Выбрать главу

– Połowę włosów mi wyrwałaś, suko! – wrzasnęła za nią Shirley, zbierając się z ziemi. LuAnn szła dalej, nie oglądając się za siebie. – Moje ubranie! Oddawaj mi, cholera, ubranie, LuAnn.

LuAnn zatrzymała się i odwróciła.

– Nie było ci potrzebne przed chwilą, nie widzę więc powodu, dla którego miałabyś go potrzebować teraz.

– Nie mogę tak wrócić do domu.

– To nie wracaj do domu. – LuAnn wspięła się po schodkach z pustaków do przyczepy i zatrzasnęła za sobą drzwi.

W korytarzyku czekał na nią Duane. Był w bokserkach, z kącika ust zwisało mu wygasłe marlboro.

– Mężczyzna wie, że żyje, jak potłuką się o niego dwie dupeńki. Podrajcowało mnie. Może byśmy tak wykręcili numerek? No, malutka, daj buźki. – Uśmiechnął się lubieżnie i chciał otoczyć ramieniem jej długą szyję. Nie zdążył. Pięść LuAnn trafiła go w zęby. Ból, choć silny, na skali cierpienia nie mógł się nawet równać z tym, jaki wywołało kolano lądujące w następnej chwili między jego nogami. Duane zgiął się wpół i z nieludzkim skowytem osunął ciężko na podłogę.

– Wytnij mi jeszcze jeden taki numer, Duane – ostrzegła LuAnn, pochylając się nad nim – a Bóg mi świadkiem, oberwę ci go, wrzucę do kibla i spuszczę wodę.

– Durna baba – na wpół wykrztusił, na wpół wyskamlał Duane, trzymając się kurczowo za krocze. Krew ciekła mu po brodzie.

LuAnn chwyciła go za policzki i ścisnęła z całych sił.

– Nie, to ty jesteś dureń, jeśli myślisz, że będę przymykała oczy na ten burdel.

– Nie jesteśmy małżeństwem.

– Owszem, ale żyjemy ze sobą. Mamy dziecko. I ta przyczepa jest tak samo moja jak twoja.

– Shirl nic dla mnie nie znaczy. Co się tak pieklisz? – Trzymając się wciąż za przyrodzenie, podniósł na nią zbolały wzrok. W kącikach oczu zaczynały mu się zbierać łzy.

– Bo ta mała, tłusta klucha potruchta zaraz z ozorem do sklepu, do salonu piękności, do tej twojej przeklętej Squat and Gobble i wypaple wszystko każdemu, kto będzie chciał słuchać, a ja wyjdę na ostatnią kretynkę.

– Trzeba mnie było nie zostawiać rano samego. – Podźwignął się z trudem z podłogi. – To twoja wina. Przyszła z jakąś sprawą do ciebie. Co miałem robić?

– Nie wiem, Duane, może poczęstować ją kawą zamiast swoim kutasem.

– Nie czuję się najlepiej, mała. Poważnie. – Oparł się o ścianę.

– To najlepsza wiadomość, jaką dzisiaj usłyszałam. Przepchnęła się bezceremonialnie obok niego, żeby zajrzeć do Lisy. Po chwili znowu przed nim przeparadowała, skręciła do sypialni i zdarła pościel z łóżka.

Duane obserwował spode łba jej krzątaninę zza otwartych drzwi.

– Tak, nie krępuj się, wyrzuć wszystko. Co mi tam, ty to kupowałaś.

– Oddaję je do – Wandy do wyprania! – warknęła, nie spoglądając na niego. – Jeszcze by brakowało, żebym dokładała do twojego kotłowania się z dziwkami.

Coś zielonego mignęło jej pod materacem, kiedy uniosła go, żeby zdjąć prześcieradło. Ściągnęła materac z łóżka i obejrzała się na Duane’a.

– A to co, u licha?! – spytała ostro.

Duane łypnął na nią krzywo. Wszedł powoli do sypialni, wygarnął z odsłoniętej ramy paczki banknotów i upchnął je do papierowej torby leżącej na stoliku obok łóżka. Zamykając torbę, spojrzał jej wyzywająco w oczy.

– Powiedzmy, że wygrałem na loterii – burknął arogancko.

Zesztywniała na te słowa, zupełnie jakby ktoś dał jej w twarz. Przez chwilę miała wrażenie, że zaraz zemdleje i runie jak długa na podłogę. Czyżby rzeczywiście za tym wszystkim stał Duane? Czyżby był w zmowie z Jacksonem? Nie, to niemożliwe. Doszła szybko do siebie i założyła ręce na piersi.

– Nie chrzań, Duane. Skąd to masz?

– Powiedzmy, że to dobry powód, żebyś była dla mnie miła i zamknęła gębę na kłódkę.

Wypchnęła go ze złością z pokoju, trzasnęła drzwiami i zasunęła skobel. Przebrała się w dżinsy, mokasyny i bawełnianą koszulkę, a potem szybko spakowała torbę turystyczną. Wychodząc z pokoju, natknęła się na Duane’a, który czekał w korytarzyku z papierową torbą w ręku. Minęła go, otworzyła drzwi do łazienki i chwyciła nosidełko z Lisa. Z brudną pościelą i torbą turystyczną w drugiej ręce ruszyła do drzwi frontowych.

– Dokąd się wybierasz, LuAnn?

– Nie twój zakichany interes.

– Długo jeszcze będziesz stroić te fochy? Kopnęłaś mnie w jaja, a ja się na ciebie nie boczę, prawda? Już o tym zapomniałem.

Odwróciła się na pięcie.

– Duane, z ciebie jest chyba największy przygłup na tym świecie.

– Naprawdę? A ty za kogo się masz? Za księżnę Di? Gdyby nie ja, ty i Lisa nie miałybyście nawet gdzie mieszkać. Przyjąłem cię pod swój dach, bo żal mi się ciebie zrobiło. – Przypalił sobie drugiego papierosa, przezornie trzymając się poza zasięgiem jej pięści. Rzucił zapałkę na zniszczoną wykładzinę. – A więc zamiast się na mnie wyżywać, może okazałabyś mi trochę wdzięczności. – Potrząsnął papierową torbą z pieniędzmi. – Tam, skąd to mam, jest tego dużo więcej, malutka. Nie będę się już gnieździł w tej zasyfionej norze. Nie będę już potrzebował łaski ani twojej, ani nikogo. Słyszysz?

Otworzyła drzwi frontowe.

– Okażę ci wdzięczność, Duane, i to od razu. Wiesz, w jaki sposób? Odejdę stąd, bo jeszcze trochę, a nie wytrzymam i cię zabiję!

Lisa, przestraszona gniewnym głosem matki, zaczęła płakać. Pewnie myślała, że to na nią krzyczą. LuAnn pocałowała małą i zeszła po schodkach, nucąc uspokajająco do jej uszka.

Duane, odprowadzając wzrokiem maszerującą przez błotniste podwórko LuAnn, podziwiał jej kształtny tyłeczek opięty ciasnymi dżinsami. Rozejrzał się za Shirley, ale ta, choć goła, najwyraźniej wolała dać nogę.

– Kocham cię, mała! – krzyknął za LuAnn, szczerząc w uśmiechu zęby.

– Idź do diabła, Duane.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

W centrum handlowym ruch panował znacznie większy niż poprzedniego dnia. LuAnn, rada z tego tłoku, szerokim łukiem obeszła biuro, w którym była wczoraj, ale mijając je, nie omieszkała rzucić okiem na drzwi. Za osadzonymi w nich szklanymi szybkami było ciemno. Jeśli spróbuje je otworzyć, pewnie nie ustąpią. Nie przypuszczałaby po jej wyjściu Jackson długo tam jeszcze zabawił. Prawdopodobnie była jego jedyną „klientką”.

Zadzwoniła do pracy i powiedziała, że jest chora, a potem spędziła bezsenną noc u przyjaciółki, patrząc na przemian to na księżyc w pełni, to na malutkie usteczka śpiącej smacznie Lisy, przez które przewijały się wszystkie odcienie grymasów od uśmiechu po płaczliwą podkówkę. Postanowiła w końcu, że nie podejmie decyzji w sprawie propozycji Jacksona, dopóki nie zbierze bliższych informacji. Jedno wiedziała już na pewno, nie pójdzie na policję. Nie potrafiłaby niczego udowodnić, a kto by jej bez tego uwierzył? Nie znajdowała argumentów, które przemawiałyby za podjęciem takiego kroku, za to odwodzących ją od niego potrafiłaby wyliczyć przynajmniej pięćdziesiąt milionów. Jej wyczucie dobra i zła zaczynało się nieuchronnie rozmywać pod naporem pokusy wynikającej z faktu, że być może stoi wobec niepowtarzalnej szansy niewiarygodnego, błyskawicznego wzbogacenia się. Wolałaby, żeby sytuacja była bardziej czarnobiała. Jednak ostatni incydent z Duane’em utwierdził ją w przekonaniu, że nie może pozwolić, by Lisa dorastała w takim środowisku. Coś trzeba było poświęcić.

Biuro centrum handlowego znajdowało się na końcu korytarza, w południowej części budynku. LuAnn pchnęła drzwi i weszła do środka.