– A więc nie było żadnej żony. To tylko przykrywka.
Riggs potarł zranione ramię.
– Nie, naprawdę byłem żonaty. Ożeniłem się po przeniesieniu. Miała na imię Julia.
– Miała? – spytała cicho LuAnn.
Riggs pokręcił powoli głową i upił łyk kawy. Para z kubka osiadła na szybie. Wykaligrafował na niej palcem inicjały swojego prawdziwego imienia i nazwiska: D.B.
– Zasadzka na Pacific Coast Highway. Samochód spadł z urwiska podziurawiony jak sito pociskami z broni maszynowej. Julia zginęła na miejscu. Ja dostałem dwie kulki. Wyrzuciło mnie z wozu, wylądowałem na skalnej półce. To stąd te blizny, które zauważyłaś.
– O, Boże, tak mi przykro, Matthew.
– Tacy jak ja faceci nie powinni się chyba żenić. Nie dążyłem do tego. Tak jakoś wyszło. Wiesz, jak to jest. Spotykasz kogoś, zakochujesz się, chcesz z tym kimś być. Zdajesz sobie sprawę z zagrożenia, ale wmawiasz sobie, że wszystko się ułoży, że jakoś to będzie. Gdybym oparł się pokusie, Julia by żyła i uczyła dzieci w pierwszej klasie. – Spojrzał na swoje dłonie. – W każdym razie po tym wypadku do genialnych szych z Biura dotarło wreszcie, że naprawdę wypadałoby mnie przenieść w stan spoczynku i zmienić mi tożsamość. Oficjalnie zginąłem w tamtej zasadzce. Julię pochowano w Pasadenie, a ja jestem teraz przedsiębiorcą budowlanym w bezpiecznym, sielskim Charlottesville. – Dopił kawę. – A przynajmniej do tej pory bezpiecznym.
Lu Ann objęła go ramieniem i przytuliła.
– Trudno wymazać z pamięci tyle lat życia – podjął. – Starasz się nie myśleć o swojej przeszłości, zapomnieć o ludziach i miejscach, o rzeczach, które tak długo były dla ciebie ważne. Nie opuszcza cię lęk przed zdradzeniem się jakimś nieopatrznym słowem. To cholernie trudne. – Spojrzał na nią.
Pogłaskała go po twarzy.
– Nie wiedziałam, że aż tyle mamy ze sobą wspólnego – powiedziała.
– Mamy więcej, niż ci się wydaje. – Zawiesił na moment głos, by spojrzeć jej w oczy. – Od śmierci Julii nie byłem z żadną kobietą.
Ich usta złączyły się w czułym, przeciągłym pocałunku.
– Nie pomyśl sobie tylko – podjął Riggs – że to, co zaszło między nami rano, to dlatego. Miałem już niejedną okazję. Aż do tej pory z żadnej nie skorzystałem.
Przesunęła palcem wskazującym po linii jego szczęki, potem po wargach.
– Ja też miewałam okazje – przyznała.
Pocałowali się znowu i przywarli do siebie instynktownie. Siedzieli tak, objęci, kołysząc się, przez kilka minut.
Oderwali się w końcu od siebie i Riggs, powracając do rzeczywistości, rozejrzał się po parkingu.
– Jedźmy do ciebie. Spakujesz potrzebne ci rzeczy. Potem pojedziemy do mnie i ja zrobię to samo. Zostawiłem na biurku notatki z mojej sondy telefonicznej na twój temat. Nie chcę, żeby wpadły komuś w ręce.
– A dokąd potem?
– Jakieś cztery mile stąd na północ drogą dwadzieścia dziewięć jest taki motel.
– To już jakiś początek.
– Jak myślisz, co teraz zrobi Jackson?
– Już wie, że nie mówiłam prawdy o tobie. Pewnie założył, że nie mówiłam również prawdy o Donovanie. Ponieważ ja nie mam żadnego interesu w ujawnianiu prawdy, za to Donovan jak najbardziej, Jackson najpierw spróbuje zrobić porządek z nim, a dopiero potem weźmie się za mnie. Zadzwoniłam do Donovana i zostawiłam mu na automatycznej sekretarce ostrzeżenie.
– Tak, to bardzo inspirujące, być numerem dwa na liście egzekucji Mistrza Psychopatów – zauważył Riggs, poklepując się po kieszeni, do której schował pistolet.
Kilka minut później skręcali już w prywatną drogę do Wicken’s Hunt. W domu było ciemno. LuAnn zaparkowała przed frontem i wysiedli z wozu. Wprowadziła kod domowego systemu bezpieczeństwa i weszli do środka.
Riggs przysiadł na łóżku i patrzył, jak LuAnn upycha rzeczy do małej torby podróżnej.
– Jesteś pewna, że Lisie i Charliemu nic nie grozi?
– Tak. Są daleko stąd. I od niego.
Riggs podszedł do okna wychodzącego na podjazd od frontu i wyjrzał. To, co tam zobaczył, sprawiło, że nogi się pod nim ugięły. Chwycił LuAnn za rękę i pociągnął za sobą po schodach. Wybiegli z domu tylnym wyjściem.
Z czarnych sedanów, które zatrzymały się przed domem, wyskoczyło kilkunastu mężczyzn. Masters przyłożył dłoń do maski BMW i rozejrzał się dookoła.
– Ciepły. Ona gdzieś tu jest. Szukajcie.
Mężczyźni rozbiegli się, okrążając dom.
LuAnn i Riggs pędzili w kierunku lasu. Kiedy mijali stajnię, LuAnn zatrzymała się nagle.
Riggs też przystanął. Trzymał się za ramię i ze świstem wciągał powietrze przez zaciśnięte zęby. Oboje drżeli.
– Co jest? – wysapał.
Wskazała ruchem głowy na stajnię.
– Z tą ręką daleko nie ubiegniesz. A w lesie ukryć się nie możemy.
Weszli do stajni. Joy przywitała ich radosnym parskaniem. LuAnn dopadła do niej i uciszyła. Podczas gdy ona siodłała klacz, Riggs zdjął lornetkę ze ściany i wyszedł na zewnątrz. Zagłębił się w gęste zarośla między stajnią a domem i nastawił ostrość. Cofnął się odruchowo na widok mężczyzny w kurtce z literami FBI na plecach, który z karabinem w ręku szedł przez skąpany w blasku reflektorów trawnik. Przyjrzawszy mu się bliżej, Riggs wymruczał coś pod nosem. Pięć lat nie widział tego człowieka. George Masters niewiele się przez ten czas zmienił. Po chwili wszedł do domu, znikając Riggsowi z oczu.
Wrócił chyłkiem do stodoły. LuAnn kończyła już sprawdzać popręgi. Poklepała Joy po szyi i szepcząc do klaczy czułe słówka, zakładała jej uzdę.
– Gotowy? – spytała.
– Ruszajmy. Kiedy stwierdzą, że w domu nikogo nie ma, przystąpią do przeczesywania okolicy. Wiedzą, że gdzieś tu jesteśmy – silnik samochodu jeszcze nie ostygł.
LuAnn postawiła obok Joy drewnianą skrzynkę, wskoczyła na siodło i wyciągnęła rękę do Riggsa.
– Wejdź na skrzynkę i podaj mi rękę.
Riggs, przyciskając do boku zranioną rękę, zdołał się jakoś wgramolić po skrzynce na grzbiet klaczy. Zdrowym ramieniem objął LuAnn w pasie.
– Będę się starała jechać wolno, ale i tak cię wytrzęsie.
– Nie martw się o mnie. Wolę już to od tłumaczenia się przed FBI.
LuAnn wyprowadziła klacz ze stajni.
– A więc to byli oni? – spytała, kiedy galopowali już szlakiem. – Twoi starzy przyjaciele?
– Mhm. Przynajmniej jednego starego przyjaciela tam wypatrzyłem. Nazywa się George Masters. To on twierdził, że jestem zbyt cennym agentem, by zwalniać mnie ze służby, i sprzeciwiał się objęciu mnie przez Biuro Programem Ochrony Świadków aż do wypadku, w którym zginęła moja żona.
– Matthew, nie warto. Nie ma sensu, żebyś ze mną przed nimi uciekał. Ty nic nie zrobiłeś.
– Nie jestem też im nic dłużny, LuAnn.
– A jak cię ze mną złapią?
– Nie damy się złapać – zachichotał.
– Co cię tak śmieszy?
– Pomyślałem sobie właśnie, jak się ostatnio nudziłem. Wygląda na to, że szczęśliwy mogę być, tylko nadstawiając karku.
– No to dobrałeś sobie właściwe towarzystwo. – Patrzyła przed siebie. – Motel raczej odpada.
– Tak, wezmą takie miejsca pod obserwację. Poza tym kierownik motelu mógłby nabrać podejrzeń, gdybyśmy zajechali tam na koniu.
– W garażu stoi jeszcze jeden wóz, ale co nam z niego?
– Chwileczkę. Mamy samochód!
– Gdzie?
– Galopem do chaty!
– Miej oczy i uszy otwarte na wypadek, gdyby wrócił tu wiesz kto – powiedział Riggs do LuAnn, zsuwając się przed chatą z klaczy. Wszedł do szopy za domem. Po chwili LuAnn usłyszała dolatujący stamtąd pomruk uruchamianego silnika, który jednak zaraz zgasł. Rozrusznik znowu zakasłał i tym razem silnik zaskoczył. W chwilę później z szopy wytoczyła się poobtłukiwana honda Donovana, pozbawiona przedniego zderzaka.