– W pierwszym roku było tego około czterdziestu milionów. Inwestował też sumy, których nie zdołałam wydać. Moje dochody wzrastały każdego roku o dziesiątki milionów.
Riggs zrobił wielkie oczy.
– To czterdzieści procent od samej wygranej.
– Wiem. A Jackson zgarniał z pewnością o wiele więcej. Nie robił tego przecież z dobroci serca. Sam mi powiedział, że to obopólnie korzystna transakcja.
– Jeśli ty wyciągałaś czterdzieści procent, to on co najmniej tyle samo. Czyli w sumie osiemdziesiąt procent zysku z twoich pieniędzy. Takie przebicie mógł osiągnąć tylko na nielegalnych operacjach.
– Nic mi o tym nie wiadomo.
– A po upływie dziesięciu lat?
– Zwrócił mi moje sto milionów.
Riggs potarł czoło.
– A więc jeśli było was dwanaścioro i załóżmy, że od każdego dostał przeciętnie siedemdziesiąt milionów, to miał do dyspozycji prawie miliard dolarów, które mógł inwestować. Teraz ma na pewno o wiele więcej. – Riggs zmarszczył czoło.
– O czym myślisz?
– Jeszcze jedno spędza sen z oczu FBI.
Spojrzała na niego pytająco.
– Wiem na pewno – wyjaśnił – że od paru lat FBI, Interpol i kilka innych międzynarodowych agencji powołanych do walki z przestępczością dostaje sygnały o przekazywaniu ogromnych sum na rozmaite legalne i nielegalne ruchy działające w różnych częściach świata. Federalni podejrzewali z początku, że to jakiś kartel narkotykowy z Ameryki Południowej albo Azji pierze w ten sposób swoje pieniądze. Okazało się, że nie. Podejmowali różne tropy, ale do niczego ich one nie doprowadziły. Ktoś, kto dysponuje takimi pieniędzmi, potrafi dobrze się zakonspirować. Być może tym kimś jest twój Jackson. – Riggs zamilkł.
– Jesteś pewien, że Federalni nie wiedzą o loterii?
Riggs zmieszał się.
– Mogę cię zapewnić, że jeśli nawet wiedzą, to nie ode mnie. Ale teraz zaczną coś podejrzewać, bo o ciebie pytałem. Nie dało się tego obejść.
– A jeśli sami do tego doszli? To mamy teraz na karku i Jacksona, i Biuro Federalne. Dobrze mówię?
Riggs odwrócił na chwilę wzrok, a potem spojrzał jej prosto w oczy.
– Dobrze.
– Prawdę mówiąc, nie wiem, kogo bardziej się bać.
Popatrzyli na siebie, podobne myśli przyszły im do głów. Oni dwoje przeciwko temu wszystkiemu. Pierwsza przerwała milczenie LuAnn.
– Muszę już iść – powiedziała.
– Dokąd?
– Jackson na pewno śledzi każdy mój krok. Wie, że spotkaliśmy się już kilka razy. Może też wiedzieć o moim spotkaniu z Donovanem. Jeśli natychmiast nie nawiążę z nim kontaktu, to… – gardło jej się ścisnęło – to będzie niewesoło.
Riggs chwycił ją mocno za ramiona.
– LuAnn, ten facet to psychol, ale przy tym geniusz. A przez to jeszcze bardziej niebezpieczny. Jeśli nabierze wobec ciebie najmniejszych podejrzeń…
Pogłaskała go czule po przedramionach.
– No to muszę się postarać, żeby ich nie nabrał.
– Jak, u diabła, zamierzasz to zrobić? On już je pewnie ma. Ja bym powiadomił policję stanową. Niech go zdejmą.
– A ja? Co ze mną?
Riggs stropił się.
– Prawdopodobnie mogłabyś zawrzeć jakiś układ z władzami – rzekł bez przekonania.
– A ludzie z Georgii? Słyszałeś, co mówił Donovan. Chcą mnie zlinczować.
– Federalni mogliby z nimi porozmawiać i… – Riggs urwał, uświadamiając sobie, że wszystko to jest palcem na wodzie pisane.
– Tak, tak, dogadałabym się jakoś ze wszystkimi. Oddałabym pieniądze. Może cię to zdziwi, ale wcale mi na nich nie zależy. Potem przydzielono by mi może jakiegoś ludzkiego sędziego, który ulgowo by mnie potraktował. Zakładając to wszystko, ile mogłabym dostać?! Dwadzieścia lat?!
– Niekoniecznie aż tyle.
– A ile?
– Nie potrafię powiedzieć. Nie wiem.
– Mogłabym sobie wziąć dobrego adwokata, tak? Już widzę te nagłówki w gazetach: Handlarka narkotykami, morderczyni, złodziejka, zbiegła LuAnn Tyler żyje sobie jak królowa za pieniądze utopione w loterii przez najuboższych. Może jeszcze nagrodę by mi dali, zamiast wsadzać na dożywocie. Co ty na to?
Riggs milczał. Nie potrafił spojrzeć jej w oczy.
– Powiedzmy teraz, że wystawiamy Jacksona. A jeśli uda mu się wymknąć? Załóżmy zresztą, że go schwytają. Myślisz, że z takimi pieniędzmi i wpływami, jakie ma, długo posiedzi? Może też wynająć kogoś, kto zemści się za niego. Biorąc to wszystko pod uwagę, ile, twoim zdaniem, warte jest moje życie?! I życie mojej córki?!
Tym razem Riggs odpowiedział.
– Nic. No dobrze, wiem, do czego zmierzasz. Ale dlaczego nie skontaktujesz się z tym facetem przez telefon? Nie musisz się z nim spotykać osobiście.
LuAnn zastanowiła się.
– Spróbuję – mruknęła po chwili, wstając. Spojrzała na Riggsa z góry. Wyglądała znowu na silną, wysmukłą, pewną siebie dwudziestolatkę. – Owszem, mam furę dolarów i zjeździłam cały świat, ale nie jestem z FBI. Jestem nadal głupią dziewczyną z Georgii, ale zdziwiłbyś się, na co mnie stać, kiedy już sobie coś postanowię. – Przed oczyma stanęła jej buzia Lisy. – A wiele mam do stracenia. Zbyt wiele. – Urwała. Kiedy znów się odezwała, jej głos przesycony był uporem zdradzającym południowe korzenie. – A więc się nie poddam.
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY CZWARTY
George Masters wpatrywał się w leżące przed nim akta. Siedział w swoim pokoju w budynku Hoovera w Waszyngtonie. W FBI pracował już od ponad dwudziestu pięciu lat, z czego dziesięć spędził w nowojorskim oddziale Biura. Teraz patrzył na znane mu dobrze z tamtego dziesięcioletniego okresu nazwisko: LuAnn Tyler. Masters brał udział w prowadzonym przez władze federalne dochodzeniu w sprawie ucieczki LuAnn Tyler ze Stanów Zjednoczonych i chociaż dochodzenie to już dawno oficjalnie zamknięto, on nadal pamiętał tamte wypadki, a to głównie ze względu na ich pozorną bezsensowność. Bezsensowne sprawy zawsze intrygowały doświadczonego agenta FBI. Ta nie dawała mu spokoju, chociaż został w tym czasie przeniesiony do Waszyngtonu. Ostatnio zaś wydarzyło się coś, co spowodowało, że postanowił wrócić do sprawy. Z prośbą o informacje na temat LuAnn Tyler wystąpił Matt Riggs. Riggs mieszkał teraz w Charlottesville w Wirginii. Masters znał go bardzo dobrze, a ściślej mówiąc, wiedział, kim Riggs kiedyś był. Skoro tą Tyler interesuje się ktoś taki jak Riggs, to on, Masters, też się nią zainteresuje.
Po nieudanej próbie przeszkodzenia LuAnn Tyler w ucieczce z Nowego Jorku zespół Mastersa długo starał się zrekonstruować ostatnie kilka dni jej życia przed zniknięciem. Doszli do wniosku, że z Georgii do Nowego Jorku mogła przyjechać samochodem albo pociągiem. Nie miała prawa jazdy ani samochodu. Duży kabriolet, w którym ją widziano, stał przed przyczepą kempingową, a więc z tego pojazdu nie skorzystała. Masters skoncentrował się na pociągach. Na ślad trafił na dworcu kolejowym w Atlancie. LuAnn Tyler wsiadła tam do pociągu Amtrak Crescent jadącego do Nowego Jorku w dniu popełnienia morderstw. Ale to nie wszystko. Wcześniej korzystała z telefonu zainstalowanego w samochodzie Otisa Burnsa, mężczyzny, którego ciało znaleziono w przyczepie. FBI ustaliła numer, pod jaki dzwoniła. Zaczynał się na osiemset, ale został już odłączony. Nie udało się ustalić, do kogo należał. To jeszcze bardziej zaintrygowało Mastersa.
Teraz, biorąc znowu na warsztat sprawę LuAnn Tyler, Masters kazał swoim ludziom szukać w archiwach nowojorskiej policji wszelkich niezwykłych wydarzeń z okresu poprzedzającego bezpośrednio jej zniknięcie. Jedno z nich bardzo go zainteresowało. W przeddzień konferencji prasowej, na której LuAnn miała być przedstawiona jako zwyciężczyni loterii, w nowojorskim mieszkaniu należącym do niejakiego Anthony’ego Romanella znaleziono zwłoki właściciela. Niby nic niezwykłego; w Nowym Jorku takie rzeczy są na porządku dziennym. Ale czujność policji wzbudził fakt, że Romanello figurował w ich rejestrach jako recydywista podejrzany o dokonywanie zabójstw na zlecenie. Policja odtworzyła jego ostatni dzień pośród żywych. Na krótko przed śmiercią widziano Romanella w towarzystwie jakiejś kobiety w restauracji. Podobno doszło między nimi, do ostrej wymiany zdań. Dwie godziny później Romanello już nie żył. Za oficjalną przyczynę śmierci uznano atak serca, jednak sekcja zwłok nie wykazała niczego, co wskazywałoby, że ten młody, silny mężczyzna miał jakiekolwiek kłopoty z sercem. Te szczegóły nie podniecały Mastersa. Ożywił się dopiero, czytając rysopis kobiety: pasował idealnie do LuAnn Tyler.