Charlie poprawił się, zmieszany, w fotelu. O tym nie pomyślał.
– Racja.
– Zresztą nie sądzę, żeby gość cierpiał na brak pieniędzy. Był całkiem przyzwoicie ubrany. Wypożyczył dwa samochody, wynajął tę chatę, a to chyba kosztuje. No i cały ten sprzęt. On nie wygrzebuje kolacji ze śmietnika.
– Nawet jeśli to prawda, to co mu szkodzi dorobić sobie twoim kosztem? – spytał Charlie.
– Nie wysunął dotąd żadnych żądań. Ciekawe dlaczego? – LuAnn zamyśliła się na chwilę, potem podniosła głowę. – Pemberton mówił, kiedy wynajęta została ta chata?
– Jakiś miesiąc temu.
– Tym mniej prawdopodobne, że zamierza nas szantażować. Po co by tyle czekał? Skontaktowałby się ze mną od razu i powiedział, że wie o wszystkim. Skąd mógł wiedzieć, czy pewnego pięknego ranka nie stwierdzi, że zniknęłam? I że przepadła mu okazja dorobienia sobie moim kosztem?
Charlie westchnął głęboko.
– No to co robimy?
– Czekamy – odparła LuAnn. – Ale załatw, co trzeba, żebyśmy mogli szybko opuścić kraj. Prywatnym odrzutowcem. A ponieważ on wie o Catherine Savage, będą nam też potrzebne nowe dokumenty. Potrafisz je zdobyć?
– Będę musiał odnowić parę starych kontaktów, ale da się zrobić. Potrwa to kilka dni.
LuAnn wstała z sofy.
– A co z Riggsem? – spytał Charlie. – On teraz nie popuści.
– Nic na to nie poradzimy. Riggs nam nie ufa i wcale mu się nie dziwię.
– Nie sądzę, żeby zrobił coś, co by ci mogło zaszkodzić.
Spojrzała na niego ostro.
– Skąd wiesz?
– Widzisz, LuAnn, nie trzeba naukowca od rakiet, żeby zauważyć, że wpadłaś mu w oko. – Powiedział to z nutką niechęci. Ale przy następnych słowach ton jego głosu złagodniał: – Wygląda na porządnego faceta. W innych okolicznościach, kto wie. Nie powinnaś żyć sama, LuAnn.
Zarumieniła się.
– Nie jestem sama. Mam Lisę i ciebie. Nikogo więcej nie potrzebuję. – Odwróciła wzrok.
Jak mogła się z kimś teraz związać? To niemożliwe. Jej życie to same półprawdy i kłamstwa. Nie była już realną osobą. Była trzydziestoletnią skorupą. Resztę zabrał Jackson. Gdyby nie zadzwoniła do niego wtedy! Gdyby nie spanikowała! Nie miałaby teraz za sobą dziesięciu lat przeistaczania się w kobietę, którą zawsze chciała być. Nie mieszkałaby w rezydencji wartej miliony dolarów. Ale żyłaby z pewnością pełniej niż teraz. Czy to w innej przyczepie kempingowej, czy w garkuchni na postoju dla ciężarówek, LuAnn Tyler nędzarka byłaby prawdopodobnie szczęśliwsza od Catherine Savage księżniczki, o zostaniu którą tak marzyła. Ale gdyby nie przyjęła propozycji, Jackson prawdopodobnie by ją zabił. Nie miała wyjścia. Spojrzała znowu na Charliego i rozpostarła szeroko ramiona.
– To kompromis, Charlie. Za to. Za to wszystko. Tylko ty, ja i Lisa.
– Trójka muszkieterów. – Charlie próbował się uśmiechnąć.
– Módlmy się, żeby to się szczęśliwie skończyło. – LuAnn wyszła z gabinetu, żeby poszukać córki.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY CZWARTY
– Dziękuję, że zgodził się pan ze mną tak szybko spotkać, panie Pemberton.
– John, proszę mi mówić John, panie Conklin. – Pemberton uścisnął rękę mężczyzny i usiedli przy małym stole konferencyjnym w biurze agencji obrotu nieruchomościami Pembertona.
– Ja jestem Harry – oznajmił Conklin.
– Wspominałeś przez telefon, że jesteś zainteresowany kupnem domu, ale ani nie powiedziałeś którego, ani ile jesteś skłonny za niego zapłacić.
Pemberton przyglądał się dyskretnie Harry’emu Conklinowi. Dobrze ubrany, pewny siebie sześćdziesięciolatek, gustujący niewątpliwie w życiu na wysokiej stopie. Pemberton oszacował naprędce potencjalną prowizję.
– Polecono mi ciebie – powiedział Conklin. – O ile wiem, specjalizujesz się w obrocie luksusowymi rezydencjami na tym terenie.
– Zgadza się. Tu się urodziłem i wychowałem. Znam wszystkich i każdą godną uwagi posiadłość. A więc interesuje cię luksusowa rezydencja?
Conklin napuszył się.
– Pozwól, że trochę ci o sobie opowiem. Gram na Wall Street i przyznam nieskromnie, że dobrze mi się wiedzie. Ale to zabawa dla młodych, a ja do młodych już się nie zaliczam. Mam apartament na Manchattanie, mieszkanie w Rio, dom na Fisher Island na Florydzie i wiejską posiadłość pod Londynem. Ale zamierzam się wynieść z Nowego Jorku i radykalnie uprościć sobie życie. A ładniejszej niż ta okolicy ze świecą szukać.
– Święta racja – podchwycił skwapliwie Pemberton.
– Prowadzę bogate życie towarzyskie, a więc musi to być coś sporego. Ale zależy mi również na prywatności. Najlepszy byłby jakiś stary i elegancki, ale zmodernizowany dom. Lubię starocie, ale nie odnosi się to do starych rur wodociągowych, rozumiesz, o co mi chodzi?
– Doskonale.
– W okolicy znajdzie się pewnie kilka posiadłości spełniających kryteria, które przytoczyłem.
– O tak. Jest w czym wybierać – zapewnił gorliwie Pemberton.
– Tylko widzisz, ja mam już jedną upatrzoną. Słyszałem o niej od swojego świętej pamięci ojca. On też grał na giełdzie. W latach dwudziestych. Zbił fortunę i miał to szczęście, że wycofał się tuż przed krachem. Przyjeżdżał tutaj do swojego przyjaciela, który również grał na giełdzie. Był zachwycony jego domem. Myślę, że synowi wypadałoby kupić posiadłość, która tak się podobała ojcu, i zamieszkać w niej.
– Wyśmienity pomysł. Bardzo mi ułatwi zadanie. Jak nazywa się ta posiadłość? – Pemberton uśmiechał się od ucha do ucha.
– Wicken’s Hunt.
Uśmiech spełzł z twarzy Pembertona.
– Ojej. – Oblizał wargi, cmoknął. – Wicken’s Hunt – powtórzył z zawodem.
– O co chodzi? Spaliła się czy jak?
– Nie, nie. To piękna posiadłość, niedawno wyremontowana i zmodernizowana. – Pemberton westchnął głęboko. – Niestety nie mam jej już w swojej ofercie.
– Na pewno? – spytał z niedowierzaniem Conklin.
– Na pewno. Sam ją sprzedawałem.
– Cholera! Dawno?
– Mniej więcej dwa lata temu, chociaż nowi właściciele mieszkają tam dopiero od paru miesięcy. Bardzo długo trwały prace renowacyjne.
Conklin popatrzył na niego chytrze i uniósł brew.
– A nie sprzedają jej czasem?
Pemberton analizował pośpiesznie możliwości. Sprzedać taką posiadłość dwa razy w ciągu dwóch lat? To by dopiero był zastrzyk dla jego portfela.
– Wszystko jest możliwe. Tak się składa, że dosyć dobrze ich znam… to znaczy jego. Nawet niedawno jadłem z nim śniadanie.
– A więc to małżeństwo? W moim wieku, jak przypuszczam? Z tego, co wiem od ojca, Wicken’s Hunt nie jest domem dla młodożeńców.
– Nie są małżeństwem. On jest starszy, ale posiadłość należy do niej.
– Do niej? – Conklin pochylił się w przód.
Pemberton rozejrzał się, wstał, zamknął drzwi salki konferencyjnej i wrócił na swoje krzesło.
– Rozumiesz, że to, co mówię, musi pozostać między nami.
– Oczywiście. Nie przetrwałbym tylu lat na Wall Street, gdybym nie potrafił utrzymać języka za zębami.
– W księgach jest zapisane, że Wicken’s Hunt należy do jakiejś firmy, ale tak naprawdę właścicielką jest ta młoda kobieta, Catherine Savage. Nieprawdopodobnie bogata. Niby to nie mój interes, ale szczerze mówiąc, mam poważne podejrzenia co do pochodzenia tego majątku. Przez wiele lat mieszkała za granicą. Ma dziesięcioletnią córkę. Gawędzimy sobie czasem z Charliem Thomasem – tym starszym mężczyzną. Są bardzo szczodrzy dla kilku miejscowych funduszy dobroczynnych. Ona rzadko pokazuje się publicznie, ale to zrozumiałe.