Выбрать главу

Powiedział my. I to nie pierwszy raz.

– Nie mieszkasz sam.

Manny zerknął na mnie, a potem na otwarte czasopismo, które trzymał w dłoniach.

– Nie. Mam żonę Angelę i córkę Isabel. Zdrobniale Ibby.

– Angela – powtórzyłam. – Isabel. Ibby.

– One nie mają z tobą nic wspólnego. – Wypowiedział te słowa z agresją, jakbym naruszyła jego prywatność. – Nic są Strażniczkami. To moja rodzina.

A więc zwyczajne istoty ludzkie. Miałam się z nimi nic zadawać.

– Nie interesują mnie – powiedziałam, co miało mu poprawić humor. Lecz Manny zmarszczył się znowu.

– Co takiego?

– Czy nikt cię nie nauczył grzeczności? Zawsze jesteś taki opryskliwy? – Patrzyłam na niego przez dłuższą chwilę bez mrugnięcia okiem. – Nie przepadasz za lataniem.

To go zaskoczyło.

– Dlaczego uważasz, że…

– To oczywiste. – Wykrzywiłam usta w uśmiechu. – Wyżywasz się na mnie, ale to nie mnie się boisz.

– Co wcale nie oznacza, że nie jesteś wredna, Cassie. Cassie?

– Mann na imię Cassiel. – Zmierzyłam go wzrokiem. To sprawiło, że się uśmiechnął, a im groźniej na niego łypałam, tym szerzej się uśmiechał.

– Dobra – mruknął w końcu. – Bez żadnych ksywek. Rozumiem.

Nasz pojedynek na spojrzenia został przerwany przez cienki, trzeszczący głos dobiegający z góry. Była to najwyraźniej zapowiedź naszego lotu i pory wejścia na pokład. Wstałam z radością, ściskając bilet, i ruszyłam w stronę pracownika linii lotniczych w uniformie.

– Hola! – rzucił Manny i chwycił mnie za ramię. – My nie…

Odwróciłam się do niego i warknęłam:

– Zabierz ode mnie łapy! – Nie byłam w stanie znieść takiego nagłego, bezceremonialnego dotyku.

Manny mnie nie puszczał.

– Hej, spokojnie! – Głos miał miękki, ale przy tym ostry jak brzytwa. – Mówiłem ci, żebyś nie świrowała, i wcale nie żartowałem. Jak odstawisz tutaj scenę, to narobisz kłopotów nam obojgu. Rozluźnij się. Chciałem powiedzieć, że nie lecimy pierwszą klasą, więc musimy zaczekać na swoją kolej.

Wśród ludzi obowiązywał podział na klasy. Wiedziałam o tym, rzecz jasna; nie byłam zupełnie nieświadoma obowiązujących struktur i układów. Ale przecież Ameryka szczyciła się, że jest krajem, gdzie panuje wolność i wszyscy mają równe prawa. Zastanawiałam się więc, kto należał do pierwszej klasy i jak się do niej dostał.

– Forsa – wyjaśnił Manny, kiedy go o to spytałam. Rozluźnił nieco uścisk. – Przepraszam, że cię tak złapałem, ale musisz pamiętać, żeby nie lekceważyć moich poleceń, zgoda?

– W porządku – odparłam. Wcale nie było w porządku, musiałam jednak wziąć poprawkę na jego impulsywność.

I swoją także. Moje ciało wydawało się funkcjonować według własnych zasad i odruchów, a niezupełnie mi wychodziło panowanie nad nimi.

Czekałam w milczeniu, aż ci z pierwszej klasy wejdą na pokład – tak naprawdę to nie dostrzegałam żadnych różnic między nimi a Mannym, więc pewnie rzeczywiście chodziło o pieniądze – a potem zrobiłam krok naprzód, kiedy mój towarzysz lekko mnie pchnął.

Korytarz był wąski, zimny, cuchnął olejem i metalem. Zakasłałam, starając się nie oddychać, lecz okazało się to niemożliwe.

Kiedy doszłam do owalnych drzwiczek samolotu, ogarnęła mnie dziwna fala niepokoju. Jakie małe. Małe było nie tylko wejście, ale i sam samolot – mniejszy niż się spodziewałam i niesamowicie kruchy. Powierzam się opiece ludzi.

– Hej – odezwał się Manny i położył mi dłoń na ramieniu. – Wchodź. Tarasujesz przejście.

Choć wcale nie miałam na to ochoty, weszłam na pokład samolotu.

Chciałabym powiedzieć, że nie było tak źle, jak się spodziewałam, ale skłamałabym.

Przeżyłam ten lot mniej więcej tak, jak przetrwałam swoje wypadnięcie z łaski dżinnów: dzięki wytrzymałości. Nie było to przyjemne doświadczenie. Moje ciało ulegało napadom lęku za każdym razem, gdy samolot wpadał w turbulencje, co zdarzało się dość często. Wszystko mnie bolało, przeszkadzała mi ciasnota, irytowała nieustanna potrzeba wydalenia nadmiaru płynów, które bezwolnie pochłaniałam. Kiedy w końcu wydostaliśmy się z tej klatki jakieś pięć godzin później, odetchnęłam z ulgą.

Powietrze w korytarzu wiodącym z samolotu do budynku lotniska wydawało się czyste i świeże, zwłaszcza w porównaniu z tym obrzydliwym przefiltrowanym w samolocie, a odgłos metalu i gumy pod nogami sprawił mi niemalże radość.

Opuszczenie lotniska okazało się o wiele łatwiejsze, niż przypuszczałam – po prostu wyszliśmy na zewnątrz, na rozgrzane, suche powietrze. Słońce wisiało nisko nad horyzontem, a niebo…

…Och, niebo.

Przystanęłam i zapatrzyłam się w nie. Widywałam już piękniejsze rzeczy jako dżinn, ale nigdy dotąd jako człowiek, ludzkimi oczami, a barwy zachodu słońca rozbudziły we mnie zupełnie niespodziewane odczucia. Poczułam się mała, a jednocześnie miałam wrażenie, że jestem częścią czegoś wielkiego i zdumiewającego.

– Nareszcie w domu – powiedział Manny i znów złapał mnie za rękę. Piękny widok zachodu słońca sprawił, że nawet na to nie zareagowałam. – Chodźmy, Cassiel.

Zrobiliśmy zaledwie kilka kroków przed budynkiem, kiedy mała istotka podbiegła wprost do Manny'ego i objęła go za kolana.

– Tata, tata, tata!

Nie wiedziałam, że Manny potrafi się tak uśmiechać – z taką dozą czułości.

– Cześć, Ibby – przywitał się i oderwał córkę od swoich kolan, by ją podnieść. Ona natychmiast zarzuciła mu pulchne ramiona na szyję i oplotła nogi wokół pasa. Śliczna, miniaturowa istotka, ubrana w małe dżinsowe ubranko, pomniejszoną wersję tego, w czym chodzili dorośli, oraz nieprzyzwoicie jaskrawą koszulkę…

Isabel zwróciła do mnie buzię i uśmiechnęła się, i zrobiło się tak, jak gdyby jasne słońce wzeszło na nowo, pełne ciepła i szczerego powitania. Okazała się uroczym dzieckiem, o skórze koloru karmelu i ciemnobrązowych ciepłych oczach. Miała okrągłą buzię, okoloną wspaniałymi czarnymi lokami.

– Kto to jest, tato?

– To Cassiel – odpowiedział jej. – Moja nowa znajoma. Przywitaj się z nią.

Isabel przyglądała mi się przez kilka sekund, wciąż roześmiana, a potem oznajmiła:

– Cześć. Tatuś zabierze mnie na pizzę.

– Och, tatuś naprawdę ma to zrobić? – Manny podtrzymał ją ręką przy boku i spojrzał na mnie z rozbawieniem. – Coś ci powiem: niech no najpierw odwiozę Cassiel, a potem zobaczymy. Gdzie mama?

Dziecko wskazało palcem, a kilka kroków od dużego, ciemnoczerwonego samochodu rodzinnego ujrzałam starszą i większą kopię Isabel. Miała takie same długie kręcone włosy, identycznie się uśmiechała, ale zachowywała pewien dystans – znacznie większą rezerwę.

Pomachała ręką. Manny też jej pomachał. I Isabel również.

– To Angela – powiedział Manny. – Wygląda na to, że jednak udało jej się urwać z pracy. – Przystanął na moment, patrząc na żonę, i nie spoglądając na mnie, dodał: – Rozumiesz, że nie chcę ich narażać. Nie planowałem, że od razu się poznacie, ale tak wypadło.

Nie rozumiałam, o co chodzi, lecz wiedziałam, że on chce jakiegoś zapewnienia.

– Nie skrzywdzę twojej rodziny – oświadczyłam sztywno. Jego żona i córka nie były Strażniczkami, więc niewiele mnie obchodziły.

Manny wreszcie zerknął w moją stronę.

– W porządku. A więc chodźmy.

Zrobił kilka kroków do przodu, kiedy zorientował się, że za nim nie ruszyłam, i odwrócił się z marsową miną.

– I co? – spytał. – Idziesz czy nie?