– Mniej więcej tak samo było ze mną – odezwała się LuAnn. – Jego propozycje bywają nie do odrzucenia.
Spojrzał na nią ze znużeniem, które nagle pojawiło się w jego oczach.
– Tak – mruknął.
LuAnn przysiadła na brzegu łóżka i wyrzuciła z siebie:
– Nie popełniłam dotąd żadnego oszustwa, Charlie.
Charlie zaciągnął się papierosem i odłożył go do popielniczki.
– Zależy chyba, jak się na to patrzy.
– Co przez to rozumiesz?
– No bo jak się nad tym dobrze zastanowić, to oszukują, i to każdego dnia, nawet ludzie skądinąd prawi, uczciwi i ciężko pracujący. Jedni na dużą skalę, inni na mniejszą. Ludzie kantują przy płaceniu podatków albo, jak ja, w ogóle ich nie płacą. Ludzie nie zwracają pieniędzy, jeśli kasjerka w sklepie pomyli się na swoją niekorzyść. Ludzie kłamią na co dzień odruchowo, czasami po to, żeby przy zdrowych zmysłach dotrwać do wieczora. Zdarzają się też poważne oszustwa. Żonaci mężczyźni biorą sobie kochanki, mężatki kochanków. O tym akurat sporo wiem. Moja była żona zdradzała mnie na potęgę.
– Ja też tego zakosztowałam – powiedziała cicho LuAnn.
Charlie spojrzał na nią.
– Jakiś tępy sukinsyn, tyle tylko powiem. Tak czy owak, to wszystko kumuluje się przez całe życie.
– Ale nie do czegoś wartego pięćdziesiąt milionów dolarów.
– W przeliczeniu na dolary może nie. Ale ja tam wolę jedno duże oszustwo niż tysiąc małych, które i tak w końcu popełnisz, a potem sama siebie znielubisz.
LuAnn objęła się ramionami i zadrżała. Przyglądał jej się przez chwilę, po czym spuścił znowu wzrok na menu.
– Zamawiam kolację. Ryba ci odpowiada?
LuAnn kiwnęła głową, wpatrując się nieobecnym wzrokiem w swoje buty. Charlie sięgnął do telefonu.
Złożywszy zamówienie, wyjął z paczki kolejnego papierosa i go przypalił.
– Do licha, nikt, kogo znam, nie odrzuciłby oferty, którą ci złożono. Moim zdaniem byłabyś głupia, gdybyś to zrobiła. – Milczał przez chwilę, bawiąc się zapalniczką. – Krótko cię znam, ale z tego, co zdążyłem zaobserwować, potrafiłabyś się chyba wybielić, przynajmniej we własnych oczach. Podniosła na niego wzrok.
– W jaki sposób?
– Przeznaczając część tych pieniędzy na pomoc innym ludziom – powiedział zwyczajnie. – Zakładając, dajmy na to, jakąś fundację albo coś w tym rodzaju. Nie mówię, że masz w ogóle nie korzystać z tej forsy. Sądzę, że sobie na nią zasłużyłaś – dorzucił. – Przeglądałem materiały na twój temat. Nie miałaś najłatwiejszego życia.
LuAnn wzruszyła ramionami.
– Jakoś sobie radziłam.
Charlie wstał z fotela i przysiadł się do niej.
– No właśnie, LuAnn, radziłaś sobie. I teraz też sobie poradzisz. – Patrzył jej z napięciem w oczy. – Czy teraz, kiedy się już przed tobą wywnętrzyłem, mogę ci zadać jedno osobiste pytanie?
– Zależy jakie.
– Bardzo proste. – Kiwnął głową. – No więc, jak powiedziałem, przeglądałem materiały na twój temat. I nie mogę zrozumieć, jak to się stało, że związałaś się z kimś takim jak Duane Harvey. Przecież to patentowany nieudacznik.
Nagle stanęło jej przed oczami szczupłe ciało Duane’a leżące twarzą do brudnej wykładziny, przypomniała sobie ten cichy jęk, z jakim stoczył się z kanapy, zupełnie jakby ją wołał, jakby błagał, żeby mu pomogła.
– Duane nie jest taki zły. Tylko że życie też go nie rozpieszczało. – Wstała i zaczęła spacerować po pokoju. – Po śmierci mamy przechodziłam ciężki okres. Duane’a poznałam, kiedy zastanawiałam się, jak pokierować dalej swoim życiem. Nasz okręg ma to do siebie, że jeśli człowiek przy pierwszej nadarzającej się sposobności nie ucieknie w świat, to już do grobowej deski się stamtąd nie wyrwie. W okręgu Rikersville nie osiedlił się nigdy nikt z zewnątrz, przynajmniej ja o kimś takim nie słyszałam. – Odetchnęła głęboko i ciągnęła: – Duane przeprowadził się właśnie do przyczepy kempingowej, którą ktoś porzucił. Miał wtedy pracę. Dobrze mnie traktował, myśleliśmy nawet o małżeństwie. Był po prostu inny.
– Postanowiłaś zostać jedną z tych, co wegetują tam do grobowej deski?
Spojrzała na niego z oburzeniem.
– Skąd! Chcieliśmy się stamtąd wynieść. Pragnęłam tego ja i myślał o tym Duane, przynajmniej tak mówił. – Zatrzymała się i popatrzyła na Charliego. – I wtedy urodziła się Lisa – podjęła. – To pokrzyżowało Duane’owi plany. Chyba nie uwzględniał w nich dziecka. No, ale stało się… i uważam, że to najlepsze, co mogło mnie spotkać. Ale między mną a Duane’em coś zaczęło się psuć. Zrozumiałam, że muszę od niego odejść. Zastanawiałam się właśnie, jak to zrobić, kiedy zadzwonił pan Jackson.
LuAnn spojrzała na migotliwe światła miasta na tle zapadających za oknem ciemności.
– Jackson mówił o jakichś warunkach związanych z pieniędzmi. Wiem, że nie robi tego z miłości do mnie. – Obejrzała się przez ramię na Charliego.
– Tak, masz rację – odchrząknął.
– Wiesz, co to za warunki?
Charlie kręcił już głową, zanim zdążyła skończyć.
– Wiem tylko, że dostaniesz tyle pieniędzy, że nie będziesz wiedziała, co z nimi robić.
– I mogę z nich korzystać wedle własnego uznania, zgadza się?
– Zgadza. Są twoje. Możesz ogołocić do czysta Saksa przy Piątej Alei i Tiffany’ego na dokładkę. Albo zbudować szpital w Harlemie. To zależy tylko od ciebie.
LuAnn spojrzała znowu w okno. Z błyszczącymi oczami snuła marzenia, wobec których karlała rysująca się za szybą panorama miasta. W tej właśnie chwili coś w niej zaskoczyło! Nawet to mrowie nowojorskich budynków nie pomieściłoby, chyba wszystkich jej pomysłów na dalsze życie. Na spożytkowanie tych pieniędzy.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
– Powinniśmy zostać w hotelu przed telewizorem. – Charlie rozejrzał się nerwowo. – Jackson mnie zabije, jak się dowie, że tutaj przyszliśmy. Mam wyraźny zakaz przyprowadzania w to miejsce „klientów”.
Przez owo „miejsce” rozumiał centralę Komisji Krajowej Loterii Stanów Zjednoczonych mieszczącą się w nowiutkim, nowoczesnym, cienkim jak igła wysokościowcu przy Park Avenue.
Ogromne audytorium wypełnione było po brzegi. Na sali roiło się od korespondentów sieci telewizyjnych z mikrofonami w garściach, dziennikarzy z rozmaitych czasopism i gazet oraz ekip telewizji kablowej.
LuAnn z Lisa na ręku stała przed samym podwyższeniem. Miała na nosie ciemne okulary, które kupił jej Charlie, a na głowie założoną daszkiem do tyłu czapeczkę baseballową, pod którą upchnęła długie włosy. Zapadającą w pamięć figurę maskował długi do kostek płaszcz.
– Nie denerwuj się, Charlie, w tym przebraniu nikt mnie nie zapamięta.
Pokręcił sceptycznie głową.
– Nadal mi się to nie podoba.
– Musiałam tu przyjść. Telewizja to nie to samo.
– Założę się, że zaraz po losowaniu Jackson zadzwoni do hotelu – wymruczał.
– Powiem mu, że spałam i nie słyszałam telefonu.
– Dobre sobie! – zniżył głos. – Idziesz spać, mając w perspektywie wygranie co najmniej pięćdziesięciu milionów dolców?
– No dobrze, ale jeśli z góry wiem, że wygram, to czym tu się podniecać? – odparowała.
Charlie nie miał na to gotowej odpowiedzi, zacisnął więc tylko usta i ponownie przesunął czujnym spojrzeniem po sali i twarzach zgromadzonych w niej ludzi.
LuAnn patrzyła na maszynę do losowania stojącą na stole, który zajmował środek podwyższenia. Maszyna miała sześć stóp długości i składała się z dziesięciu pionowych, przezroczystych rur, każda z przymocowanym u dołu pojemnikiem z dziesięcioma ponumerowanymi kulami wielkości piłeczek pingpongowych. Po uruchomieniu maszyny sztucznie wywołany wir powietrza zacznie mieszać kule w pierwszym pojemniku, i będzie to trwało dopóty, dopóki jedna z nich nie natrafi na mały otwór, przez który zostanie wessana do rury, a następnie pochwycona u jej szczytu i przytrzymana tam przez specjalne urządzenie. Po przechwyceniu kuli pojemnik z pozostałymi kulami u spodu tej rury zostanie natychmiast zamknięty, co automatycznie zapoczątkuje podobny proces w następnym pojemniku. I tak dalej, przy napięciu wzrastającym wśród zebranych, aż do wylosowania wszystkich dziesięciu wygrywających numerów.