Charlie przyznał jej rację krótkim skinieniem głowy.
– Zgoda, ale ja mówię o Riggsie. Z jego strony nic ci nie grozi.
– No dobrze, a jeśli Riggs dotrze do tamtego faceta, jeśli z nim porozmawia?
– Wtedy możemy mieć poważne kłopoty – dopowiedział za nią Charlie.
– Myślisz, że Riggsa na to stać?
– Nie wiem. Wiem tylko, że ci nie uwierzył, kiedy mu wmawiałaś, że nikt cię nie ścigał. Wiem, w tych okolicznościach nie dało się inaczej, ale to były gliniarz. Cholera, musiało mu się to wydać mocno podejrzane. Chyba nie możemy liczyć, że tak to zostawi.
LuAnn odgarnęła włosy z oczu.
– To co robimy?
Charlie wziął ją za rękę.
– Ty nic. Pozwól, że stary Charlie trochę powęszy. Nieraz już bywaliśmy w opałach. Prawda?
Kiwnęła powoli głową i nerwowo oblizała usta.
– Ale z tych możemy już nie wybrnąć.
Matt Riggs wbiegł po schodkach starego wiktoriańskiego domu z zachodzącą na boczne ściany werandą, który pieczołowicie w ubiegłym roku odrestaurował. Miał kilkuletnie doświadczenie w stolarce i ciesielstwie. Zajmował się nimi jeszcze przed przybyciem do Charlottesville, bo pomagały mu rozładowywać stres związany nieodłącznie z jego poprzednią pracą. W tej chwili nie myślał jednak o pełnych gracji konturach swojego domu.
Skierował się od razu do biura, bo dom był zarazem siedzibą firmy, którą prowadził. Zamknął za sobą drzwi, chwycił za telefon i zadzwonił do starego znajomego z Waszyngtonu. Honda miała waszyngtońską rejestrację. Riggs był właściwie pewien, że po sprawdzeniu okaże się, że samochód albo został wynajęty, albo jest kradziony. Co innego BMW. Tu pozna przynajmniej imię kobiety, bo w drodze powrotnej do domu uświadomił sobie nagle, że nie wymienili go ani mężczyzna, który przedstawił mu się jako Charlie, ani ona. Zakładał, że nazywa się Savage i że jest albo matką Lisy Savage, albo, sądząc po młodym wyglądzie, jej starszą siostrą.
Pół godziny później miał już odpowiedź. Honda rzeczywiście została wynajęta w stolicy kraju na dwa tygodnie przez niejakiego Toma Jonesa. Tom Jones! Sprytnie. Nie miał wątpliwości, że adres podany przez tego człowieka jest, podobnie jak nazwisko, zmyślony. Ślepa uliczka, ale niczego innego się nie spodziewał.
Spojrzał teraz na dane kobiety, które zapisał sobie na kartce. Catherine Savage. Urodzona w Charlottesville, stan Wirginia. Wiek: trzydzieści lat. Zgadzał się numer ubezpieczenia społecznego, zgadzał się adres: Wicken’s Hunt. Niezamężna. Nieposzlakowana opinia, nienotowana. Żadnych plam w życiorysie. W niecałe pół godziny poznał całkiem spory rozdział jej przeszłości. Nie ma to jak komputery. A jednak…
Zerknął jeszcze raz na wiek. Trzydzieści lat. Wrócił myślami do domu i ogromnej działki – trzysta jardów najlepszej wirgińskiej ziemi. Znał cenę wywoławczą na Wicken’s Hunt: sześć milionów dolarów. W najlepszym wypadku pani Savage mogła wytargować milion do dwóch upustu, ale z tego, co słyszał, sam rachunek za prace renowacyjne opiewał na sumę siedmiocyfrową. Skąd, u licha, tyle pieniędzy u tak młodej kobiety? Nie była przecież popularną aktorką ani gwiazdą rocka. Nazwisko Catherine Savage nic Riggsowi nie mówiło, a orientował się trochę w światku popkultury.
A może to Charlie jest tutaj sponsorem? Małżeństwem nie są, to pewne. Charlie powiedział, że należy do rodziny, ale coś tu nie grało. Riggs odchylił się na oparcie fotela, wysunął szufladę biurka i wydłubał z opakowania dwie aspiryny. Kark znowu zaczynał mu sztywnieć. Może ktoś z rodziny zostawił jej coś w spadku albo jest wdową po jakimś nadzianym starym pierniku. Wcale by go to nie zdziwiło. Za taką kobietę mnóstwo mężczyzn oddałoby wszystko.
I co teraz? Spojrzał przez okno biura na pobliskie drzewa przybrane w czarowne barwy jesieni. Nieźle mu się ostatnio układało: burzliwą przeszłość zostawił za sobą. Miał dobrze prosperujący interes w pięknej okolicy, spokojne życie, z którego był zadowolony. I teraz to. Uniósł do oczu kartkę z jej nazwiskiem. Właściwie nie było się do czego przyczepić, ale intrygowała go ta kobieta.
– Kim, u diabła, jesteś, Catherine Savage?!
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY
– Gotowa jesteś, kochanie? – LuAnn wsunęła głowę do pokoju i popatrzyła czułe na plecy ubierającej się dziewczynki.
Lisa obejrzała się. Miała twarz i wysportowaną sylwetkę LuAnn i była oczkiem w głowie matki.
– Prawie.
LuAnn weszła do pokoju, zamknęła za sobą drzwi i usiadła na łóżku.
– Panna Sally mówi, że niewiele zjadłaś na śniadanie. Źle się czujesz?
– Mam dzisiaj klasówkę. Trochę się denerwuję. – Całe dotychczasowe życie upłynęło jej na podróżach po świecie i w jej sposobie mówienia wyczuwało się mnóstwo naleciałości z rozmaitych kultur, języków i dialektów. Nie raziło to zbytnio, ale kilka miesięcy spędzonych w Wirginii zaczynało już owocować południową intonacją.
LuAnn uśmiechnęła się.
– Myślałam, że ktoś, kto uczy się tak dobrze jak ty, nie ma powodów do zdenerwowania. – Dotknęła ramienia córki.
Przez ostatnie dziesięć lat LuAnn nie szczędziła wysiłków i pieniędzy, by stać się kimś, kim zawsze chciała być, kimś zupełnie nieprzypominającym LuAnn Tyler z biednego Południa. Była teraz wykształcona, władała dwoma obcymi językami i z dumą patrzyła na Lisę, która znała ich cztery i czuła się jak u siebie zarówno w Chinach, jak i w Londynie. Przez te dziesięć lat przeżyła więcej niż inni w ciągu całego życia. Może to i dobrze, zważywszy na wypadki dzisiejszego poranka. Czyżby jej czas się kończył?
Lisa, ubrana już, usiadła na łóżku plecami do matki. LuAnn sięgnęła po szczotkę do włosów i zaczęła czesać córkę. Był to codzienny rytuał, dający im pretekst do rozmowy i intymnego kontaktu.
– Nic na to nie poradzę. Denerwuję się, i już. Zresztą klasówki nie zawsze są łatwe.
– Mało co przychodzi w życiu łatwo. Poza tym stopnie nie są najważniejsze. Mnie wystarcza, że widzę, jak przykładasz się do nauki, bo to najbardziej się liczy. – Zebrała włosy Lisy w gruby koński ogon i spięła go u nasady spinką. – Ale nie pokazuj się w domu z oceną niższą od celującej. – Roześmiały się obie.
Kiedy schodziły na dół, Lisa spojrzała na matkę.
– Widziałam, jak ty i wujek Charlie rozmawialiście dzisiaj rano z jakimś panem.
LuAnn z trudem ukryła zmieszanie.
– Nie spałaś? To było bardzo wcześnie.
– Już mówiłam, że denerwuję się tą klasówką.
– Rzeczywiście.
– Kto to był?
– Stawia bramę i ogrodzenie wokół naszej posiadłości. Miał parę pytań w związku z planami.
– Po co nam ogrodzenie?
LuAnn wzięła małą za rękę.
– Już o tym rozmawiałyśmy, Liso. Jesteśmy… wiesz, że jesteśmy bardzo dobrze sytuowani finansowo. Na świecie nie brakuje złych ludzi. Mogą próbować różnych sposobów, żeby wydobyć od nas pieniądze.
– Na przykład okraść nas?
– Tak, ale nie tylko.
– A co jeszcze mogą?
LuAnn zatrzymała się, przysiadła na schodku i skinęła na Lisę, żeby zrobiła to samo.
– Zawsze ci powtarzam, żebyś uważała, żebyś nie ufała bezgranicznie ludziom, pamiętasz? – Lisa kiwnęła głową. – Mówię tak, bo jacyś źli ludzie mogą próbować odebrać mi ciebie. Nie chcę cię straszyć, słoneczko, ale musisz być uczulona na takie sprawy. Jeśli będziesz mądra, wszystko będzie dobrze. Ja i wujek Charlie nie dopuścimy, żeby stało ci się coś złego. Mamusia ci to obiecuje. Rozumiesz?