Podniesiony poziom adrenaliny w żyłach Riggsa jeszcze przez parę minut dawał o sobie znać. Ten dzisiejszy pięciominutowy epizod, po pięciu latach wolnych od niebezpieczeństw poprzedniej profesji, uświadomił Riggsowi, jak często ocierał się w przeszłości o śmierć. Nie spodziewał się, że przeżyje znowu coś takiego wśród sennych porannych mgiełek środkowej Wirginii ani nie chciał tego przeżywać.
Uszkodzony zderzak szczękał głośno i w końcu Riggs zwolnił, rezygnując z beznadziejnego pościgu za BMW. Od głównej szosy odchodziło mrowie bocznych dróg i kobieta dawno już mogła skręcić w którąś z nich. Zjechał na pobocze, zatrzymał się, wyjął z kieszonki koszuli długopis i na karteczce z bloczku przyczepionego do deski rozdzielczej zapisał sobie numery rejestracyjne hondy i BMW. Wyrwał karteczkę i wsunął ją do kieszeni. Domyślał się, kim była kobieta z BMW. To pewnie ona mieszkała teraz w wielkim domu. W tym samym domu, którego otoczenie najnowocześniejszym ogrodzeniem ochronnym zlecono jego firmie. Teraz wymagania stawiane przez właścicielkę zaczynały nabierać sensu. Bardzo go interesowało, co się za tym kryje. Zatopiony w myślach, wrzucił bieg i ruszył. Widok skrajnego przerażenia na twarzy kobiety zburzył spokój ducha, jaki odczuwał tego poranka.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI
BMW rzeczywiście skręciło w jedną z bocznych dróg kilka mil od miejsca, w którym Riggs sczepił się z hondą, i teraz tam stało. Drzwiczki od strony kierowcy były otwarte, silnik pracował. LuAnn skulona, półprzytomna ze zdenerwowania, z rękoma przyciśniętymi mocno do szwów dżinsów i ze spuszczoną głową, dreptała pośrodku drogi w kółko drobnym, frenetycznym kroczkiem, wydmuchując w ziemię obłoczki pary. Przez jej twarz przemykały gniew, zagubienie i frustracja. Ale strach już się ulotnił. Prawie zawsze szybko mijał. Emocje, które teraz nią miotały, były o wiele bardziej wyniszczające i nie ustępowały tak łatwo. Przekonała się o tym w ciągu ostatnich lat i nawet nauczyła się jako tako sobie z nimi radzić.
Miała już trzydzieści lat, ale jak za młodu kipiała impulsywną energią i zachowała zwierzęcą płynność ruchu. Jej uroda była teraz pełniejsza, dojrzalsza. Wysmuklała, wyszczuplała w talii. W efekcie wydawała się wyższa niż w rzeczywistości. Włosy jej odrosły i były teraz nie kasztanowe, lecz blond. Wypracowana fryzura podkreślała poprawione rysy twarzy, przy czym zabiegowi niewielkiej korekty kształtu nosa poddała się bardziej dla zmiany wyglądu niż ze względów estetycznych. Dzięki wieloletniej kosztownej opiece stomatologicznej zęby miała teraz idealne. Pewna niedoskonałość jednak pozostała.
Nie poszła za radą Jacksona i nie poddała się operacji usunięcia śladu rany od noża na policzku. Kazała ją zszyć, lecz bliznę zostawiła. Szrama była zresztą prawie niewidoczna, ale przy każdym spojrzeniu w lustro przypominała jej, skąd pochodzi i jak się tu znalazła. Była jej najbardziej namacalnym i nie najprzyjemniejszym łącznikiem z dawnym życiem. Dlatego właśnie ją sobie zostawiła. Chciała, żeby coś jej przypominało o nieciekawej przeszłości, o bólu.
Ci, wśród których dorastała, pewnie by ją poznali. Chociaż nie spodziewała się tu spotkać nikogo takiego, to pokazując się publicznie, co nieczęsto jej się zdarzało, zakładała zawsze kapelusz i ciemne okulary. Zawierając układ z Jacksonem, sama skazała się na wieczne ukrywanie przed światem.
Wróciła do BMW i usiadła bokiem na fotelu kierowcy. Spojrzała raz i drugi w kierunku głównej szosy, upewniając się, czy prześladowca nie podjął pościgu. Jednak ciszę mąciły jedynie szum pracującego silnika i jej własny, nierówny oddech. W końcu otrząsnęła się, wciągnęła nogi do wozu, zatrzasnęła za sobą drzwiczki i zablokowała je.
Ruszyła i wtedy przypomniał się jej mężczyzna z pickupa. Wyraźnie starał się jej pomóc. Jakiś dobry samarytanin, który akurat tamtędy przejeżdżał? A może nie, może to nie był przypadek? Ta długoletnia obsesja stała się już jej drugą naturą, swoistym filtrem przetwarzającym wstępnie każdą poczynioną obserwację i analizującym motywacje każdej osoby, która niespodziewanie zechciała wtargnąć w jej świat. A podłoże tych nienormalnych zachowań było jedno: strach przed zdemaskowaniem. Wzięła głęboki oddech i po raz setny zadała sobie w duchu pytanie, czy wracając do Stanów Zjednoczonych, nie popełniła aby grubego błędu.
Riggs skręcił swoim poobijanym pickupem w prywatną drogę. Jadąc z powrotem szosą, rozglądał się za hondą, ale ta zniknęła. Postanowił odwiedzić rezydencję swojego klienta. Tam najszybciej znajdzie telefon, a przy okazji uzyska może jakieś wyjaśnienie co do wydarzeń tego poranka. Nie była to właściwie jego sprawa, ale swoją interwencją pomógł kobiecie i uważał, że coś mu się za to należy. Tak czy inaczej, nie potrafił przejść nad incydentem do porządku dziennego. Na drodze dojazdowej nikt go, o dziwo, nie zatrzymał. Nie było tu widocznie prywatnej ochrony. Rozmowy z przedstawicielem właściciela prowadził w miasteczku. To była jego pierwsza wizyta w posiadłości, którą dawno temu ochrzczono nazwą Wicken’s Hunt. Dom zaliczał się do najpiękniejszych w okolicy. Wzniesiony został na początku lat dwudziestych przez mistrzów sztuki budowlanej, jakich próżno teraz szukać, z przeznaczeniem na letnią rezydencję dla magnata z Wall Street, który wkrótce potem, po krachu na giełdzie w dwudziestym dziewiątym, skoczył z drapacza chmur. Dom miał następnie kilku właścicieli, a ostatnio przez sześć lat czekał na nabywcę. Wymagał gruntownego remontu. Riggs rozmawiał z paroma podwykonawcami zatrudnionymi do tych prac. Byli zachwyceni kunsztem dawnych budowniczych oraz malowniczym otoczeniem.
Ciężarówki z rzeczami nowego właściciela musiały tu podjeżdżać nocami, bo Riggs nie znał nikogo, kto by je widział. Nikt nie widział również właściciela. Riggs zajrzał do księgi wieczystej w magistracie. Dom kupiła firma, o której nigdy nie słyszał. Niezawodnymi zazwyczaj kanałami poczty pantoflowej nie sposób się było dowiedzieć niczego ponad to, że szkoła St. Anne’s-Belfield przyjęła dziesięcioletnią dziewczynkę nazwiskiem Lisa Savage, która jako swoje miejsce zamieszkania podała Wicken’s Hunt. Podobno od czasu do czasu przywoziła ją i odbierała wysoka, młoda kobieta w okularach przeciwsłonecznych i wielkim kapeluszu. Najczęściej jednak przyjeżdżał po małą starszy mężczyzna o posturze futbolisty. Osobliwe towarzystwo. Riggs miał kilkoro znajomych, którzy pracowali w szkole, ale żadne z nich nie chciało z nim rozmawiać na temat młodej kobiety. Jeśli nawet znali jej nazwisko, to wzbraniali się je zdradzić.
Wyjechał zza zakrętu i jego oczom ukazała się rezydencja. Pickup, którego prowadził, skojarzył mu się natychmiast z wysłużonym, maleńkim holownikiem podpływającym do burty transatlantyku. Dom miał dwa piętra i szerokie, dwuskrzydłowe drzwi wejściowe.
Zaparkował samochód na kolistym podjeździe obiegającym wspaniałą kamienną fontannę, która jednak w ten chłodny poranek nie działała. Otoczenie kipiało zielenią i było tak samo pieczołowicie zaprojektowane jak sam dom. Zmierzając do drzwi frontowych, zachodził w głowę, czy właściciel takiego przybytku zniżył się do umocowania przy nich dzwonka, czy też otworzy mu lokaj w liberii. Okazało się, że ani jedno, ani drugie. Kiedy stawiał nogę na ostatnim stopniu schodów frontowych, z nowiutkiego interkomu, wbudowanego w ścianę przy framudze drzwi, padło pytanie: