak, dziwna z ciebie kobieta. Większości dziewcząt w twoim wieku, z twoją prezencją, nie można odciągnąć od lustra. Uosobienie narcyzmu. Oj, ale te duże okulary przeciwsłoneczne i kapelusz musisz włożyć. Jackson powiedział, że nikt nie może się dowiedzieć, że tu jesteś. Właściwie to nie powinniśmy wychodzić, ale w siedmiomilionowym mieście rozpłyniemy się chyba w tłumie. – Wyciągnął papierosy. – Można?
Uśmiechnęła się.
– Żartujesz? Ja pracuję w zajeździe dla kierowców ciężarówek. Tam nie wpuszczą nikogo, kto nie ma przy sobie paczki fajek. Noc w noc siekierę można tam powiesić.
– Zajazd dla kierowców ciężarówek to już dla ciebie przeszłość.
– Zobaczymy. – Przypięła sobie do włosów kapelusz z szerokim, obwisłym rondem. – Jak wyglądam? – Przyjęła pozę modelki.
– Jak z żurnala… Co ja bredzę, to mało powiedziane.
– Ach, to jeszcze nic. Poczekaj, aż ubiorę moją malutką – powiedziała z dumą. – Jak ja o tym marzyłam!
Godzinę później LuAnn włożyła Lisę wystrojoną w nowiutkie ubranka z Baby Gap do nosidełka i podniosła je z łóżka. Odwróciła się do Charliego.
– Idziemy?
– Jedną chwileczkę. – Otworzył drzwi na korytarz i obejrzał się na nią. – Zamknij lepiej oczy. To jeszcze nie wszystko. – Spojrzała na niego ze zdziwieniem. – No, zamknij – powtórzył z uśmiechem.
Posłuchała.
– Dobra, możesz otworzyć – usłyszała po chwili. Otworzyła oczy i oniemiała na widok nowiutkiego, bardzo drogiego wózka dziecięcego.
– Och, Charlie!
– Jeszcze trochę podźwigasz to coś – powiedział, pokazując na nosidełko – i ręce wyciągną ci się do samej ziemi.
LuAnn uściskała go z wdzięcznością, włożyła Lisę do wózka i wyszli na korytarz.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Shirley Watson była zła jak diabli. Obmyślając stosowną zemstę na LuAnn Tyler, która tak ją upokorzyła, wysiliła do maksimum cały swój skromny intelekt. Zaparkowała pickupa w ustronnym miejscu, jakieś ćwierć mili od przyczepy, i wysiadła z metalową bańką w ręku. Spojrzała na zegarek i ruszyła w kierunku przyczepy, w której spodziewała się zastać LuAnn pogrążoną w głębokim śnie po powrocie z nocnej zmiany w zajeździe dla ciężarówek. Gdzie jest Duane, mało ją obchodziło. Jeśli też siedzi w środku, to przy okazji i na nim się odegra za to, że nie bronił jej przed rozsierdzoną LuAnn.
Gniew niskiej, przysadzistej Shirley rósł z każdym krokiem. Chodziła z LuAnn do szkoły i również przerwała naukę. Tak samo jak LuAnn przez całe życie nosa nie wychyliła poza Rikersville. Jednak w odróżnieniu od LuAnn wcale nie chciała stąd wyjeżdżać. I to czyniło numer, jaki wykręciła jej LuAnn, jeszcze okropniejszym. Ludzie widzieli, jak całkiem goła przemykała się do domu. Nikt jej nigdy bardziej nie upokorzył. Narobiła sobie takiego obciachu, że chyba ma już przechlapane. Teraz musiała żyć z tym przez resztę życia. Będą ją wytykali palcami, stanie się pośmiewiskiem całego rodzinnego miasteczka. Wezmą ją na języki i nie popuszczą, dopóki nie umrze i nie spocznie w grobie; a może i wtedy będą wspominać. LuAnn Tyler jej za to zapłaci. No i co z tego, że pieprzyła się z Duane’em? Wszyscy wiedzą, że Duane ani myśli żenić się z LuAnn. I wszyscy wiedzą, że LuAnn prędzej się zabije, niż pójdzie z tym człowiekiem do ołtarza. LuAnn siedziała tu jeszcze tylko dlatego, że nie miała dokąd pójść albo że brakowało jej odwagi, aby coś zmienić. To Shirley wiedziała na pewno, a przynajmniej tak jej się wydawało. Wszyscy mieli LuAnn za taką piękną, taką zgrabną. Shirley skrzywiła się i mimo zimnego wiatru dmącego nad drogą, jeszcze bardziej poczerwieniała na twarzy. No, zobaczymy, co powiedzą o urodzie LuAnn, kiedy ona się z nią porachuje.
Do przyczepy było już niedaleko, Shirley pochyliła się więc nisko i zaczęła przemykać chyłkiem od drzewa do drzewa. Przed wejściem stał wielki kabriolet. Widać było ślady jego opon w stwardniałym błocie. Mijając samochód, zatrzymała się na chwilkę, żeby zajrzeć do środka, po czym skradając się, ruszyła dalej. A jak w przyczepie jest ktoś jeszcze? Uśmiechnęła się do siebie. Może pod nieobecność Duane’a LuAnn kogoś sobie sprowadziła. Jeśli tak, to jej zemsta będzie jeszcze słodsza. Uśmiechnęła się szerzej, wyobrażając sobie gołą LuAnn wyskakującą z wrzaskiem z przyczepy. Nagle wszystko wokół ucichło i znieruchomiało. Ustał nawet wiatr. Shirley, już bez uśmiechu, rozejrzała się niespokojnie. Mocniej ścisnęła ucho bańki i sięgnęła do kieszeni kurtki po nóż myśliwski. Jeśli nie trafi kwasem akumulatorowym, który miała w bańce, to już na pewno trafi nożem. Od dziecka oprawiała dziczyznę i ryby i w posługiwaniu się nim mogła iść w zawody z najlepszymi. Buźka LuAnn zapozna się z tymi umiejętnościami, przynajmniej w miejscach, do których nie dotrze kwas. – O, cholera – mruknęła, kiedy przed samymi schodkami uderzył ją prosto w twarz jakiś odór.
Rozejrzała się ponownie. Takiego smrodu nie pamiętała nawet z czasów, kiedy odpracowywała krótki wyrok na miejscowym wysypisku śmieci. Wsunęła nóż z powrotem do kieszeni, odkręciła pokrywkę bańki i zakryła nos chusteczką. Smród nie smród, za daleko już zaszła, żeby teraz zawracać. Wślizgnęła się na palcach do przyczepy i podkradła do sypialni. Uchyliła drzwi i zajrzała. Nikogo. Zamknęła cicho drzwi i odwróciła się, żeby przejść w drugi koniec przyczepy. Może tam śpi LuAnn ze swoim gachem. W korytarzyku było ciemno, posuwała się więc po omacku wzdłuż ściany. Kilka kroków od celu przygotowała się do natarcia. Skoczyła i zahaczywszy nogą o coś leżącego na podłodze, runęła jak długa, lądując twarzą w twarz z rozkładającym się źródłem tego smrodu. Jej wrzask słychać było chyba aż na głównej szosie.
– Niewiele kupiłaś, LuAnn. – Charlie policzył wzrokiem torby leżące na kanapie w jej hotelowym pokoju.
LuAnn wyszła z łazienki z włosami zaplecionymi w gruby warkocz, przebrana w dżinsy i biały sweterek.
– Tylko się rozglądałam. To też przyjemne. Poza tym tutejsze ceny z nóg mogą zwalić. Boże!
– Przecież to ja bym płacił – zaprotestował Charlie. – Sto razy ci powtarzałem.
– Nie chcę, żebyś wydawał na mnie pieniądze, Charlie.
Charlie usiadł w fotelu i spojrzał na nią.
– To nie moje pieniądze. To też ci mówiłem. Mam zagwarantowany zwrot wydatków. Możesz mieć, co chcesz.
– Tak powiedział pan Jackson?
– Coś w tym rodzaju. Nazwijmy to zaliczką na poczet twojej wygranej. – Uśmiechnął się.
LuAnn przysiadła na łóżku i z zachmurzoną twarzą zaczęła splatać i rozplatać palce. Lisa, która siedziała wciąż w wózku, bawiła się zabawkami, które kupił jej Charlie. Po pokoju rozchodziły się jej radosne popiskiwania.
– Masz tutaj. – Charlie podał LuAnn paczuszkę z fotografiami – z ich spaceru po Nowym Jorku. – Do pamiątkowego albumu.
LuAnn spojrzała na fotografie i twarz się jej wypogodziła.
– Nigdy bym nie pomyślała, że spotkam w tym mieście dorożkę zaprzężoną w konia. Wspaniała była ta przejażdżka po tym dużym, starym parku. Kto by się tego spodziewał między tymi wszystkimi budynkami?
– Przestań, nigdy nie słyszałaś o Central Parku?
– A jakże, słyszałam. Ale nie wierzyłam. – LuAnn wręczyła mu dwie swoje małe fotografie, które wyciągnęła z paczuszki.
– O, dobrze, że mi przypomniałaś – powiedział Charlie.
– To do mojego paszportu?
Kiwnął głową i schował fotografie do kieszeni marynarki.