LuAnn chciała jeszcze o coś zapytać, ale dała spokój. Podała mu bez słowa rękę i zamknęła oczy.
Usiadła obok niego. Poczuła na twarzy światło. Zaraz potem nożyczki odcięły jej pasmo włosów. Szarpnęła głową.
– Dobrze ci radzę, siedź spokojnie – usłyszała tuż przy uchu głos Jacksona. – I bez tego trudno to robić w takiej ciasnocie, w pośpiechu i bez odpowiedniego sprzętu. Nie chciałbym ci wyrządzić krzywdy.
Po postrzyżynach jej włosy kończyły się tuż nad uchem. Ścinki Jackson wrzucał sukcesywnie do dużej torby na śmieci. To, co zostało jej na głowie, natarł jakąś wilgotną substancją, która szybko stwardniała w skorupę. Fryzjerską szczotką wymodelował fryzurę.
Następnie do krawędzi konsoli limuzyny przytwierdził przenośne lusterko otoczone neonowymi lampkami. W normalnych warunkach, przystępując do pracy nad nosem, użyłby dwóch lusterek, by na bieżąco kontrolować powstający profil; teraz jednak, siedząc w ciasnej limuzynie zaparkowanej w podziemnym garażu na Manhattanie, nie mógł sobie pozwolić na taki luksus. Otworzył dziesięciotackowy zestaw z materiałami charakteryzatorskimi oraz z mnóstwem narzędzi do ich nakładania i formowania. LuAnn poczuła na twarzy jego zwinne palce. Zamalował jej brwi kryolanem, nałożył podkład, pociągnął go kremową szminką i zapudrował. Następnie z małej szczoteczki uformował zupełnie nowe brwi. Dokładnie oczyścił dolną część twarzy LuAnn alkoholem kosmetycznym. Nałożył na nos warstwę spirytusowego kleju i zostawił go do wyschnięcia. W tym czasie natarł sobie palce galaretką, żeby nie kleił się do nich kit, który miał zamiar rozrabiać. Rozgrzał kit w dłoniach i przystąpił do nakładania go na nos, modelując i ugniatając metodycznie aż do uzyskania zamierzonego kształtu.
– Nos masz długi i prosty, LuAnn, klasyczny, naprawdę. Ale nieco modeliny, tu podcieniować, tam podmalować, i voilà, mamy gruby, krzywy kinol, który zupełnie nie przypomina oryginału. Nie bój się, to tylko tymczasowe. Wszyscy, jak się dobrze zastanowić, jesteśmy tymczasowi. – Zachichotał wesoło.
Przystąpił do nawilżania sztucznego nosa czarną gąbką, pudrowania jego powierzchni, rozprowadzania podkładu i dodawania różu przy nozdrzach, by nadać mu bardziej naturalny wygląd. Subtelnie nałożone cienie i szminka sprawiły, że oczy LuAnn wydawały się teraz bliżej osadzone, trochę pudru i kremu stonowało linię szczęki. Trochę różu nałożonego na policzki zharmonizowało je z resztą.
LuAnn poczuła, jak Jackson wodzi ostrożnie palcami po gojącej się ranie na szczęce.
– Paskudne rozcięcie. Pamiątka po przygodzie w przyczepie? – Nie doczekawszy się odpowiedzi, ciągnął: – Trzeba to zszyć. A i tak chyba pozostanie blizna. Nie przejmuj się, kiedy skończę, nic nie będzie widać. Ale bez chirurgii plastycznej tu się nie obejdzie. – Znowu zachichotał i dorzucił: – Na moje fachowe oko.
Następnie umalował jej starannie usta.
– Trochę węższe niż u klasycznej modelki, LuAnn – orzekł. – Ale od czego jest kolagen?
LuAnn starała się, jak mogła, żeby nie zerwać się z krzykiem. Nie miała pojęcia, co tak naprawdę z niej robi. Kojarzył się jej z jakimś szalonym naukowcem, który przywraca do życia trupa.
– Teraz nakładam ci piegi na czoło, na nos i na policzki. Gdybyśmy mieli więcej czasu, nałożyłbym je również na dłonie, ale go nie mamy. Zresztą nikt nie zwróci na to uwagi, większość ludzi jest mało spostrzegawcza. – Rozpiął jej kołnierzyk bluzki i naniósł piegi na szyję. Potem zapiął z powrotem guzik, spakował sprzęt i pomógł jej przenieść się z powrotem na tylną kanapę.
– Możesz już otworzyć oczy. W schowku obok siebie masz małe lusterko – poinformował ją.
LuAnn sięgnęła niepewnie po lusterko i uniosła je do twarzy. Zaparło jej dech w piersiach. Patrzyła na rudowłosą, piegowatą kobietę o krótkich sterczących na wszystkie strony włosach i bardzo jasnej, niemal albinoskiej cerze. Oczy miała mniejsze i bliżej osadzone, brodę i linię szczęki łagodniej zarysowane, policzki płaskie i owalne. Ciemnoczerwona szminka powiększała optycznie usta. Nos był dużo szerszy i wyraźnie skrzywiony w prawo. Brwi o wiele jaśniejsze. Nie poznawała samej siebie.
Jackson rzucił jej coś na kolana. Spuściła wzrok. Paszport. Otworzyła go. Z fotografii patrzyła na nią kobieta, którą widziała przed chwilą w lusterku.
– Mistrzowska robota, nie uważasz? – odezwał się Jackson.
Wdusił wyłącznik i zapalająca się lampka podsufitowa oświetliła go. A raczej ją. LuAnn zaniemówiła z wrażenia. Naprzeciwko siedział jej sobowtór, a ściślej, sobowtór kobiety, którą się właśnie stała. Takie same krótkie, rade włosy, ta sama cera, ten sam skrzywiony nos, wszystko takie samo – odnosiła wrażenie, że patrzy na siostrę bliźniaczkę. Jedyna różnica polegała na tym, że ona miała na sobie dżinsy, a jej bliźniaczka sukienkę.
LuAnn nie mogła dobyć głosu. Jackson złożył ręce.
– Wcielałem się już w kobiety, ale chyba po raz pierwszy charakteryzowałem kogoś na siebie już ucharakteryzowanego. Swoją drogą, to ja jestem na tej fotografii w paszporcie. Zrobiłem ją sobie dzisiaj rano. Moim skromnym zdaniem nieźle się spisałem, no, może tylko twojego biustu nie udało mi się podrobić. Ale nawet bliźniaczki nie muszą być pod każdym względem identyczne. – Uśmiechnął się ubawiony jej zdumioną miną. – Nie oczekuję owacji na stojąco, sądzę jednak, że zważywszy na warunki, w jakich przyszło mi pracować, zasługuję na trochę uznania.
Limuzyna znowu ruszyła. Wyjechali z garażu i w niecałe pół godziny później byli już na lotnisku Kennedy’ego.
Zanim szofer otworzył drzwiczki, Jackson spojrzał ostro na LuAnn.
– Nie wkładaj tego kapelusza ani okularów, bo to sugeruje, że próbujesz osłonić twarz, a poza tym mogłabyś uszkodzić makijaż. Zapamiętaj sobie zasadę numer jeden: kiedy starasz się przed kimś ukryć, ostentacyjnie zwracaj na siebie uwagę, pokazuj się w pełnym świetle. Dwie dorosłe bliźniaczki to rzadki widok. Ludzie – z policjantami włącznie – na pewno nas zauważą, i chociaż zaczną się za nami oglądać, nikt nie poweźmie żadnych podejrzeń. Poza tym policja szuka jednej kobiety. Kiedy zobaczą dwie, i do tego bliźniaczki, to chociaż będziemy z dzieckiem, w ogóle nie wezmą nas pod uwagę. Taka jest już ludzka natura. Mają mnóstwo terenu do przeczesania, a czasu niewiele.
Jackson wyciągnął ręce do Lisy. LuAnn odruchowo przygarnęła małą do siebie, posyłając mu podejrzliwe spojrzenie.
– LuAnn, staram się jak mogę bezpiecznie wyekspediować was obie z kraju. Będziemy niedługo przechodzili przez kordon policji i agentów FBI, którzy cię szukają. Uwierz mi, nie mam zamiaru zabierać ci córeczki. Potrzebuję jej z bardzo szczególnego powodu.
W końcu LuAnn oddała mu Lisę. Wysiedli z limuzyny. W butach na wysokim obcasie Jackson był nieco wyższy od LuAnn. Zauważyła, że jest smukłej budowy ciała i musiała to przyznać, dobrze się prezentował w swoim stylowym stroju. Na ciemną sukienkę narzucił czarny płaszcz.
– Chodźmy – powiedział do LuAnn.
Zesztywniała, słysząc w jego głosie ten nowy ton. Teraz nawet mówił tak jak ona.
– A gdzie Charlie? – spytała LuAnn, kiedy kilka minut później wchodzili do rojnego budynku terminalu. Za nimi dreptał z torbami pucołowaty bagażowy.
– Bo co? – mruknął Jackson.
Z wprawą szedł na szpilkach. LuAnn wzruszyła ramionami.
– Tak tylko pytałam. Zajmował się mną. Myślałam, że przyjdzie się pożegnać.
– Niestety, opieka Charliego nad tobą już się skończyła.
– Aha.