Выбрать главу

– Dan… – urwał i poprawił się – Matt był jednym z naszych najlepszych tajnych agentów.

– I wykazał się wielkim poświęceniem w imię sprawiedliwości, co, George? – Riggs patrzył mu spokojnie w oczy.

– Papierosa? – spytał Masters. – Palisz, o ile pamiętam.

– Rzuciłem, zbyt niebezpieczne. – Riggs spojrzał na Bermana. – George może ci opowiedzieć, jak to zbyt długo pozostawałem w grze. Prawda, George? Tyle że jakby nie z własnej woli.

– Stare dzieje.

– Ciekawe, mnie się wydaje, jakby to było wczoraj.

– Wszystko zależy od punktu widzenia, Matt.

– Łatwo tak mówić komuś, kto nie patrzył, jak jego żonie rozwalają głowę za to, co robił w pracy jej mąż. A przy okazji, jak tam twoja żona, George? I dzieci? W porządku? Miło mieć żonę i potomstwo, prawda?

– Dobra, Matt. Wiem, co cię gryzie. Przepraszam.

Riggs poczuł dławienie w gardle. Emocje go rozsadzały. Tak długo czekał, żeby to z siebie wyrzucić.

– Pięć lat temu usłyszałbyś więcej, George.

Masters nie wytrzymał jego spojrzenia. Odwrócił wzrok.

– Przejdźmy do rzeczy – mruknął Riggs, wracając do teraźniejszości.

Masters oparł się łokciami o stół i posłał mu przelotne spojrzenie.

– Byłem przedwczoraj w Charlottesville.

– Urocze uniwersyteckie miasteczko.

– Wiem, zwiedziłem. Szukając cię tam bezskutecznie.

– Jestem zapracowanym człowiekiem. Muszę pilnować interesów.

Masters spojrzał znacząco na temblak.

– Jakiś wypadek?

– W budownictwie nie ma lekko. Przyszedłem zawrzeć układ, George. Układ obopólnie korzystny.

– Wiesz, gdzie jest LuAnn Tyler? – Berman pochylił się, obserwował uważnie twarz Riggsa.

Riggs przekrzywił głowę.

– Siedzi na dole w samochodzie, Lou. Chcesz zejść i sprawdzić? Trzymaj. – Riggs wyjął z kieszeni kluczyki i pomachał nimi agentowi przed nosem. Były od domu, ale Riggs zakładał z góry, że Berman nie skorzysta z propozycji.

– Nie jestem w nastroju do żartów – warknął Berman.

Riggs schował kluczyki i nachylił się do niego.

– Ja też nie. Powiedziałem już, że przyszedłem zawrzeć układ. Chcecie posłuchać jaki?

– Dlaczego mielibyśmy się z tobą układać? Skąd mamy wiedzieć, czy nie współpracujesz z Tyler?

– A co to dla was za różnica?

Berman poczerwieniał.

– Jest przestępczynią.

– Przez prawie całe swoje życie zawodowe współpracowałem z przestępcami, Lou. Kto twierdzi, że ona jest przestępczynią?

– Stan Georgia.

– A przyjrzeliście się tej sprawie? Tak dokładnie? Moje źródła twierdzą, że to bzdura.

– Twoje źródła? – Berman parsknął śmiechem.

– Ja się przyjrzałem, Matt – wtrącił Masters. – To prawdopodobnie bzdura. – Zgromił Bermana wzrokiem. – A nawet jeśli nie, to niech Georgia się tym martwi. To nie nasza sprawa.

– Święte słowa. Was powinno zainteresować coś innego.

– Uchylała się od płacenia podatków – nie popuszczał Berman. – Wygrała sto milionów dolców, a potem zniknęła na dziesięć lat, nie płacąc Wujowi Samowi ani centa od tej sumy.

– Wydawało mi się, że jesteś agentem FBI, nie księgowym – odparował Riggs.

– Spokojnie, chłopcy – powiedział Masters.

– Zamiast LuAnn Tyler powinniście sie zainteresować osobą, która za nią stoi – nie dał się uciszyć Riggs – osobą, która stoi za wieloma ludźmi. Niewidzialnym facetem z miliardami dolarów, który sieje zamęt na całej planecie, podżega do waśni, uprzykrza wam życie. No jak, bierzecie się za niego czy wolicie rozliczać LuAnn z nie zapłaconych podatków?

– Co proponujesz?

Riggs odchylił się na oparcie krzesła.

– Jak za starych dobrych czasów, George. Bierzemy na warsztat grubą rybę, płotkę puszczamy wolno.

– Nie podoba mi się to – burknął Berman.

Riggs obrzucił go uważnym spojrzeniem.

– Wiem z doświadczenia, że za złowienie grubej ryby dostaje się w Biurze awans, a co ważniejsze, podwyżkę. Za płotkę zaś figę z makiem.

– Nie opowiadaj mi, jak jest w FBI, Riggs. Kręcę się już jakiś czas po tym gmachu.

– Dobrze wiedzieć, Lou, czyli nie muszę ci tłumaczyć, jak dziadek krowie. Podajemy wam tego człowieka na tacy i LuAnn Tyler jest czysta. Jak łza. Odczepiają się od niej federalni, fiskus i stan Georgia.

– Nie możemy tego zagwarantować, Matt. Chłopaki z urzędu podatkowego chodzą własnymi drogami.

– No dobrze, powiedzmy więc, że Tyler coś im tam odpali.

– Mogła się z tego uzbierać spora sumka.

– Ale o więzieniu nie ma mowy. Jeżeli w tym punkcie nie dojdziemy do porozumienia, nie ma układu. Musicie zdjąć z niej zarzut popełnienia morderstwa.

– A gdybyśmy cię tak teraz aresztowali i potrzymali, dopóki nie wyśpiewasz, gdzie ona jest? – Berman przysunął się bliżej, napierając na Riggsa.

– To nie rozwiązałbyś największej sprawy w swojej karierze. Bo LuAnn Tyler znowu zniknie, a bez niej nie ruszycie z miejsca. A swoją drogą, pod jakim zarzutem chciałbyś mnie zatrzymać?

– Poplecznictwo – oznajmił triumfalnie Berman.

– Jakie znowu poplecznictwo?

– Ukrywanie osoby poszukiwanej i utrudnianie postępowania – wyrzucił z siebie Berman po chwili namysłu.

– Masz na to dowody? Jak mi udowodnisz, że wiem, gdzie ona jest albo że w ogóle ją znam?

– Sprawdzałeś ją. Widzieliśmy notatki w twoim domu.

– Ach, a więc wpadliście do mnie, bawiąc z wizytą w Charlottesville? Trzeba mnie było uprzedzić. Czekałbym z kolacją.

– I znaleźliśmy tam mnóstwo interesującego materiału – wywarczał Berman.

– To się cieszę. Mogę zobaczyć nakaz przeszukania, z którym weszliście bez mojej wiedzy na teren należącej do mnie posesji?

Berman otworzył usta i zaraz je zamknął.

Riggs uśmiechnął się ironicznie.

– No pięknie. Nie było nakazu przeszukania. Cały połów na nic. I od kiedy to przestępstwem jest telefonowanie i zbieranie o kimś powszechnie dostępnych informacji? Zważywszy na dodatek, że te informacje uzyskałem od Fedów.

– Od swojego opiekuna z ramienia Programu Ochrony Świadków, nie od nas – zauważył Berman z pogróżką w głosie.

– Ja tam widzę was wszystkich, chłopaki, jako jedną wielką, szczęśliwą rodzinę.

– Przypuśćmy, że na to idziemy – odezwał się Masters. – Ale nie powiedziałeś nam jeszcze, co łączy Tyler z tą drugą osobą.

Riggs spodziewał się tego pytania i dziwił się, że pada dopiero teraz.

– Ta osoba musiała zdobyć pieniądze na rozruch, Masters rozważał przez chwilę to, co powiedział Riggs, i nagle oczy mu zabłysły.

– Słuchaj, Matt, to chyba coś większego, niż ci się wydaje. – Zerknął na Bermana. – Wiemy… a raczej się domyślamy… że loteria była… manipulowana. Była?

Riggs bębnił palcami po stole.

– Może.

– Pozwól, że postawię sprawę jasno. – Masters rozważnie dobierał słowa. – Poinformowano już o takiej możliwości prezydenta, prokuratora generalnego i dyrektora FBI. Byli wstrząśnięci.

– Nie dziwię się.

Masters zignorował sarkastyczny ton Riggsa.

– Jeśli loteria była rzeczywiście ustawiona, to teraz trzeba z tym jak z jajkiem.

Riggs zachichotał.

– W wolnym tłumaczeniu: Jeśli nastąpi przeciek i ludzie się dowiedzą, połowa facetów z Waszyngtonu, z prezydentem, prokuratorem generalnym, dyrektorem FBI i wami dwoma włącznie, stanie się prawdopodobnie wiernymi czytelnikami ogłoszeń z rubryki: „Dam pracę”. Sugerujesz ukręcenie sprawie łba?