– Hej! – wrzeszczał. – Stać, do jasnej cholery!
Machał pistoletem, ale strzelać nie zamierzał. Nie był mordercą.
LuAnn biegła z wiatrem w zawody i Riggs bezskutecznie próbował dotrzymać jej kroku. Usprawiedliwiał się przed sobą, że to na skutek lekko wykręconej kostki, ale prawda była taka, że nie dogoniłby jej nawet na zdrowych nogach. Dobiegli do Joy, która czekała cierpliwie na właścicielkę. LuAnn odwiązała błyskawicznie klacz i nie tracąc czasu na wsuwanie stopy w strzemię, wskoczyła na siodło. Wyciągnęła do Riggsa rękę i pomogła mu wgramolić się na grzbiet Joy. W chwilę potem gnali już leśnym szlakiem na złamanie karku. Riggs, siedząc z tyłu, obejmował LuAnn kurczowo w pasie i modlił się o życie. W pewnym momencie zebrał się na odwagę i obejrzał, ale Donovana nie było nigdzie widać. Pędzili tak szybko, że wcale go to nie zdziwiło.
– Jak widzę, to twój rutynowy sposób postępowania w tego rodzaju sytuacjach – przerwał milczenie Riggs, kiedy odprowadziwszy Joy do stajni, szli w stronę głównego domu. – Włamać się. Pomyszkować. Właściwie nie powinno mnie to dziwić. Tę samą metodę zastosowałaś wobec mnie. – Spojrzał gniewnie na LuAnn.
Nie odwróciła wzroku. Patrzyła mu wyzywająco w oczy.
– Do ciebie się nie włamałam. I nie przypominam sobie, żebym cię prosiła o to, byś za mną jeździł.
– Pojechałem tam za Charliem, nie za tobą – skorygował. – I bardzo dobrze zrobiłem, nie sądzisz? Drugi raz w ciągu dwóch dni. W tym tempie w tydzień wykorzystasz wszystkie swoje dziewięć żywotów.
LuAnn szła z założonymi na piersiach rękami, patrząc wyniośle przed siebie. Riggs się zatrzymał.
Ona też przystanęła i na moment spuściła głowę. Kiedy znowu podniosła wzrok, minę miała już łagodniejszą.
– Dziękuję ci. Po raz dragi. Ale zapewniam cię, im dalej będziesz się trzymał od naszej trójki, tym lepiej dla ciebie. To ogrodzenie już nieaktualne. Raczej tu nie zostaniemy. Ale nie martw się, zapłacę ci. – Patrzyła na niego jeszcze przez chwilę, starając się stłumić uczucia obce jej od tak dawna, że teraz po prostu ją przerażały. – Powodzenia, Matthew. – Odwróciła się i ruszyła w kierunku domu.
– Catherine? – Nie obejrzała się. – Catherine – powtórzył.
Zatrzymała się.
– Raczyłabyś mi powiedzieć, co tu się właściwie dzieje? Może będę mógł ci pomóc.
– Nie sądzę.
– Nigdy nie wiadomo.
– Ja wiem, zapewniam cię. Ruszyła.
– Hej! – zawołał za nią Riggs. – Może nie zauważyłaś, ale nie mam czym wrócić do domu.
Odwróciła się i rzuciła mu kluczyki. Riggs chwycił je zręcznie w locie.
– Weź mój wóz. Stoi przed domem. Zatrzymaj go, jak długo będzie ci potrzebny. Mam drugi.
Z tymi słowami odwróciła się i weszła do domu. Riggs, kręcąc głową, schował kluczyki do kieszeni.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY TRZECI
– Gdzieś ty, u licha, była? – Charlie stał w drzwiach swojego gabinetu, opierając się ramieniem o framugę. Był blady.
– Tam gdzie ty – odparła LuAnn.
– Co? LuAnn, mówiłem ci przecież…
– Nie byłeś tam sam. Riggs cię śledził. Jeśli chcesz wiedzieć, po raz drugi ocalił mi życie. Jeśli dojdzie do tego jeszcze raz, zastanowię się poważnie, czy go nie poślubić.
Charlie pobladł jeszcze bardziej.
– Wchodził do chaty?
– Nie, ale ja tam weszłam.
– I co widziałaś? – spytał nerwowo Charlie.
LuAnn minęła go i weszła do gabinetu.
– Nie chcę, żeby Lisa słyszała.
Charlie zamknął drzwi. Podszedł do barku i nalał sobie drinka. LuAnn obserwowała go w milczeniu.
– Najwyraźniej widziałeś więcej ode mnie – odezwała się po chwili.
Odwrócił się twarzą do niej i jednym chaustem wychylił drinka.
– Wycinki prasowe na temat loterii?! Morderstw?!
LuAnn kiwnęła głową.
– Widziałam je. Po wczorajszym spotkaniu z tym człowiekiem nie byłam wcale zdziwiona.
– Ja też nie.
– Ale wychodzi na to, że nie wszystko zauważyłam. Spojrzała na niego znacząco, siadając na sofie. Splotła ręce na kolanach i zmobilizowała się wewnętrznie.
Na twarzy Charliego malował się lęk, zupełnie jakby przebudził się z koszmarnego snu i stwierdził, że to wcale nie był sen.
– Widziałem nazwiska. Całą listę nazwisk. Było na niej twoje. – Urwał i odstawił szklankę. Dłonie mu drżały. LuAnn nie odzywała się. – Herman Rudy. Wanda Tripp. Randy Stith. Oni też na niej figurowali. Opiekowałem się nimi, tak jak tobą, w Nowym Jorku.
LuAnn ukryła twarz w dłoniach.
Charlie usiadł obok niej i pogładził wielką łapą po plecach.
Przytuliła się do niego.
– Musimy wyjechać, Charlie – powiedziała udręczonym głosem. – Musimy się spakować i uciekać. Jeszcze dziś.
Rozważał przez chwilę jej słowa, potem potarł dłonią czoło.
– Myślałem już o tym. Możemy wyjechać, to dla nas nie pierwszyzna. Ale teraz jest inaczej.
– On wie, że loteria była ustawiona – wybuchnęła LuAnn – i wie, że LuAnn Tyler i Catherine Savage to jedna i ta sama osoba. Zdemaskował nas.
Charlie pokiwał posępnie głową.
– Nigdy dotąd nie mieliśmy do czynienia z taką sytuacją. Trochę trudniej będzie zniknąć.
LuAnn zerwała się z sofy i zaczęła krążyć po pokoju.
– Czego on chce, Charlie?
– Też się nad tym zastanawiam. – Podszedł z pustą szklanką do barku, ale po chwili wahania zrezygnował z drugiej kolejki. – Widziałaś, jak się urządził. Co o tym myślisz? – spytał.
LuAnn zatrzymała się i oparła o obramowanie kominka. Przebiegła w myślach każdy szczegół zaobserwowany podczas pobytu w chacie.
– Samochód wynajął pod przybranym nazwiskiem. A więc nie chce, żebyśmy wiedzieli, z kim mamy do czynienia.
– Właśnie – mruknął Charlie. Zdążył się już przekonać, że LuAnn ma niezawodny instynkt i nic nie ujdzie jej uwagi.
– Próbował mnie zastraszyć i udało mu się. Przypuszczam, że było to tylko ostrzeżenie. Dał mi w ten sposób do zrozumienia, że jest graczem, i chce, żebym o tym wiedziała, kiedy będzie wykonywał następny ruch.
– Mów, mów – ponaglił ją Charlie.
– W tej chacie urządził sobie coś w rodzaju dobrze zorganizowanego biura. Komputer, faks, drukarka, akta. Odniosłam wrażenie, że podchodzi do tego jak do swego rodzaju badań naukowych.
– No to będzie się musiał solidnie nabadać, żeby rozpracować ten loteryjny szacher-macher. Jackson to nie pierwszy lepszy kombinator.
– Jak on na to wpadł, Charlie?
Charlie, pocierając brodę, usiadł za biurkiem.
– Nigdzie nie jest powiedziane, że rozgryzł całą aferę. Widziałem tylko listę.
– Z nazwiskami zwycięzców loterii! Przestań. A swoją drogą, jak długo Jackson ciągnął ten proceder?
– Nie wiem. Ja opiekowałem się tylko dziewięcioma osobami, z tobą włącznie. Zacząłem w sierpniu. Ty byłaś miss kwietnia i zarazem moją ostatnią podopieczną.
LuAnn potrząsnęła uparcie głową.
– On wie, Charlie. Musimy to założyć. Nie wiadomo skąd, ale wie.
– No dobrze. Wynikałoby z tego, że facetowi chodzi o pieniądze.
LuAnn pokręciła głową.
– Nie jestem tego taka pewna. Bo jeśli tak, to po co zadawałby sobie tyle trudu i ściągał tutaj cały ten sprzęt? Nie musiał. Mógł po prostu powiadomić mnie pocztą o tym, co na mnie ma, i zażądać telegraficznego transferu pieniędzy na wskazane przez siebie konto bankowe.