Выбрать главу

Nie chciało jej się wierzyć, że to powiedziała. Spojrzała na niego niewinnie, a przynajmniej miała nadzieję, że za takie można było uznać to spojrzenie.

– Wychodzisz z założenia, że dbam o to, co ludzie na mój temat spekulują. Ale się mylisz.

– Jesteś ponad to, jak rozumiem.

– Życie nauczyło mnie robić swoje i nie przejmować się tym, co inni myślą albo mówią. Ludzie potrafią być okrutni. Zwłaszcza ci, którzy na pozór dobrze ci życzą. Możesz mi wierzyć, wiem to z własnego doświadczenia.

– Jak rozumiem, nie rozstaliście się z żoną w przyjaźni?

– Nie zrozum mnie źle – odparł, nie patrząc na nią – ale czasami śmierć jednego z małżonków jest mniej bolesna niż rozwód. Chociaż jedno i drugie jest na swój sposób przykre.

Spojrzał na swoje dłonie. Z jego słów przebijała szczerość i w LuAnn odezwały się wyrzuty sumienia, że naprawdę nie jest wdową, w każdym razie wdową po bogatym mężu. On obnażał swoje prawdziwe rany. Ona, jak zwykle, kłamała. Czy będzie mogła jeszcze kiedyś mówić prawdę? Raczej nie. To by ją zniszczyło. Jedno nieopatrzne słowo, a całe jej zmyślone życie runie jak domek z kart.

– Rozumiem – mruknęła.

Riggs milczał. Widać było, że najchętniej zmieniłby temat. LuAnn spojrzała na zegarek.

– Lunch chyba już gotowy. Może po posiłku obejrzysz teren za domem. Chcę tam wybudować małe studio.

Wstała, Riggs też. Był najwyraźniej rad, że nie musi ciągnąć tej rozmowy.

– Chętnie, Catherine. W mojej branży każde zlecenie wita się z otwartymi ramionami.

Idąc na tyły domu, spotkali Charliego. Obaj mężczyźni podali sobie ręce.

– Miło cię znowu widzieć, Matt. Mam nadzieję, że apetyt dopisuje. Sally dobrze karmi.

Lunch upłynął na delektowaniu się daniami i drinkami oraz na rozmowie o sprawach lokalnych. Riggs zauważył jakąś nieokreśloną energię przepływającą pomiędzy Lu Ann a Charliem. Uznał ją za silną więź. A ściślej, za więź nierozerwalną. Mimo wszystko byli rodziną.

– A więc, ile czasu zajmie ci stawianie tego ogrodzenia, Matt? – spytał Charlie.

Stali z Riggsem na tarasie na tyłach domu. Po lunchu LuAnn pojechała odebrać Lisę ze szkoły. Podobno lekcje kończyły się dzisiaj wcześniej ze względu na okresowe zebranie rady pedagogicznej. Poprosiła Riggsa, żeby zaczekał do jej powrotu, bo chce z nim jeszcze porozmawiać o budowie studia. Podejrzewał, że ta wyprawa po Lisę była tylko pretekstem do zostawienia go sam na sam z Charliem, by ten wydobył z niego interesujące ją informacje. Na wszelki wypadek postanowił, że zachowa czujność.

Zanim Riggs zdążył odpowiedzieć, Charlie podsunął mu cygaro.

– Palisz?

– Po takim posiłku – odparł Riggs, przyjmując je – i w taki wspaniały dzień skusiłbym się, nawet gdybym nie palił. – Odciął koniuszek szczypczykami, które podał mu Charlie, i palili przez chwilę w milczeniu.

– Z tydzień potrwa wkopywanie wszystkich słupów. Ze dwa karczowanie ziemi, montaż i stawianie ogrodzenia z cementowaniem słupów włącznie. Do tego tydzień na założenie bramy i zainstalowanie systemów bezpieczeństwa. W sumie miesiąc. Na tyle mniej więcej szacowałem termin w kontrakcie.

Charlie obrzucił go spojrzeniem.

– Wiem, ale czasami papiery swoje, a życie swoje.

– Tak to już jest w budownictwie – przyznał Riggs. Pociągnął cygaro. – Ale przed mrozami skończymy, a i ukształtowanie terenu nie jest takie złe, jak początkowo sądziłem. – Zawiesił głos i zerknął na Charliego. – Wracając do wczorajszego incydentu, chciałbym dostać w swoje ręce tego łobuza. Ty pewnie też.

Było to otwarte zaproszenie do dyskusji i Charlie nie omieszkał z niego skorzystać.

– Siądźmy, Matt – wskazał na dwa białe krzesła z kutego żelaza stojące przy balustradzie i sam usiadł ostrożnie na jednym. – Boże, diabelnie niewygodne te klamoty, a można by pomyśleć, że zrobione ze złota, tyle za nie żądają. Dekorator wnętrz, którego zatrudniliśmy, miał chyba jakiegoś hopla na ich punkcie. – Palił przez chwilę cygaro, wodząc wzrokiem po krajobrazie. – Cholera, pięknie tutaj.

Riggs też się rozejrzał.

– To jeden ważniejszych powodów, dla których tu zamieszkałem.

– A jakie byłe te pozostałe? – spytał Charlie. – Nie, żartuję – dorzucił zaraz z uśmiechem. – To twoja sprawa. – Uwagi Riggsa nie uszedł nacisk, jakie położył na słowo „twoja”. Charlie wiercił się chwilę na krześle, aż w końcu znalazł w miarę wygodną pozycję. – Catherine powtórzyła mi waszą wczorajszą rozmowę.

– Tak przypuszczałem. Ale skoro już o tym mowa, to nie powinna myszkować po cudzych domach. To nie zawsze wychodzi na zdrowie.

Wymienili znaczące spojrzenia i obaj zachichotali.

– Cieszę się, że zgodziłeś się nie drążyć sprawy – rzekł Charlie.

– Powiedziałem tylko, że zostawię gościa w spokoju, jeśli i on nie będzie mi więcej wchodził w drogę.

– To wystarczy. Na pewno zdajesz sobie sprawę, że Catherine z racji swojej zamożności jest obiektem zainteresowania rozmaitych szumowin, kanciarzy i zwyczajnych zbirów. Martwimy się też o bezpieczeństwo Lisy. Pilnujemy jej jak oka w głowie.

– Mówisz tak, jakby tego rodzaju sytuacje nie były dla was rzadkością.

– Bo się zdarzały. To nie był pierwszy raz. I na pewno nie ostatni. Ale nic na to nie poradzisz. Catherine mogłaby kupić jakąś bezludną wyspę i odizolować się na niej od całego świata, tylko co by to było za życie dla niej i dla Lisy?

– I dla ciebie. Bo przecież nie stoisz jeszcze nad grobem, Charlie. Trzymasz się tak, że w niedzielę mógłbyś chyba wybiec na boisko w barwach Redskinów.

Charliemu wyraźnie pochlebił ten komplement.

– Swego czasu grywałem półzawodowo w futbol. I dbam o kondycję. Catherine suszy mi głowę, żebym zdrowo się odżywiał. Podejrzewam, że palić pozwala mi tylko z litości. – Pomachał cygarem. – Chociaż ostatnio czuję się starszy, niż jestem. Ale masz rację, na bezludnej wyspie nie chciałbym mieszkać.

– No i udało wam się wytropić tego faceta z hondy?

– Pracuję nad tym. Wszcząłem już małe dochodzenie.

– A co chcesz zrobić, jeśli go znajdziesz?

Charlie popatrzył na Riggsą badawczo.

– A co ty byś zrobił?

– To zależy od jego intencji.

– No właśnie. Zdecyduję, co robić, dopiero wtedy, kiedy go znajdę i dowiem się, co kombinuje.

W głosie Charliego zabrzmiała nutka groźby, którą Riggs postanowił zignorować. Spojrzał znowu na krajobraz.

– Catherine chce tu postawić studio. Wiesz, gdzie?

Charlie pokręcił głową.

– Nie rozmawiała ze mną o tym. Chyba całkiem niedawno wpadła na ten pomysł.

Riggs zerknął na niego z ukosa. Czyżby to było świadome potknięcie? Odniósł wrażenie, że Charlie sugeruje, że to nowe potencjalne zlecenie jest formą zapłaty za jego milczenie. A może się mylił?

– Na co jej to studio?

Charlie wzruszył ramionami.

– Czy to ważne?

– Raczej tak. Jeśli chodzi jej o studio artystyczne, to trzeba pomyśleć o odpowiednim oświetleniu, zainstalować świetliki i system wentylacyjny do odprowadzania oparów farb. Gdyby zamierzała je wykorzystywać jako samotnię, gdzie chciałaby czytać albo odpoczywać, projekt musiałby być inny.

Charlie pokiwał ze zrozumieniem głową.

– Racja. Ale nie wiem, co tam ma być. Wiem tylko, że Catherine nie maluje.

Zamilkli. Ożywili się dopiero, kiedy drzwi otworzyły się i na taras weszły LuAnn i Lisa.