– Chciałabym, Matthew, naprawdę. Ale… – Wstała i znowu zaczęła krążyć po pokoju. – Widzisz, przez ostatnie dziesięć lat nauczyłam się nie ufać nikomu. Nikomu prócz Charliego.
– Ale Charliego tu nie ma, a wszystko wskazuje na to, że nie potrafisz sama się z tym uporać.
Zesztywniała.
– Jeszcze nie wiesz, na co mnie stać.
– Wiem – odparł rozbrajająco.
– I wciągając cię w to, naraziłabym cię na niebezpieczeństwo. A nie chcę cię mieć na sumieniu.
– Zdziwiłabyś się, gdybym ci powiedział, jak jestem otrzaskany z niebezpiecznymi sytuacjami. I ludźmi.
Patrzyła na niego, uśmiechając się blado. Hipnotyzowały go te jej orzechowe oczy, przywoływały świeże wspomnienia z tego poranka.
– Mimo wszystko nie chcę cię narażać.
– To po co przyszłaś? Bo chyba nie na powtórkę tego, co zaszło między nami rano. Wiem, że masz teraz inne sprawy na głowie.
Usiadła i złożyła dłonie. Milczała przez chwilę, potem zaczęła:
– Ten człowiek nazywa się Thomas Donovan. Jest dziennikarzem z jakiejś gazety. Prowadzi dochodzenie w mojej sprawie.
– Jakie dochodzenie? Dlaczego akurat ciebie sobie upatrzył? Chodzi o tamto morderstwo?
– Między innymi – odparła po chwili wahania LuAnn.
– I o co jeszcze?
LuAnn wbiła wzrok w podłogę i milczała. Na takie głęboko osobiste tematy potrafiła rozmawiać tylko z Charliem. Teraz nie mogła się przełamać.
Riggs zdecydował się zaryzykować.
– Czy to ma jakiś związek z loterią?
Powoli uniosła głowę. Na jej twarzy malowało się bezbrzeżne zdumienie.
– Kiedy usłyszałem twoje prawdziwe nazwisko, przypomniałem sobie. Dziesięć lat temu wygrałaś sto milionów, wiele wtedy o tym pisano. Potem zniknęłaś.
Przyglądała mu się czujnie, dzwoniły dzwoneczki alarmowe. Ale jego twarz wyrażała tylko zatroskanie, które w końcu przytłumiło jej podejrzliwość. Przynajmniej chwilowo.
– Tak, wygrałam.
– I czego chce od ciebie ten Donovan? Żebyś mu opowiedziała o zabójstwie?
– Między innymi.
– I czego jeszcze? – naciskał.
Znowu rozdzwoniły się dzwoneczki alarmowe i tym razem zatroskana mina Riggsa ich nie uciszyła. LuAnn wstała.
– Na mnie już pora.
– Siadaj, LuAnn. Porozmawiajmy.
– Powiedziałam już chyba więcej, niż powinnam.
Riggs wiedział o wiele więcej, niż mu powiedziała, ale chciał to teraz usłyszeć od niej. Jego informator spytał naturalnie, czemu LuAnn tak go interesuje. Skłamał. No, prawie. Nie zamierzał wydawać LuAnn, przynajmniej jeszcze nie teraz. Miał wiele powodów, by jej nie ufać. A jednak ufał. Wierzył jej.
– LuAnn – zawołał za nią, kiedy sięgała do gałki u drzwi – jeśli zmienisz zdanie, czekam tu na ciebie.
Nie spojrzała na niego. Bała się, że jeśli to uczyni, coś w niej pęknie i wyzna mu wszystko. Potrzebowała jego pomocy, tak chciała znowu się z nim kochać. Po latach mistyfikacji, kłamstw i uciekania, życia w ciągłym strachu przed zdemaskowaniem – tęskniła za pieszczotą, za miłością.
Riggs odprowadzał wzrokiem oddalające się BMW. Kiedy samochód zniknął mu z oczu, odwrócił się i pomaszerował z powrotem do swojego gabinetu. Wiedział, że po jego telefonie z prośbą o informacje na temat LuAnn Tyler, federalni przyślą do Charlottesville swoich agentów albo zlecą zajęcie się sprawą lokalnemu oddziałowi FBI. Ale zanim do tego dojdzie, będą musieli przeskoczyć kilka biurokratycznych barier, a to ze względu na jego specjalny status. Miał trochę czasu, ale niezbyt wiele. Kiedy do akcji wkroczą chłopcy z Biura, będzie po LuAnn Tyler. W ciągu kilku dni rozerwą tkaną misternie latami kurtynę, za którą usiłowała się skryć. Riggs, pomimo tego, co wiedział o tej kobiecie, nie mógł do takiej sytuacji dopuścić. Znał się na ludziach, potrafił odróżniać dobrych od złych. Dawno już doszedł do wniosku, że LuAnn należy do tych pierwszych. Chociaż nie chciała jego pomocy, on jej pomoże. Najwyraźniej miała powiązania z jakimiś bardzo niebezpiecznymi ludźmi. W tym momencie uświadomił sobie, że on też.
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY TRZECI
LuAnn późno wróciła do siebie. Służby już nie zastała, Sally Beecham miała się zjawić dopiero nazajutrz. Weszła do domu przez garaż, wprowadziła kod do systemu alarmowego, rzuciła na krzesło w kuchni płaszcz i torebkę. Po chwili namysłu postanowiła wziąć prysznic. Miała wiele rzeczy do przemyślenia.
Jackson, klęczący w krzakach na skraju rozległego trawnika od strony garażu, spojrzał z uśmiechem na wyświetlacz małego, mieszczącego się w dłoni przyrządu. Widniało tam sześć cyfr składających się na kod dostępu do domowego systemu alarmowego LuAnn. Skaner wychwycił impulsy elektryczne wyemitowane podczas wprowadzania tego kodu przez LuAnn, a następnie je rozszyfrował. Dysponując tym kodem, Jackson mógł wejść do domu i wyjść z niego o każdej porze dnia i nocy.
Kiedy wsiadał do wynajętego samochodu, zabrzęczał telefon komórkowy. Uniósł go do ucha i słuchał przez kilka minut. Charlie z Lisa zatrzymali się w motelu pod Gettysburgiem. Prawdopodobnie ruszą wkrótce w dalszą drogę. LuAnn starała się wyekspediować córkę jak najdalej od niego. Charlie był tam tylko w charakterze eskorty. Jeśli dojdzie co do czego, dobrze wiedzieć, że Lisa jest piętą achillesową LuAnn.
LuAnn obserwowała z okna swojej sypialni postać posuwającą się wzdłuż linii drzew w kierunku głównej szosy. Skradające się, zwierzęco precyzyjne ruchy. Sama nie wiedziała, co kazało jej podejść do okna akurat w tym momencie. Nie przestraszyła się ani nie zdziwiła, ujrzawszy schodzącego ze wzgórza Jacksona. Spodziewała się go tutaj. Po co konkretnie przyszedł i jak długo obserwował dom, nie wiedziała, ale nie ulegało już wątpliwości, że znalazła się w centrum jego zainteresowania. A znaleźć się w centrum zainteresowania tego człowieka to jak stanąć nad grobem. Zaciągnęła szczelnie zasłony i usiadła na łóżku. Ogromny dom wydał jej się zimny i straszny, jak jakieś olbrzymie mauzoleum, w którym zaraz wydarzy się coś przerażającego.
Czy Lisa naprawdę jest bezpieczna, czy znajduje się poza zasięgiem tego człowieka? Odpowiedź na to pytanie była tak oczywista, że udzieliwszy jej sobie, zmartwiała.
„Ja mogę wszystko, LuAnn”.
Przypomniały jej się te kpiące, wypowiedziane przed laty słowa i zadrżała. Riggs miał rację, nie upora się z tym sama. Nie poradzi sobie bez jego pomocy. Było jej już wszystko jedno, czy robi dobrze, czy źle. Musiała zdobyć się na jakieś działanie. Zerwała się z łóżka, chwyciła kluczyki od samochodu, wpadła do ściennej szafy, otworzyła stojącą tam na półce kasetę i schowała do torebki naładowane, niklowane magnum czterdzieści cztery. Potem zbiegła po schodach do garażu. W chwilę później BMW pędziło już szosą.
Riggs usłyszał podjeżdżający i zatrzymujący się obok garażu samochód. Wyjrzał przez okno swojego pokoiku nad stodołą i zobaczył LuAnn. Szła w kierunku domu, ale w połowie drogi, jakby wyczuwając jego obecność, zatrzymała się i spojrzała na stodołę. Spotkały się ich spojrzenia. Niedługo potem siedziała już naprzeciwko, grzejąc dłonie nad piecykiem.
Tym razem Riggs zaczął prosto z mostu.
– Loteria była ustawiona, prawda? Wiedziałaś z góry, że wygrasz?
LuAnn znieruchomiała, ale zaraz odetchnęła z ulgą.
– Tak. – Wypowiadając to jedno słowo, odniosła wrażenie, że wyparowuje nagle ostatnie dziesięć lat jej życia. Było to oczyszczające uczucie. – Jak do tego doszedłeś?