– Całkowicie. Gdybym się tu sprowadził, mógłbyś mnie tygodniami nie widywać.
– No właśnie. Ale wyglądają mi na porządnych ludzi. Są tu chyba bardzo szczęśliwi. Bardzo.
Conklin westchnął.
– Tak, czyli nie ma raczej co liczyć, że będą się chcieli przeprowadzić. Szkoda. – Popatrzył znacząco na Pembertona. – Wielka szkoda, bo mam w zwyczaju dokładać agentowi do ustalonej prowizji premię za sprawną obsługę.
– Naprawdę? – Pemberton ożywił się wyraźnie.
– Chyba żadne względy etyczne nie zabraniają ci przyjmować takich dowodów uznania?
– Ależ skąd – zaprzeczył gorliwie Pemberton. – A jak wysoka byłaby ta premia?
– Dwadzieścia procent ceny sprzedaży. – Harry Conklin, bębniąc palcami o blat stołu, obserwował odmalowujące się na twarzy Pembertona uczucia.
Pemberton, gdyby nie siedział, leżałby już na podłodze.
– To bardzo dużo – udało mu się w końcu wykrztusić.
– Przekonałem się, że najlepszym sposobem na osiągnięcie zamierzonego celu są sowite premie dla osób, które z racji pełnionych funkcji mogą mi w tym pomóc. Ale w tym wypadku nic chyba z tego nie będzie. Może spróbuję w Karolinie Północnej. Dużo dobrego o niej słyszałem. – Conklin wstał.
– Chwileczkę. Jedną chwileczkę.
Po chwili wahania Conklin usiadł powoli z powrotem.
– Być może zjawiłeś się w idealnym momencie.
– A to czemu?
Pemberton nachylił się bliżej.
– Otóż niedawno, bardzo niedawno wydarzyło się coś, co może skłoni ich do odsprzedania posiadłości.
– Co mogłoby ich do tego skłonić, skoro niedawno się wprowadzili i są zadowoleni? Straszy tam czy jak?
– Nie, nic z tych rzeczy. Jak już mówiłem, jadłem z Charliem śniadanie. Był bardzo wzburzony wizytą jakiegoś człowieka, który przyszedł do nich i prosił o pieniądze.
– I co z tego? Mnie się to bez przerwy zdarza. Myślisz, że z tego powodu spakują się i wyjadą?
– Z początku też zbagatelizowałem sprawę, ale im dłużej się zastanawiam, tym dziwniej mi to wygląda. Bo masz rację, ludzie zamożni są bez ustanku nagabywani, czemu więc tak ich wyprowadził z równowagi jeden człowiek? A najwyraźniej wyprowadził.
– Skąd wiesz?
Pemberton uśmiechnął się.
– Charlottesville to w sumie mała mieścina. Wiem na pewno, że niedawno Matt Riggs pojechał obmierzyć granice posiadłości pani Savage, a skończyło się na tym, że o mało nie zginął w szaleńczym wyścigu z jakimś samochodem.
Conklin potrząsnął głową.
– Jaki Matt Riggs?
– Miejscowy przedsiębiorca budowlany, któremu pani Savage zleciła otoczenie swojej posiadłości ogrodzeniem.
– No dobrze, ścigał się z jakimś samochodem. Co to ma wspólnego z Catherine Savage?
– Jeden mój znajomy jechał tego ranka do pracy. Mieszka w tamtej okolicy, a pracuje w mieście. Miał właśnie skręcić w główną szosę prowadzącą do miasta, kiedy przed samą maską śmignęło mu grafitowe BMW. Gdyby wyjechał na szosę sekundę wcześniej, zrobiłoby z niego miazgę. Tak się przestraszył, że sparaliżowało go na dobrą minutę. I na dobre mu to wyszło, bo kiedy tak tam siedział i starał się nie zwrócić śniadania, szosą przemknął pickup Matta Riggsa, a na zderzaku siedział mu jakiś inny samochód. Najwyraźniej się ścigali.
– A kto jechał tamtym BMW?
– Wiesz, nie poznałem jeszcze osobiście Catherine Savage, ale znam ją z opowiadań ludzi, którzy ją widzieli. Jest wysoką blondynką. Bardzo atrakcyjną. Mój znajomy widział osobę siedzącą za kierownicą tylko przez mgnienie oka, ale twierdzi, że to była ładna blondynka. A kiedy raz byłem w Wicken’s Hunt dogadać pewne szczegóły umowy kupna, widziałem grafitowe BMW zaparkowane przed domem.
– A więc sądzisz, że ktoś ją ścigał?
– I podejrzewam, że Matt Riggs musiał się w to wtrącić. Wiem, że jego pickup stoi teraz w warsztacie z poharatanym zderzakiem. Wiem też, że Sally Beecham, gospodyni z Wicken’s, widziała zdenerwowanego Riggsa wychodzącego tego samego poranka, ale trochę później, z domu.
Conklin pogładził się po brodzie.
– Ciekawe. Podejrzewam, że nie da się ustalić, kto ją ścigał.
– Owszem, da się. Już to ustaliłem. Przynajmniej jego miejsce pobytu. Mówię ci, to się robi coraz bardziej interesujące. Jak już powiedziałem, Charlie zaprosił mnie na śniadanie. Właśnie wtedy powiedział mi o człowieku, który przyszedł do nich w sprawie pieniędzy. Poprosił mnie, żebym mu pomógł ustalić, czy ten człowiek kręci się jeszcze w okolicy. Naturalnie obiecałem, że zrobię, co się da. Wtedy nie wiedziałem jeszcze o tym samochodowym pościgu.
– I mówisz, że znalazłeś tego człowieka? Jak to zrobiłeś? Tyle tu miejsc, w których się można ukryć. – W głosie Conklina słychać było podziw.
Pemberton uśmiechnął się triumfalnie.
– Przede mną niewiele się ukryje, Harry. Jak już powiedziałem, urodziłem się tu i wychowałem. Charlie opisał mi tego faceta i jego samochód. Wykorzystałem swoje kontakty i namierzyłem go w niecałe dwadzieścia cztery godziny.
– Założę się, że zaszył się gdzieś daleko stąd.
Pemberton pokręcił głową.
– Wcale nie. Siedział im pod samym nosem. W małej chatce. Ledwie dziesięć minut drogi samochodem z Wicken’s Hunt. Ale na odludziu.
– Zaraz. Nie bardzo się jeszcze orientuję w tym terenie. To gdzieś w pobliżu Monticello?
– Można tak powiedzieć, ale trochę bardziej na północ, to znaczy na północ od międzystanowej Sześćdziesiąt Cztery. Chata stoi niedaleko Airslie Estate, kawałek od drogi dwudziestej drugiej, na terenie dawnej posiadłości Keswick Hunt. Facet wynajął ją przed miesiącem.
– Coś takiego. Ustaliłeś jego nazwisko?
– Tom Jones – powiedział z porozumiewawczym uśmieszkiem Pemberton. – Na pewno fałszywe.
– Pewnie są ci wdzięczni za pomoc. No i czym się to skończyło?
– Nie wiem. Nie miałem kiedy tym się zajmować. Nie rozmawiałem z nimi od tamtego czasu.
– Ten Riggs pewnie teraz żałuje, że się wtrącił.
– Nic specjalnego mu się nie stało.
– Być może, ale ścigać się na złamanie karku po publicznej drodze?! Przedsiębiorcy budowlani raczej tego nie robią.
– Riggs od niedawna jest przedsiębiorcą budowlanym.
– Tak? – mruknął Conklin z nieprzeniknioną twarzą. – A kim był wcześniej?
Pemberton wzruszył ramionami.
– Tego nie wiem. Nie mówi nigdy o swojej przeszłości. Zjawił się tu pewnego dnia jakieś pięć lat temu, rozpoczął naukę zawodu i już został. Dosyć tajemniczy osobnik. Charlie uważa, że był kiedyś policjantem. Ale mnie się wydaje, że pracował raczej w jakichś tajnych służbach rządowych i posłali go na zieloną trawkę. Ale to tylko moje domysły.
– Bardzo ciekawe. Czyli to jakiś starszy gość?
– Nie. Pod czterdziestkę. Wysoki, silny i bardzo zdolny. Ma świetną opinię.
– To mu się chwali.
– Wracając do interesów. Jeśli ten człowiek naprawdę ich prześladuje, to mogę porozmawiać z Charliem, wysondować, co zamierza. Może zgodzą się przeprowadzić. Na pewno warto zapytać.