Выбрать главу

– Cholera. – Wstał i wyjrzał przez okno swojego domowego biura. Kolory drzew na tle bladobłękitnego nieba oszałamiały. Na jedno wdrapywała się wiewiórka z kasztanem w pyszczku. Dalej, między pniami, widać było stadko łań prowadzone przez rogatego jelenia do małej sadzawki na terenie posesji Riggsa. Tak spokojnie, tak sielsko, tego właśnie szukał. Obejrzał się na nadajnik, za pośrednictwem którego podsłuchał rozmowę LuAnn z Donovanem.

– LuAnn Tyler – powiedział na głos. Ktoś zupełnie inny od Catherine Savage, sama mu tak powiedziała. Nowa tożsamość, nowe życie, wszystko nowe. Coś mu to przypominało.

Sięgnął do telefonu, zawahał się, podniósł słuchawkę. Dzwonił pod numer, który dano mu przed pięcioma laty na wypadek, gdyby wydarzyło się coś ważnego. Przed dziesięcioma laty Jackson, o czym Riggs nie wiedział, dał podobny numer LuAnn. Dzwonić tylko w sytuacjach awaryjnych. Tak – myślał, wystukując cyfry na klawiaturze aparatu – ta sytuacja chyba się do takich zalicza.

W słuchawce odezwał się syntetyzowany głos automatu zgłoszeniowego. Riggs podyktował kod numeryczny, a potem nazwisko. Mówił powoli, żeby komputer mógł porównać jego głos z wzorcem, celem potwierdzenia autentyczności. Odłożył słuchawkę. Minutę później telefon zadzwonił. Odebrał.

– Szybko – rzekł z uznaniem, siadając.

– Tak reagujemy na wszystkie połączenia z tym numerem. Co jest? Masz jakieś kłopoty?

– Nie bezpośrednio. Ale natrafiłem przypadkowo na coś, co chciałbym sprawdzić.

– Osoba, miejsce czy przedmiot?

– Osoba.

– Kto to jest?

Riggs odetchnął cicho. Miał nadzieję, że postępuje słusznie. Mógł się z tym wstrzymać przynajmniej do czasu, kiedy będzie wiedział coś więcej.

– Potrzebne mi informacje na temat niejakiej Lu Ann Tyler.

W samochodzie wracającej do domu LuAnn zadzwonił telefon.

– Halo?

Odetchnęła z ulgą na dźwięk głosu, który usłyszała.

– Nie mów mi, gdzie jesteś, Charlie, nie wiadomo, czy ta linia jest bezpieczna. – Spojrzała na drogę, żeby zorientować się w okolicy. – Zadzwoń za dwadzieścia minut, wiesz gdzie. – Rozłączyła się. Zaraz po przybyciu w te strony znaleźli w restauracji McDonalda automat łączący rozmowy z zewnątrz. Była to ich bezpieczna linia.

Dwadzieścia minut później stała już przy tym automacie. Odebrała, zanim przebrzmiał pierwszy dzwonek.

– Jak tam Lisa?

– W porządku, oboje mamy się dobrze. Boczy się jeszcze, ale jej przejdzie.

– Wiem. Odzywa się do ciebie w ogóle?

– Trochę. Ale odnoszę wrażenie, że w tej chwili oboje jesteśmy dla niej wrogami. Ma dziewczyna charakterek. Niedaleko padło jabłko od jabłoni, co?

– Co teraz robi?

– Poszła do łóżka. Całą noc jechaliśmy i niewiele spała. Przez całą drogę patrzyła w okno.

– Gdzie jesteście?

– W tej chwili w Pensylwanii, w motelu na przedmieściach Gettysburga, tuż przy granicy ze stanem Maryland. Musieliśmy zrobić sobie postój. Zasypiałem za kółkiem.

– Nie korzystasz chyba z karty kredytowej? Jackson mógłby was namierzyć.

– Myślisz, że masz do czynienia z początkującym w tych sprawach? Tylko gotówka.

– Zwracałeś uwagę, czy nikt was nie śledzi?

– Kluczyłem. Zjeżdżałem z międzystanowej w boczne drogi, zatrzymywałem się w miejscach publicznych. Dobrze się przyglądałem każdemu samochodowi, który wydał mi się choć trochę znajomy. Nikt za nami nie jedzie. A co u ciebie? Poderwałaś już Riggsa?

LuAnn zarumieniła się.

– Można tak powiedzieć. – Zawiesiła głos i odchrząknęła. – Widziałam się z Donovanem.

– Z kim?

– Tym gościem z chaty. Nazywa się Donovan i jest dziennikarzem.

– O cholera!

– Wie o dwunastu zwycięzcach loterii.

– Skąd?

– To trochę skomplikowane. Krótko mówiąc, rzuciło mu się w oczy, że żadne z nas nie ogłosiło bankructwa. A na dodatek wszyscy pomnażamy swoje majątki. Podobno to nietypowe dla wygrywających na loterii.

– Cholera, z tego wynika, że Jackson nie jest jednak doskonały.

– To pocieszające. No, muszę już kończyć. Podaj mi swój numer.

Charlie podyktował jej numer telefonu.

– Mam ze sobą komórkę, LuAnn. Znasz numer?

– Na pamięć.

– Nie podoba mi się, że siedzisz tam sama. Bardzo mi się nie podoba.

– Jakoś się trzymam. Mam trochę spraw do przemyślenia. Chcę się przygotować na następny kontakt z Jacksonem.

– Nie wiem, czy to możliwe. Ten facet nie jest człowiekiem.

LuAnn odwiesiła słuchawkę i wróciła do samochodu. Zanim wsiadła, rozejrzała się dyskretnie po parkingu. Nikogo podejrzanego nie dostrzegała. Ale to o niczym jeszcze nie świadczyło. Jackson nigdy nie wyglądał podejrzanie.

Charlie odłożył słuchawkę, zajrzał do Lisy, a potem podszedł do okna. Zajmowali pokój na parterze. Budynek miał kształt końskiej podkowy i Charlie widział nie tylko parking, ale i przeciwległe skrzydło motelu. Sprawdzał co pół godziny, czy ktoś przyjechał po nich. Nie dostrzegł jednak osobnika, który obserwował go przez lornetkę z głębi pokoju usytuowanego dokładnie naprzeciwko. Samochód tego człowieka nie stał na parkingu, bo nie był on gościem motelu. Włamał się do pokoju, kiedy Charlie z Lisą poszli coś zjeść. Mężczyzna odłożył lornetkę, zapisał sobie coś w notesie, i znowu uniósł ją do oczu.

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DRUGI

BMW skręciło w podjazd i zatrzymało się. LuAnn zgasiła silnik. Najpierw postanowiła się rozejrzeć. Nie wróciła do siebie. Jakiś czas krążyła bez celu po okolicy, potem przyjechała tutaj. Jeep stał przed domem, a więc jego właściciel był pewnie u siebie. Wysiadła i wstąpiła na schodki prowadzące na werandę.

Riggs słyszał, jak samochód LuAnn zatrzymuje się przed domem. Kończył właśnie rozmowę telefoniczną, na biurku przed nim leżała zapisana gęsto kartka. Wiedział teraz więcej, niż chciałby wiedzieć. Na samą myśl ściskało go w dołku.

Kiedy zapukała, otworzył drzwi. Weszła nie spoglądając na niego.

– Jak poszło? – spytał.

LuAnn krążyła chwilę po pokoju, potem usiadła na kanapie i spojrzała na niego, wzruszając ramionami.

– Nie za dobrze – mruknęła apatycznie.

Riggs przetarł oczy i zajął miejsce w fotelu naprzeciwko.

– Opowiedz mi o wszystkim.

– Po co? Po jakiego diabła miałabym cię w to wciągać?

Zastanawiał się chwilę, co na to odpowiedzieć. Mógł się teraz wycofać. Najwyraźniej świadomie podsuwała mu pretekst. Mógł jej powiedzieć, że ma rację, odprowadzić do drzwi i więcej się z nią nie spotkać. Patrząc na nią, taką zmęczoną i samotną, odezwał się cicho, ale z naciskiem:

– Chcę ci pomóc.

– To miło z twojej strony, ale nawet nie wiedziałabym, od czego zacząć.

– Może od tamtych wydarzeń sprzed dziesięciu lat w Georgii, po których uciekłaś przed policją oskarżona niesłusznie o morderstwo.

Wpatrywała się w niego, przygryzając wargę. Tak bardzo chciała zaufać temu człowiekowi. Kiedy jednak pomyślała, jak szybko, z jaką łatwością zdobył przed kilkoma dniami informacje o niej i o hondzie, ogarniały ją wątpliwości. Jackson miał wobec niego jakieś podejrzenia. Kim był? Skąd przybywał? Co dawniej robił? Spuściła oczy.

Kiedy znowu je podniosła, napotkała jego uważne spojrzenie. Wyczuwał jej niezdecydowanie i podejrzliwość.

– LuAnn, wiem, że właściwie nic o mnie nie wiesz. Jak dotąd. Ale zapewniam cię, że możesz mi zaufać.