Myślał już, jak rozprawi się z LuAnn Tyler i jej nowym sprzymierzeńcem Riggsem. Jej nielojalność znalazła teraz swoje potwierdzenie i wyrok zapadł. Ale najpierw musiał załatwić coś innego.
Jackson wszedł do mieszkania Donovana i rozejrzał się. Nadal był ucharakteryzowany na nieżyjącego dziennikarza, nie musiał więc zachowywać szczególnej ostrożności. Ciało Donovana zostało skremowane, ale Jackson miał niewiele czasu na przeszukanie jego mieszkania. Każdy dziennikarz gromadzi jakąś dokumentację tematu, którym się zajmuje, i po nią właśnie przyszedł Jackson. Niedługo gosposia znajdzie zwłoki Bobbie Jo Reynolds i powiadomi policję. Ekipa dochodzeniowa szybko podejmie podsunięty im przez Jacksona trop prowadzący do Thomasa Donovana.
Przetrząsał mieszkanie szybko, ale metodycznie i wkrótce znalazł to, czego szukał. Złożył stos pudeł z dokumentacją pośrodku małego foyer. Były to te same pudła, które Donovan miał ze sobą w chacie pod Charlottesville, i zawierały wyniki jego dochodzenia w sprawie loterii. Następnie Jackson włączył komputer Donovana i przeszukał twardy dysk. Na szczęście Donovan nie zawracał sobie głowy zabezpieczaniem dostępu do plików hasłami. Twardy dysk był czysty. Prawdopodobnie dziennikarz trzymał wszystko na dyskietce, którą mógł wszędzie ze sobą zabierać. Jackson zajrzał za komputer, a potem za biurko. Nie było tam modemu. Dla pewności Jackson jeszcze raz przebiegł wzrokiem po ikonach na ekranie. Nie zauważył wśród nich symbolu żadnego serwera sieciowego w rodzaju America Online. A zatem Donovan nie korzystał z poczty elektronicznej. Ależ konserwatysta – pomyślał Jackson. Przejrzał stos dyskietek, które znalazł w szufladzie biurka, i wrzucił wszystkie do jednego pudełka. Później sprawdzi, co na nich jest.
Miał już wychodzić, kiedy jego wzrok padł na automatyczną sekretarkę w living roomie. Czerwona lampka mrugała. Podszedł i wcisnął klawisz odtwarzania. Pierwsze trzy wiadomości były nieistotne. Na dźwięk głosu dyktującego czwartą Jackson drgnął i pochyliwszy głowę, zaczął chłonąć każde słowo.
Alicia Crane była wyraźnie zdenerwowana i przestraszona: „Gdzie ty się podziewasz, Thomasie – dopytywała się. – Nie zadzwoniłeś. Pracujesz nad czymś bardzo niebezpiecznym. Zadzwoń, błagam”.
Jackson przewinął taśmę i jeszcze raz wysłuchał wiadomości pozostawionej przez Alicię. Potem wyłączył sekretarkę, dźwignął pudła z podłogi i wyszedł.
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DZIEWIĄTY
Przejeżdżając hondą przez Memorial Bridge, LuAnn spojrzała na monument Lincolna. Potomac toczył ciemne, wzburzone wody. Pojawiały się na nich i szybko znikały plamy białej piany. Trwały godziny porannego szczytu i most był zapchany samochodami. Spędzili jedną noc w motelu pod Fredericksburgiem, głowiąc się, co robić dalej. Potem dojechali do przedmieść Waszyngtonu i zatrzymali się na noc w motelu pod Arlington. Riggs zadzwonił w parę miejsc i odwiedził kilka sklepów. Przygotowywał się na to, co miało nastąpić nazajutrz. Przy kolacji, którą jedli w motelowym pokoju, Riggs jeszcze raz powtórzył wszystkie założenia planu. LuAnn zapamiętała je szybko. Potem zgasili światło. Jedno miało spać, drugie czuwać. Tak się umówili. Jednak żadne z nich nie zmrużyło tej nocy oka. W końcu usiedli oboje na łóżku i trwali tak, przytuleni do siebie. W innych okolicznościach pewnie by się kochali. W tej sytuacji przez całą noc wyglądali przez okno na ciemną ulicę i nasłuchiwali wszelkich odgłosów, które mogłyby zwiastować nadciąganie kolejnego zagrożenia.
– Nie chce mi się wierzyć, że na to przystałam – powiedziała LuAnn, spoglądając na Riggsa siedzącego na miejscu pasażera.
– Zaraz, powiedziałaś przecież, że mi ufasz.
– Ufam, ufam.
– Wiem, co robię, LuAnn. Znam się na dwóch rzeczach: na stawianiu domów i na metodach działania Biura. Tak to trzeba rozegrać. Tylko takie podejście ma sens. Jeśli będziesz dalej uciekać, w końcu cię dopadną.
– Jakoś mi się dotąd udawało – zauważyła.
– Bo miałaś pomoc i działałaś z zaskoczenia. Teraz nie uda ci się już opuścić kraju. Kiedy uciekając napotykasz przed sobą mur, zawracasz i przechodząc do ofensywy, szarżujesz prosto na tych, którzy cię ścigają.
LuAnn patrzyła na jezdnię, analizując jednocześnie w myślach to, co mieli zrobić. Co ona miała zrobić. Jedynym człowiekiem, któremu bezgranicznie ufała, był Charlie. A i to pełne zaufanie nie przyszło od razu, dojrzewało i cementowało się przez całe dziesięć lat. Riggsa znała od paru dni, a już zdobył jej zaufanie, jego czyny przemawiały do niej silniej niż jakiekolwiek słowa, którymi mógłby ją do siebie przekonywać.
– Denerwujesz się? – spytała. – A w ogóle to czy zdajesz sobie w pełni sprawę, w co się pakujesz?
Uśmiechnął się do niej.
– To ci dopiero rola, co?
– Wariat. Dla mnie w życiu najważniejsze są przewidywalność, stabilizacja, normalność, a ciebie ciągnie do spacerowania po krawędzi urwiska.
– Wszystko zależy od tego, z której strony na to patrzeć. – Spojrzał w okno. – No, jesteśmy. – Pokazał jej wolne miejsce przy krawężniku. Zaparkowała. Riggs wysiadł, ale schylił się jeszcze i zajrzał do samochodu. – Pamiętasz plan?
LuAnn kiwnęła głową.
– Ta wczorajsza powtórka bardzo pomogła. Znajdę bez problemu.
– Świetnie. A więc do zobaczenia.
Riggs wszedł do pobliskiej budki telefonicznej, a LuAnn spojrzała na wielki, brzydki gmach. J. EDGAR HOOVER BUILDING, informowały litery na fasadzie. Siedziba FBI – Federalnego Biura Śledczego. Ci ludzie szukają jej wszędzie, a ona siedzi w samochodzie zaparkowanym dziesięć stóp od ich przeklętej centrali. Wzdrygnęła się i włożyła ciemne okulary. Starając się zapanować nad nerwami, wrzuciła bieg. Miała nadzieję, że ten facet rzeczywiście wie, co robi.
Riggs wybrał numer i prawie natychmiast uzyskał połączenie. Człowiek po drugiej stronie linii okazał zrozumiałe podniecenie. Pięć minut później Riggs był już w budynku Hoovera i maszerował jego korytarzami w towarzystwie uzbrojonego strażnika.
Sala konferencyjna, do której go wprowadzono, była wielka, ale umeblowana po spartańsku. Riggs stanął za jednym z krzeseł otaczających stół konferencyjny, odetchnął pełną piersią i czekał. Niemal się uśmiechał. Był, bądź co bądź, u siebie. Rozejrzał się, wypatrując ukrytych kamer, ale żadna nie rzuciła mu się w oczy. Nie ulegało jednak wątpliwości, że sala jest zarówno na podsłuchu, jak i pod obserwacją wideo.
Odwrócił się, kiedy za jego plecami otworzyły się drzwi. Do sali wkroczyło dwóch mężczyzn w białych koszulach i takich samych krawatach.
George Masters pierwszy wyciągnął rękę. Był ogromny, prawie łysy, ale sylwetkę miał proporcjonalną. Włosy Lou Bermana były ścięte na wojskowego jeżyka, co jeszcze bardziej podkreślało posępność jego twarzy.
– Kopę lat, Dan.
Riggs uścisnął wyciągniętą dłoń agenta.
– Teraz Matt. Dan nie żyje, George, zapomniałeś?
George Masters odchrząknął, rozejrzał się nerwowo i gestem ręki zaprosił Riggsa do zajęcia miejsca przy stole. Kiedy usiedli, wskazał ruchem głowy towarzyszącego mu agenta.
– To Lou Berman, prowadzi dochodzenie, o którym rozmawialiśmy przez telefon. – Berman skinął Riggsowi sztywno głową.
Masters zwrócił się do niego: