Выбрать главу

Bezpieczny? Zadygotała, bo w tym momencie podmuch zimnego wiatru wdarł się jej pod kurtkę. Wczoraj kładli się do łóżek bezpieczni, a przynajmniej w takim stopniu, w jakim bezpieczny może się czuć ktoś prowadzący taki jak oni tryb życia. Przed oczami stanęła jej twarz mężczyzny z hondy. Zacisnęła mocno powieki i nie otworzyła ich, dopóki ta wizja się nie rozwiała. Jednak jej miejsce zajął inny obraz. Miała przed sobą twarz mężczyzny, w której odbijały się przeżywane emocje. Matthew Riggs ryzykował dla niej życie, a ona w zamian zarzuciła mu kłamstwo. I czyniąc to, wzbudziła w nim tylko podejrzliwość. Po chwili zastanowienia puściła się biegiem w stronę domu.

Gabinet Charliego przypominał londyński klub dla dżentelmenów. W rogu stał wspaniały, lśniący barek z drewna orzechowego. Na robionym na zamówienie mahoniowym biurku piętrzyły się starannie posegregowane stosy listów, rachunków i innej domowej dokumentacji. W pudełku na wizytówki LuAnn znalazła tę, o którą jej chodziło. Potem wzięła z półki kluczyk i otworzyła nim szufladę biurka. Wyjęła z niej rewolwer kalibru trzydzieści osiem, załadowała go i zabrała ze sobą na górę. Ciężar broni przywrócił jej pewność siebie. Wzięła prysznic, włożyła czarną spódnicę i sweter, narzuciła na siebie płaszcz i zbiegła do garażu. Jadąc prywatną drogą, zaciskała dłoń na kolbie pistoletu tkwiącego w kieszeni płaszcza i rozglądała się czujnie za hondą, która mogła się tu gdzieś czaić. Skręciwszy w główną szosę, odetchnęła z ulgą. Zerknęła na adres i numer telefonu na wizytówce. Może najpierw zadzwonić? Wahała się przez chwilę z ręką nad telefonem, w końcu postanowiła zdać się na przypadek. Może i lepiej będzie, jeśli go nie zastanie. Nie wiedziała, czy to, co chce zrobić, pomoże, czy jeszcze bardziej skomplikuje sytuację. Ale zawsze przedkładała działanie nad pasywność i nie mogła się już cofnąć. Poza tym był to jej, i tylko jej, problem. Prędzej czy później i tak musiałaby się z nim zmierzyć. Nie ucieknie przed tym.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY

Jackson wrócił właśnie z podróży na drugi koniec kraju i siedział w swojej charakteryzatorni, pozbywając się najnowszego wcielenia, kiedy zadzwonił telefon. Był to aparat podłączony do jego służbowej, bezpiecznej linii i prawie nigdy nie dzwonił. Jackson używał go często do przekazywania precyzyjnych instrukcji swoim współpracownikom z całego świata. Ale do niego nikt prawie nigdy nie dzwonił; i tak miało być. Znał mnóstwo innych sposobów na sprawdzanie, czy jego instrukcje są wypełniane. Sięgnął szybko po słuchawkę.

– Tak?

– Wydaje mi się, że mamy mały problem, ale mogę się mylić – poinformował go bez wstępów głos.

– Słucham. – Jackson długą nitką podważył i ściągnął modelinę z nosa. Potem, pociągając lekko za krawędzie, odkleił sobie od twarzy lateksowe policzki.

– Jak panu wiadomo, dwa dni temu przekazaliśmy telegraficznie zysk z ostatniego kwartału na kajmańskie konto Catherine Savage. Do Banque Internacional. Jak zawsze.

– No i? Nie odpowiada jej wysokość wpływu? – spytał z sarkazmem Jackson. Uchwycił mocno tylny brzeg śnieżnobiałej peruki, odciągnął ją i zsunął w przód. Następnie zdjął lateksowy czepek, uwalniając spod niego własne włosy.

– Nie, ale telefonowali do mnie z działu przelewów Banque z potwierdzeniem.

– Czego? – Jackson patrzył w lustro i słuchając, zmywał sobie warstwa po warstwie charakteryzację z twarzy.

– Że przelali wszystkie pieniądze z konta Savage na konto w nowojorskim oddziale Citibanku.

Nowy Jork! Przyswajając sobie tę niebywałą wiadomość, Jackson otworzył usta i przystąpił do zdejmowania koronek. Krzywe, pożółkłe zęby jeden po drugim prostowały się i bielały. W pewnym momencie ze złowieszczym błyskiem w oku przerwał usuwanie charakteryzacji.

– Po pierwsze, dlaczego dzwonili do ciebie, skoro to jej konto?

– Sam się dziwię. To znaczy, nigdy dotąd tego nie robili. Ten człowiek z ich działu przelewów był chyba nowy. Zobaczył pewnie moje nazwisko i numer telefonu w jakichś dokumentach i wziął mnie za pełnomocnika przypisanego do konta docelowego, a nie źródłowego.

– Co mu powiedziałeś? Mam nadzieję, że nic, co mogłoby wzbudzić jakieś podejrzenia.

– Nie, nic z tych rzeczy. – W głosie pojawiła się nutka nerwowości. – Podziękowałem mu tylko i zapewniłem, że wszystko jest w porządku. Chyba dobrze zrobiłem. Zgłaszam to panu od razu, bo sprawa nie jest typowa.

– Dziękuję ci.

– Mam przedsięwziąć jakieś kroki?

– Sam się tym zajmę. – Jackson odłożył słuchawkę.

Siedział przez chwilę zamyślony, bawiąc się peruką. Żadna z transzy pieniędzy przekazywanych LuAnn pod żadnym pozorem nie miała prawa trafić do Stanów Zjednoczonych. Umowa zawarta z urzędem podatkowym zobowiązywała tu banki do ujawniania sald i wpływów na konta. Urząd dostawał z banków numer ubezpieczenia społecznego każdego wpłacającego i przechowywał go w oficjalnej dokumentacji. Banki żądały od podatnika zaświadczeń o niezaleganiu z podatkami, wystawionych przez urząd podatkowy. W przypadku LuAnn coś takiego nie wchodziło w rachubę. LuAnn Tyler była zbiegiem. Zbiegowie nie wracają do ojczyzny i nie zaczynają płacić podatków, nawet pod przybranymi nazwiskami.

Sięgnął znowu po słuchawkę i wybrał numer.

– Tak, słucham pana? – odezwał się ktoś.

– Chodzi o podatniczkę nazwiskiem Catherine Savage – powiedział Jackson. Podał numer ubezpieczenia społecznego i inne niezbędne dane. – Sprawdź natychmiast, czy do urzędu podatkowego wpłynęło ostatnio jej zeznanie podatkowe albo jakiekolwiek inne dokumenty. Wykorzystaj wszelkie źródła, jakimi dysponujesz. Muszę mieć te informacje najdalej za godzinę.

Rozłączył się i z przenośnym telefonem w ręku oraz w słuchawkach na głowie zaczął spacerować po swoim wielkim apartamencie.

Telefon zadzwonił po trzech kwadransach.

– Catherine Savage złożyła zeznanie podatkowe za ubiegły rok – oznajmił ten ktoś suchym głosem. – Miałem za mało czasu, żeby zbadać sprawę dogłębnie, ale moje źródło twierdzi, że deklarowany dochód był znaczny. Powiadomiła też ostatnio urząd podatkowy o zmianie miejsca zamieszkania.

– Podaj mi aktualne. – Jackson zanotował na karteczce adres w Charlottesville w stanie Wirginia i schował ją do kieszeni.

– Jeszcze jedno – powiedział jego rozmówca. – Moje źródło natrafiło na złożony niedawno wniosek o udostępnienie kopii zeznania podatkowego Savage za ubiegły rok.

– Ona go złożyła?

– Nie. To był druk numer dwa tysiące osiemset czterdzieści osiem, który upoważnia osobę trzecią do reprezentowania podatnika we wszystkim, co ma związek z płaconymi przez niego podatkami.

– Kim była ta osoba trzecia?

– Gość nazwiskiem Thomas Jones. Z dokumentacji wynika, że otrzymał już żądane informacje w jej sprawie, łącznie z nowym adresem i wysokością podatku odprowadzonego za ubiegły rok. Zdobyłem kopię druku, który złożył. Mogę ją panu przefaksować.