– A to wszystko przez narkotyki – skomentowała Doris. – Biedna ta kruszyna, nie dość, że przyszła na świat w przyczepie, to jeszcze pełnej narkotyków.
Waymer kiwał głową.
– Wiem, wiem.
– Założę się, że LuAnn tym wszystkim dyrygowała. Wszyscy wiedzą, że to dziewczyna kuta na cztery nogi. A taka zawsze była przymilna. Maskować się próbowała, ale od razu było widać, co z niej za ziółko. Nie podobało jej się tutaj, ciągnęło ją w szeroki świat, tylko pieniędzy nie miała. No to się wzięła za narkotyki. Łatwy zarobek, wspomnisz moje słowa, Roy.
– Słyszę, matka, słyszę. Ale już jej te pieniądze z narkotyków niepotrzebne. – Wskazał głową na telewizor.
– Lepiej się pośpiesz, bo znowu zwieje.
– Dzwonię do nowojorskiej policji, żeby ją zgarnęli.
– Myślisz, że cię posłuchają?
– Matka, ona jest zamieszana w podwójne morderstwo – powiedział wyniośle szeryf. – Nawet jeśli nie ma nic na sumieniu, to może być świadkiem w sprawie.
– No tak, ale czy tej jankeskiej policji z Nowego Jorku będzie się chciało kiwnąć palcem? Hę?
– Policja to policja, Doris, nieważne, czy to Północ, czy Południe. Prawo jest prawem.
Doris, wcale nieprzekonana do cnót rodaków z Północy, prychnęła i nagle w jej oczach pojawiła się nadzieja.
– Zaraz, a jak ją wsadzą, to nie będzie musiała czasem oddać tych wygranych pieniędzy? – Spojrzała znowu na uśmiechającą się w telewizorze LuAnn, rozważając ewentualność wyciągnięcia ze śmietnika tych podartych kuponów i podjęcia próby ich rekonstrukcji. – Co by jej przyszło z tej forsy w więzieniu, nie?
Szeryf Waymer nie odpowiedział. Próbował się połączyć z nowojorską policją.
LuAnn machała wielkim czekiem, uśmiechała się do tłumu i odpowiadała na pytania padające z różnych stron ogromnej sali. Telewizja transmitowała to na całe Stany Zjednoczone i na cały świat.
– Czy ma już pani jakieś plany wykorzystania tych pieniędzy? Jeśli tak, to jakie?
– Dowiecie się – odparła LuAnn. – Zobaczycie, ale będziecie musieli poczekać.
Jak to było do przewidzenia, zdarzały się też głupie pytania.
– Czy się pani cieszy?
– Bardzo – odpowiedziała. – Bardziej niż kiedykolwiek.
– Czy wyda je pani wszystkie w jednym miejscu?
– Wątpię. Musiałoby to być bardzo duże miejsce.
– Wspomoże pani rodzinę?
– Wspomogę ludzi, na których mi zależy.
Padły też trzy propozycje małżeństwa. Każdemu konkurentowi do swojej ręki odpowiadała inaczej, z poczuciem humoru, ale odmownie. Charlie, słuchając tego, zżymał się w duchu. W końcu, spojrzawszy na zegarek, wyszedł z sali.
Jakiś czas sypały się jeszcze pytania, robiono zdjęcia, śmiano się i uśmiechano, ale w końcu konferencja prasowa dobiegła końca i LuAnn zeszła ze sceny. Wróciła do garderoby, przebrała się szybko w spodnie i bluzkę, zmyła z twarzy makijaż, upchnęła długie włosy pod kowbojski kapelusz i wzięła Lisę na ręce. Zerknęła na zegarek. Upłynęło dwadzieścia minut od chwili, kiedy przedstawiono ją światu jako zwyciężczynię ostatniego losowania krajowej loterii. Szeryf z Rikersville rozmawia już pewnie z nowojorską policją. W rodzinnym miasteczku LuAnn wszyscy, łącznie z szeryfem Royem Waymerem, oglądali obowiązkowo każde losowanie i późniejszą konferencję. Miała bardzo mało czasu.
Do pokoju zajrzał Davis.
– Panno Tyler, samochód czeka przy tylnym wyjściu z budynku. Dam pani kogoś do eskorty, jeśli już pani gotowa.
– Gotowa. Aha, gdyby ktoś o mnie pytał, to jestem w hotelu.
Davis spojrzał na nią chłodno.
– Spodziewa się pani kogoś?
– Ojca Lisy, Franka.
Davisowi ściągnęła się twarz.
– W jakim hotelu?
– Plaza.
– Oczywiście.
– Ale proszę nie mówić nikomu innemu, gdzie jestem. Dawno się z Frankiem nie widzieliśmy. Przez prawie trzy miesiące był na manewrach. Nie chcę, żeby nam przeszkadzano. – Mrugnęła porozumiewawczo do Davisa. – Rozumie pan, w czym rzecz.
Davis zdobył się na bardzo nieszczery uśmiech i skłonił się sztucznie.
– Może pani na mnie polegać, panno Tyler. Kareta czeka.
LuAnn uśmiechnęła się w duchu. Teraz była już pewna, że policja, która zaraz się tu zjawi, zostanie natychmiast skierowana do hotelu Plaza. Da jej to trochę cennego czasu na ucieczkę z miasta i z kraju. Wkrótce rozpocznie nowe życie.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Przed tylnym wyjściem z budynku na LuAnn czekała długa, czarna limuzyna. Szofer uchylił czapki i otworzył drzwiczki. LuAnn wsiadła i położyła Lisę na siedzeniu obok siebie.
– Dobra robota, LuAnn. Wypadłaś bez zarzutu – powiedział Jackson.
Zaskoczona LuAnn omal nie krzyknęła. Odwróciła się błyskawicznie i spojrzała w ciemność, z której dobiegł ten głos. Wszystkie wewnętrzne lampki z tyłu samochodu były zgaszone. Dopiero teraz zapaliła się jedna bezpośrednio nad jej głową. Poczuła się znowu jak na scenie w audytorium budynku loterii. Ledwie odróżniała postać wciśniętą w mroczny kąt.
Dobiegł ją stamtąd stłumiony głos:
– Bardzo spokojna i opanowana, trochę poczucia humoru, tam gdzie trzeba było, dziennikarze to podchwycą. A przede wszystkim prezencja. Trzy propozycje małżeństwa w trakcie jednej konferencji prasowej to, o ile mi wiadomo, rekord.
– Dziękuję. – LuAnn, doszedłszy już do siebie, poprawiła się na kanapie sunącej ulicą limuzyny.
– Szczerze mówiąc, obawiałem się, że zrobisz z siebie kompletną idiotkę. Nie bierz sobie tego do serca. Powiedziałem już, że uważam cię za kobietę inteligentną, jednak każdy, bez względu na intelekt, postawiony nagle w nietypowej dla siebie sytuacji, najczęściej traci głowę, chyba się ze mną zgodzisz?
– Mam sporą praktykę.
– Słucham? – Jackson pochylił się lekko w przód, ale nadal skrywały go ciemności. – Praktykę w czym?
LuAnn, oślepiana trochę blaskiem świecącej nad nią lampki sufitowej, usiłowała przebić wzrokiem mrok zalegający w kącie limuzyny.
– W radzeniu sobie w nietypowych sytuacjach.
– Wiesz, LuAnn, czasami mnie zadziwiasz, naprawdę zadziwiasz. Niekiedy twoja przenikliwość konkuruje z moją, i nie mówię tego ot tak sobie. – Przyglądał jej się przez chwilę, a potem otworzył leżący na siedzeniu obok neseser i wyjął z niego kilka kartek papieru. Z westchnieniem zadowolenia odchylił się z powrotem na oparcie.
– A teraz, LuAnn, pora przejść do omówienia warunków.
LuAnn wygładziła nerwowo bluzkę i założyła nogę na nogę.
– Najpierw muszę panu o czymś powiedzieć.
Jackson przekrzywił głowę.
– Doprawdy? A o czym to?
LuAnn odetchnęła głęboko. Nie spała całą noc, łamiąc sobie głowę, w jaki sposób powiedzieć mu o mężczyźnie, który przedstawił jej się jako Tęcza. Z początku zastanawiała się, czy w ogóle wspominać o nim Jacksonowi. Potem doszła do wniosku, że ponieważ w grę wchodzą pieniądze, rzecz i tak wyjdzie z czasem na jaw. Lepiej, żeby dowiedział się tego od niej.
– Wczoraj skontaktował się ze mną jakiś mężczyzna.
– Mężczyzna, powiadasz. W jakiej sprawie?
– Chciał ode mnie pieniędzy.