Berman o mało nie eksplodował.
– Słuchaj no, ty…
– Przymknij się, Lou! – Dyrektor FBI przewiercił Bermana wzrokiem, a potem zwrócił się do Riggsa. – Jesteś pewien, że dasz radę?
Riggs uśmiechnął się.
– Czy ja was kiedyś zawiodłem? – Zerknął na Mastersa.
Masters nie odwzajemnił uśmiechu, ale nie odwrócił wzroku.
– Jeśli dasz plamę – powiedział – umowa przestaje obowiązywać. Dotyczy to Tyler. – Zawiesił głos, a potem dodał złowieszczo: – I ciebie. Ujawniłeś się i nie wiem, czy będzie nam się chciało organizować ci nową przykrywkę. A twoi wrogowie wciąż przejawiają ożywioną aktywność.
Riggs podszedł do drzwi, ale w progu odwrócił się jeszcze.
– Wiesz, George, nie spodziewałem się po was niczego innego. Aha, i nie próbuj dawać mi ogona. Tylko mnie wkurzysz i zmarnujesz czas. Rozumiemy się?
Masters kiwnął głową.
– Jasne, o to bądź spokojny.
Ostatnie pytanie zadał prokurator generalny:
– Czy loteria rzeczywiście była ustawiona, panie Riggs?
Riggs spojrzał na niego.
– Tak. A chce pan wiedzieć, co w tym jest najlepsze? Wygląda na to, że loteria Stanów Zjednoczonych wykorzystywana była do finansowania poczynań jednego z najniebezpieczniejszych psychopatów, o jakich mi wiadomo. Mam nadzieję, że nie powiedzą o tym nigdy w wiadomościach telewizyjnych. – Przesunął wzrokiem po wyrażających rosnącą panikę twarzach. – Dobrego dnia życzę. – Wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Reszta grupy popatrzyła po sobie.
– Jasna cholera – jęknął dyrektor, kiwając na boki głową.
Masters podniósł słuchawkę telefonu.
– Wychodzi teraz z budynku – rzucił do niej. – Będzie sprawdzał, czy nie jest śledzony. Nie spuszczajcie go z oka, ale pozostawcie mu też trochę swobody. To ekspert w tych sprawach i będzie chciał was zgubić. Zachowajcie czujność! Meldujcie mi natychmiast, kiedy spiknie się z Tyler. Obserwujcie ich, ale zanadto się nie zbliżajcie. – Spojrzał na prokuratora generalnego i kiedy ten kiwnął potakująco głową, odłożył z głębokim westchnieniem słuchawkę.
– Wierzycie Riggsowi, że za tym stoi tylko jeden człowiek? – spytał dyrektor, popatrując nerwowo na Mastersa.
– Brzmi nieprawdopodobnie, przyznaję, ale mam nadzieję, że to prawda – odparł Masters. – Wolę mieć do czynienia z jednym gościem niż z jakimś międzynarodowym syndykatem zbrodni.
Prokurator generalny i dyrektor pokiwali zgodnie głowami.
Berman popatrzył po nich pytająco.
– To jaki mamy plan?
Dyrektor odchrząknął z zażenowaniem.
– Nie możemy dopuścić, żeby to wyszło na jaw. Pod żadnym pozorem. Ale nawet jeśli Riggsowi się uda i zatrzymamy tego człowieka oraz ewentualnie innych zamieszanych w tę intrygę, to nadal stoimy wobec poważnego problemu.
Prokurator generalny założył ręce na piersi i podchwycił tę linię rozumowania:
– Nawet jeśli wytoczymy mu proces za jakieś inne grzeszki, które może ma na sumieniu, człowiek ten będzie świadom, że trzyma asa w rękawie, jak to określił Riggs. Wykorzysta go w ten sam sposób, co przed chwilą Riggs. Albo się z nim ułożymy, albo sprawa ujrzy światło dzienne. Już widzę, jak proponuje nam to jego obrońca. – Wzdrygnął się mimowolnie.
– A więc mówi pan, że do procesu nie może dojść – mruknął Berman. – No to co będzie?
Prokurator generalny puścił to pytanie mimo uszu i zwrócił się do Mastersa:
– Myślisz, że Riggs gra z nami w otwarte karty?
Masters wzruszył ramionami.
– Był jednym z naszych najlepszych tajnych agentów operacyjnych. Tacy muszą na co dzień kłamać jak najęci, i to tak, żeby nikt się nie zorientował, że kłamią. Prawda idzie w odstawkę. A starych przyzwyczajeń trudno się wyzbyć.
– Z tego wynika, że nie możemy mu całkowicie ufać – zawyrokował prokurator generalny.
– Nie bardziej niż on nam – przyznał po chwili namysłu Masters.
– No cóż – odezwał się dyrektor – istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie dostaniemy tego faceta żywego. – Popatrzył po zebranych. – Dobrze mówię?
Kiwnęli wszyscy głowami. Głos znowu zabrał Masters:
– Jeśli jest chociaż w połowie tak niebezpieczny, jak twierdzi Riggs, to pierwszy będę strzelał bez ostrzeżenia. Może w ten sposób nasz problem sam się rozwiąże.
– A co z Riggsem i Tyler? – spytał prokurator generalny.
– Jeśli przyjmujemy już tę linię postępowania – odezwał się Berman – to nigdy nie wiadomo, kogo w ogniu walki może dosięgnąć zabłąkana kulka. Oczywiście wiem, że nikt z nas nie chce, żeby do tego doszło – dorzucił szybko – ale wiedzą panowie sami, że gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą, i czasami giną niewinni ludzie. Najlepszym przykładem żona Riggsa.
– Tyler daleko do niewinności! – warknął gniewnie dyrektor.
– To prawda – podchwycił Masters. – A skoro Riggs woli trzymać z nią niż z nami, to musi się liczyć ze wszystkimi tego konsekwencjami. Jakiekolwiek one będą.
Popatrzyli po sobie z zakłopotaniem. W normalnych okolicznościach żadnemu z nich nic takiego nawet przez myśl by nie przeszło. Poświęcili życie ściganiu przestępców i stawianiu ich przed sądem. Fakt, że teraz radzą, jak nie dopuścić do procesu, nawet kosztem życia kilku osób, sprawiał, że robiło im się nieswojo. Jednak w tym wypadku stali wobec czegoś poważniejszego niż polowanie na przestępcę. Tutaj o wiele bardziej niebezpieczna była prawda.
– Jakiekolwiek będą te konsekwencje – powtórzył cicho dyrektor.
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY
Idący ulicą Riggs spojrzał na zegarek. Koperta zegarka kryła miniaturowy magnetofon; głośniczek wszyty był w skórkowy, dziurkowany pasek. Poprzedniego dnia spędził trochę czasu w znanym sobie sklepie z akcesoriami szpiegowskimi, cztery przecznice od gmachu FBI. Ostatnimi laty technika wyraźnie poszła naprzód. Dzięki niej postanowienia układu, jaki zawarł z władzami, były teraz przynajmniej zapisane nie tylko w pamięci. W tego rodzaju operacjach nie można było dowierzać nikomu, obojętne, którą stronę barykady się reprezentuje.
Riggs zdawał sobie sprawę, że rząd zrobi wszystko, by prawda nie wyszła na jaw. W tym wypadku ujęcie przestępcy żywego wiązało się z takimi samymi, a może nawet gorszymi implikacjami jak pozostawienie go na wolności. I tak źle, i tak niedobrze. Poza tym każdemu, kto znał prawdę, groziło poważne niebezpieczeństwo, i to nie tylko ze strony Jacksona. Riggs wiedział, że FBI nigdy nie zastrzeli z premedytacją niewinnego człowieka. Ale miał również świadomość tego, że FBI nie uważa bynajmniej LuAnn za niewinną. A ponieważ postanowił jej pomóc, jego też automatycznie uznano za wroga. Jeśli w trakcie zatrzymywania Jacksona dojdzie do wymiany ognia, a Riggs był przekonany, że do niej dojdzie, i LuAnn tam będzie, to FBI może nie patrzeć, do kogo strzela. Riggs nie wierzył, że Jackson podda się bez walki. Na pewno będzie się starał położyć trupem tylu agentów, ilu zdoła. Riggs widział to w jego oczach wtedy, w chacie. Ten facet nie miał żadnego szacunku dla ludzkiego życia. Dla niego człowiek był tylko obiektem manipulacji, który eliminuje się, jeśli wymagają tego okoliczności. Riggs, będąc przez wiele lat tajnym agentem, miewał już do czynienia z takimi typami. Z ludźmi prawie tak samo niebezpiecznymi jak Jackson. Wiedział, że FBI będzie raczej skłonne zabić tego człowieka, niż wziąć go żywcem. Życie agentów zawsze liczyło się dla Biura bardziej niż postawienie przestępcy całego i zdrowego przed trybunałem. Wiedział również, że rząd nie jest specjalnie zainteresowany wytaczaniem Jacksonowi procesu, mało tego, na pewno chciałby tego procesu za wszelką cenę uniknąć. Jego, Riggsa, zadaniem było zatem wywabienie Jacksona z kryjówki, i niech FBI robi z nim, co chce. Jeśli postanowią nafaszerować go ołowiem, on z miłą chęcią przyłoży do tego rękę. Ale LuAnn musi trzymać z dala od tego człowieka. Nie może jej być na miejscu, kiedy dojdzie do ostatecznej rozprawy. Przechodził już przez coś takiego. Tym razem historia się nie powtórzy.