– Co zrobimy z koniem? – spytał Riggs, wysiadając z wozu.
LuAnn rozejrzała się.
– Mogłabym ją puścić luzem. Trafiłaby pewnie do stajni, ale boję się, że w tych ciemnościach wpadnie w jakiś wykrot albo do potoku.
– To może zamkniemy ją w szopie, a później zadzwonimy do kogoś, żeby ją stąd zabrał? – zaproponował.
– Świetna myśl. – LuAnn zeskoczyła z Joy i wprowadziła ją do szopy.
Rozejrzawszy się po wnętrzu, wypatrzyła w głębi koryto na wodę oraz dwa małe kopczyki siana.
– Idealne miejsce – ucieszyła się. – Lokator, który mieszkał tu przed Donovanem, pewnie trzymał w szopie konia.
Rozsiodłała Joy, zdjęła jej uzdę i postronkiem, który znalazła na klepisku, uwiązała klacz do wbitego w ścianę haka. Potem, kursując z wiadrem do kranu na zewnątrz, napełniła koryto wodą i podsypała Joy siana. Klacz pochyliła się od razu nad korytem i zaspokoiwszy pragnienie, zabrała się do przeżuwania siana. LuAnn zamknęła drzwi i zajęła miejsce za kierownicą hondy. Riggs siedział już w fotelu pasażera.
W stacyjce nie było kluczyków. LuAnn zajrzała pod kolumnę kierownicy. Zwisał tam pęk odsłoniętych kabli.
– To w FBI uczą odpalania na drut? – zapytała.
– Życie uczy człowieka rozmaitych przydatnych rzeczy.
– Mnie to mówisz? – LuAnn wrzuciła bieg i ruszyła.
Przez chwilę jechali w milczeniu, potem Riggs poprawił się w fotelu.
– Jest chyba tylko jeden sposób wykaraskania się z tego bez specjalnego szwanku.
– Jaki?
– FBI potrafi być wyrozumiałe dla ludzi, którzy idą na współpracę.
– No dobrze, Matthew, ale…
– Ale – wpadł jej w słowo – stać ich też na udzielenie całkowitego rozgrzeszenia ludziom, od których dostają coś, na czym im naprawdę zależy.
– Co ty sugerujesz?
– Wystarczy podać im na tacy Jacksona.
– No to kamień spadł mi z serca. Już myślałam, że chodzi o coś trudnego.
Honda pędziła w ciemną noc.
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY ÓSMY
Była dziesiąta rano. Donovan obserwował przez lornetkę wielki południowy dom kolonialny otoczony starymi drzewami. Znajdował się w McLean, jednej z najzamożniej szych okolic nie tylko w Wirginii, ale i w całych Stanach Zjednoczonych. Warte miliony dolarów rezydencje były tu normą, ale powierzchnia przeciętnej działki nie przekraczała akra. Ten dom stał na pięciu akrach. Musiał być wart majątek. Patrząc na kolumnowy portyk, Donovan nie miał wątpliwości, że aktualnego właściciela stać było na takie lokum.
Ulicą nadjechał nowiutki mercedes. Masywna brama posiadłości otworzyła się przed nim i samochód wtoczył się w prywatną alejkę dojazdową. Kobieta siedząca za kierownicą miała teraz czterdzieści kilka lat, ale nadal można w niej było rozpoznać osobę z loteryjnej fotografii sprzed dziesięciu lat. Pieniądze potrafią spowolnić proces starzenia – pomyślał Donovan.
Spojrzał na zegarek. Na wszelki wypadek zajął stanowisko wczesnym rankiem. Wysłuchał ostrzeżenia nagranego na automatyczną sekretarkę. Nie zamierzał jeszcze uciekać, ale radę LuAnn potraktował bardzo poważnie. Tylko głupiec nie zorientowałby się, że za tym wszystkim kryją się jakieś potężne siły. Wyjął z kieszeni pistolet i sprawdził, czy magazynek jest pełny. Rozejrzał się jeszcze raz dookoła. Odczekał parę minut, żeby dać kobiecie czas na wejście do domu, potem wyrzucił papierosa przez okno, zakręcił szybę i ruszył.
Zatrzymał się przed bramą wjazdową i rzucił swoje nazwisko do interkomu. Głos, który mu odpowiedział, był jakiś nerwowy, pobudzony. Brama otworzyła się i niedługo potem Donovan stał już w wysokim na dwa piętra foyer.
– Pani Reynolds?
Bobbie Jo Reynolds unikała jak mogła jego wzroku. Nie odezwała się, kiwnęła tylko głową. Jej strój Donovan określiłby jako bardzo elegancki. Nikt by nie odgadł, że zaledwie dziesięć lat temu była przymierającą głodem aktoreczką, która dorabiała sobie jako kelnerka. Przed blisko pięcioma laty wróciła do kraju po długim pobycie we Francji. Prowadząc dochodzenie w sprawie zwycięzców loterii, Donovan dokładnie ją prześwietlił. Była teraz szanowaną członkinią waszyngtońskiej śmietanki towarzyskiej. Ciekawe, czy znają się z Alicją Crane?
Kiedy nie wyszło z LuAnn, Donovan skontaktował się z pozostałą jedenastką zwycięzców loterii. Odnaleźć było ich o wiele łatwiej niż LuAnn. Żadne nie uciekało przed wymiarem sprawiedliwości. Jak dotąd.
Tylko Reynolds zgodziła się z nim porozmawiać. Pięcioro zwycięzców od razu rzuciło słuchawkę. Herman Rudy zagroził mu uszkodzeniem ciała, a słów, jakich używał, Donovan nie słyszał od czasów służby w marynarce. Pozostałym zostawił wiadomość, ale nie oddzwonili.
Reynolds wprowadziła Donovana do living roomu – ogromnego, przestronnego pomieszczenia umeblowanego ze smakiem współczesnymi sprzętami, wśród których tu i tam zadawał szyku jakiś cenny antyk.
Reynolds usiadła w przepastnym fotelu, a Donovanowi wskazała miejsce na stojącej naprzeciwko sofie.
– Napije się pan kawy albo herbaty? – Nadal na niego nie patrzyła, nerwowo składała i rozkładała dłonie.
– Nie, dziękuję. – Donovan pochylił się, wyjął notes i sięgnął do kieszeni po magnetofon. – Nie przeszkodzi pani, jeśli będę nagrywał naszą rozmowę?
– Czy to konieczne?
Oho – pomyślał Donovan – nasza Reynolds zaczyna się stawiać. Postanowił zdusić tę tendencję w zarodku, zanim w pełni się rozwinie.
– Pani Reynolds, kiedy pani do mnie oddzwoniła, założyłem, że zgadza się pani porozmawiać ze mną na pewne tematy. Jestem dziennikarzem. Nie chcę wkładać w pani usta niewypowiedzianych słów, chcę od pani tylko informacji, rozumiemy się?
– Tak – odparła nerwowo – chyba tak. Dlatego do pana zadzwoniłam. Nie chcę, żeby na moje nazwisko padł cień. Od lat jestem bardzo szanowaną członkinią tej społeczności. Wspomagam hojnie liczne organizacje charytatywne, zasiadam w kilku lokalnych komitetach…
– Pani Reynolds – przerwał jej Donovan – czy mogę pani mówić Bobby Jo?
Przez twarz Reynolds przebiegł ledwie zauważalny skurcz.
– Mam na imię Roberta – odparła wyniośle.
Reynolds tak bardzo przypominała Donovanowi Alicie, że chciał już zapytać wprost, czy się czasem nie znają. Zwalczył jednak tę pokusę.
– Tak, Roberto, wiem, że zrobiłaś wiele dobrego dla tej społeczności. Ale nie to mnie w tej chwili interesuje. Chcę z tobą porozmawiać o przeszłości, zwłaszcza o okresie sprzed dziesięciu lat.
– Wiem, o loterii, wspominał pan przez telefon. – Przesunęła drżącą dłonią po włosach.
– No właśnie. O źródle, z którego to wszystko się wzięło. – Rozejrzał się po pokoju.
– Wygrałam przed dziesięcioma laty na loterii, to żadna tajemnica, panie Donovan.
– Mów mi Tom.
– Wolałabym nie.
– Jak chcesz. Roberto, czy znasz osobę, która nazywa się LuAnn Tyler?
Reynolds zastanawiała się przez chwilę, potem pokręciła głową.
– Raczej nie. A powinnam?
– Prawdopodobnie nie. Ona też wygrała na loterii, dwa miesiące po tobie.
– Poszczęściło się jej.