Выбрать главу

Dwadzieścia minut później nałożyła słuchawki i zaczęła kołysać głową w rytm jakiejś klasycznej muzyki. Drgnęła, kiedy na jej ramieniu spoczęła czyjaś dłoń, a do uszu przebił się głos Charliego. Był w kapeluszu, który mu kupiła. Uśmiechał się szeroko i szczerze, ale biła od niego dziwna nerwowość. LuAnn zdjęła słuchawki.

– O kurczę – wyszeptał. – Gdyby nie Lisa, zupełnie bym cię nie poznał. Co to, u diabła, za przebieranki?

– To długa historia. – Ścisnęła go mocno za przegub i ledwie dosłyszalnie westchnęła. – Czy to znaczy, że zdradzisz mi wreszcie swoje prawdziwe nazwisko, Charlie?

Wkrótce po starcie boeinga – 747 zaczął siąpić kapuśniaczek. Mężczyzna w czarnym płaszczu i przeciwdeszczowym kapeluszu idący o lasce przez centrum Manhattanu zdawał się nie zwracać uwagi na słotę. Jackson zmienił się nie do poznania od czasu rozstania się z LuAnn. Postarzał się o co najmniej czterdzieści lat. Ciężkie wory pod oczami, wianuszek siwych włosów otaczający łysą głowę upstrzoną starczymi plamami. Nos miał długi i obwisły, taką samą brodę i policzki. Szedł powolnym, miarowym krokiem pasującym do jego nowej powierzchowności. Często postarzał się na wieczór, jakby z nadejściem ciemności czuł się zobligowany do skurczenia się, przybliżenia do podeszłego wieku, do śmierci. Spojrzał w zachmurzone niebo. Samolot mknący swoim korytarzem powietrznym ku Europie był już gdzieś nad Nową Szkocją.

Nie odleciała nim sama; Charlie poleciał z nią. Jackson, rozstawszy się z LuAnn, nie opuścił lotniska. Widział wsiadającego do samolotu Charliego, który nawet nie podejrzewał, że z odległości kilku stóp obserwuje go pracodawca. Ten układ może mimo wszystko okazać się korzystny – pomyślał Jackson. Miał co do LuAnn wątpliwości, poważne wątpliwości. Ukrywała przed nim informacje, co zazwyczaj traktował jako niewybaczalny grzech. Udało mu się zażegnać poważny problem, eliminując Romanella, i musiał przyznać, że do powstania tego problemu po części sam się przyczynił. Mimo wszystko to on wynajął Romanella do zabicia swojej wybranki, gdyby ta odrzuciła propozycję. Jednak nigdy dotąd nie współpracował ze zwyciężczynią ściganą przez policję. Zachowa się tak, jak robił zawsze, gdy zanosiło się na ewentualną katastrofę: będzie spokojnie obserwował, co z tego wyniknie. Jeśli wszystko pójdzie jak po maśle, nie zrobi nic. Jednak przy najmniejszej oznace nadciągających kłopotów przedsięweźmie natychmiastowe i zdecydowane kroki. A więc może i dobrze będzie mieć przy niej Charliego. LuAnn była inna od swoich poprzedników, to pewne.

Jackson, kuśtykając boczną ulicą, postawił kołnierz płaszcza. Nowy Jork po zmroku i w deszczu ani trochę go nie przerażał. Był po zęby uzbrojony i miał do perfekcji opanowane liczne sposoby pozbawiania życia wszystkiego, co oddycha. Każdy, kto upatrzyłby sobie tego staruszka na łatwy cel napaści, gorzko odpokutowałby swój błąd. Jackson nie pałał żądzą mordu. Zabijanie było czasami konieczne, ale nie sprawiało mu przyjemności. Jego zdaniem usprawiedliwiała je tylko walka o pieniądze lub władzę, najlepiej zaś o jedno i drugie. Miał o wiele lepsze rzeczy do zrobienia, niż parać się mordem bez potrzeby.

Ponownie spojrzał w niebo. Kropelki deszczu popłynęły po lateksowych fałdach jego twarzy. Zlizał je. Były zimne w dotyku, przyjemnie chłodziły prawdziwą skórę. Krzyżyk na drogę wam obojgu – mruknął i uśmiechnął się.

I niech Bóg ma was w swojej opiece, jeśli mnie zdradzicie.

Ruszył dalej ulicą, myśląc intensywnie i pogwizdując pod nosem. Najwyższa pora zająć się obmyślaniem taktyki, jaką zastosuje wobec przyszłomiesięcznego zwycięzcy.

CZĘSC DRUGA

Dziesięć lat później

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Mały prywatny odrzutowiec wylądował na lotnisku Charlottesville-Albemarle i pokołował na stanowisko postojowe, gdzie na jego pasażerów czekała limuzyna. Dochodziła dziesiąta wieczorem i lotnisko było już właściwie zamknięte dla ruchu. Gulfstreama V przyjęto tego dnia jako ostatnią maszynę. Z samolotu wysiadły trzy osoby. Szybko zajęły miejsca w limuzynie i ta natychmiast ruszyła. Po paru minutach sunęła już drogą Dwudziestą Dziewiątą na południe.

Znalazłszy się w samochodzie, LuAnn zdjęła ciemne okulary, oparła się wygodnie i otoczyła ramieniem pokładającą się ze zmęczenia dziewczynkę. Odetchnęła głęboko. Nareszcie w domu. Nareszcie z powrotem w Stanach Zjednoczonych. Planowała to od lat. Ostatnio nie myślała o niczym innym. Zerknęła na siedzącego tyłem do kierunku jazdy mężczyznę. Charlie, wybijając grubymi palcami jakiś rytm na samochodowej szybie, patrzył w przestrzeń. Wyglądał na zatroskanego i był zatroskany, jednak przechwyciwszy spojrzenie LuAnn, zdobył się na pokrzepiający uśmiech. Przez ostatnie dziesięć lat starał się głównie podtrzymywać ją na duchu.

Przestał bębnić w szybę, splótł dłonie i popatrzył z ukosa na LuAnn.

– Boisz się? – zapytał.

Kiwnęła głową i spuściła wzrok na dziesięcioletnią Lisę, która zaraz po zajęciu miejsca w wozie złożyła głowę na kolanach matki i zapadła w głęboki sen. Mieli za sobą długą i wyczerpującą podróż.

– A ty? – odpowiedziała pytaniem.

Wzruszył potężnymi barami.

– Przygotowaliśmy się najlepiej, jak było można. Wiedzieliśmy, co ryzykujemy. Klamka zapadła. – Uśmiechnął się znowu, tym razem szerzej. – Będzie dobrze.

Też się uśmiechnęła. Oczy miała podkrążone, ciążyły jej powieki. Wiele wspólnie przeszli przez ostatnią dekadę. Gdyby ktoś jej powiedział, że już nigdy nie wsiądzie do żadnego samolotu, nigdy nie przejdzie przez kontrolę celną, nigdy nie będzie zmuszona przypominać sobie, w jakim kraju aktualnie się znajduje, na jakiej obcej mowie ma sobie dzisiaj łamać język, wcale by się nie zmartwiła. A co do podróżowania, to już do końca życia w zupełności wystarczyłyby jej piesze wędrówki do skrzynki pocztowej po listy albo wypady samochodem do najbliższego centrum handlowego po zakupy. Boże, gdyby to było takie proste! Skrzywiła się lekko i zaczęła sobie machinalnie masować skronie.

Charlie wiedział, co to oznacza. Przez te lata nauczył się rozpoznawać subtelne zewnętrzne objawy targających nią emocji. Dłuższą chwilę przyglądał się Lisie. Upewniwszy się, że dziewczynka rzeczywiście śpi, odpiął pas bezpieczeństwa, przesiadł się na kanapę obok LuAnn i powiedział cicho: