Выбрать главу

Nie miałam wyboru. Manny był moim Łącznikiem, jedynym źródłem ocalenia. Czułam się jak oszustka, ale wszystko wydawało się lepsze od samotności.

Manny mieszkał wraz z rodziną w Albuquerque, mieście wśród wzgórz i skał. Ludzie zasiedlili te obszary, ale do końca ich nie ujarzmili; czuło się tu dzikość i moc natury. Rejestrowałam te wibracje w prastarych górach i czystym błękitnym niebie nad głową.

Z kolei dom Manny'ego był zupełnie nowy i nie miał w sobie nic eterycznego.

– Wprowadziliśmy się tu dopiero jakieś pół roku temu – powiedział mi Manny, otwierając drzwi i przepuszczając przez nie żonę i dziecko. Isabel wskoczyła do środka, a jej buciki zastukały na drewnianej podłodze. – Dom jest dość mały, ale podoba nam się tutaj. – Wydawał się dziwnie zaniepokojony, czy i mnie to miejsce przypadnie do gustu.

Skinęłam głową, nie wiedząc, co powiedzieć. Mnie ten dom przypominał duże pudło. Ściany, podłogi, sufity. Zastawiony jasnymi meblami i pełen zabawek. Angela podniosła kilka z nich i odłożyła na bok, ale nie dlatego, że zależało jej na mojej opinii; zrobiła to odruchowo. Isabel, widząc poczynania matki, zaczęła ją naśladować, biorąc lalkę za rączkę i zanosząc ją do kolorowego pudełka w kącie pokoju.

Zastanawiałam się, czy i ja powinnam tak postąpić.

Nie znałam panujących obyczajów, więc stałam tylko i patrzyłam, jak Manny kładzie swoją torbę i zapala lampę obok sofy.

– To nasz pokój mieszkalny – powiedział. Pomyślałam, że to trochę dziwne określenie wspólnego pokoju; czy nie mieszkają we wszystkich pomieszczeniach? A czy są jakieś pokoje „niemieszkalne”? – Sypialnie są tam. I kuchnia. Jest jeszcze przeszklony pokój na tyłach domu, bardzo ładny.

Manny wyraźnie się denerwował. Być może pod wpływem mojego spojrzenia. Odwróciłam wzrok i przeszłam się po pokoju, bezwiednie przeciągając palcami po chłodnych, oprawionych w ramki zdjęciach. Rodzina. Ludzka rodzina.

– To mój brat – rzekł Manny. – Luis.

Sądził, że przyglądam się zdjęciu, którego dotykałam palcami. Podniosłam ramkę i zobaczyłam w niej wizerunek mężczyzny, przystojnego i nieco młodszego od Manny'ego. Z mocną szczęką i łagodnymi oczami.

– On także jest Strażnikiem – dodał Manny. – Może później go poznasz. Teraz przebywa na Florydzie.

Odstawiłam fotografię.

– Chciałabym już iść – oznajmiłam, sądząc, że to grzeczny sposób zakończenia tego wszystkiego. Najwyraźniej się pomyliłam. Manny spojrzał na mnie spod ściągniętych brwi.

– Nie zjadłabyś czegoś? Chce ci się jeść, prawda?

Czy chciałam? Przypuszczałam, że tak. Dżinn w ludzkiej postaci wydawał się funkcjonować całkiem jak człowiek i w brzuchu burczało mi z głodu. Nie opanowałam jeszcze sztuki przewidywania potrzeb żołądka.

Skinęłam potakująco głową.

Angela, która prawie się nie odzywała, poklepała po główce córeczkę, która zaraz gdzieś czmychnęła, a potem sama zwróciła się do mnie. Była spokojną, opanowaną, silną kobietą. I pełną rezerwy.

– Manny powiedział mi, że nie jesteś istotą ludzką – odezwała się. – Czy to prawda?

Przekrzywiłam nieco głowę.

– Nie urodziłam się jako człowiek. Zdaje się, że teraz już zrobiłam się dostatecznie ludzka.

Dostatecznie ludzka. Przerażające stwierdzenie.

– W porządku – stwierdziła Angela. – Spotykałam już dżinny. I wiem, że są niebezpieczne. Chciałabym coś wyjaśnić: jeśli skrzywdzisz mojego męża, jeśli chociażby pomyślisz o skrzywdzeniu mojej córki, to cię zabiję. Zrozumiałaś?

Manny wydawał się wstrząśnięty. Ciemne oczy Angeli pozostały nieruchome, wbite we mnie, i wyczuwałam, że ona mówi zupełnie szczerze.

– Zrozumiałam – odparłam, chcąc powiedzieć coś jeszcze. Ludzkie słowa wydawały mi się niezręczne. Groteskowo nieodpowiednie do tego, co pragnęłam zakomunikować. – Nie zawsze można ustrzec się błędów. Nic na to nie poradzę.

Jej ostre spojrzenie zmiękło nieco.

– Błędy się zdarzają – powiedziała. – Ale nie powtarzaj ich. I nie popełniaj ich w związku z moją córką.

Skłoniłam głowę.

– Dobrze – zmieniła temat. – Co byś powiedziała na enchiladę?

– Nic – odpowiedziałam. – Nie wiem, co to takiego. Angela po raz pierwszy obdarzyła mnie uśmiechem.

– No to przygotuj się na ucztę.

– Albo i nie – wtrącił Manny. – Jeśli nie lubisz pikantnych sosów.

Pacnęła go. Było to, jak sobie uświadomiłam, żartobliwe klepnięcie i zaskoczyła mnie własna reakcja: odruch, aby zainterweniować i powstrzymać jej rękę.

Chciałam go bronić. Dlaczego? Bo był moim Łącznikiem. Moim źródłem życia.

Wcale nie przewidywałam czegoś takiego.

Nie posmakował mi pikantny sos, co tak rozśmieszyło Isabel, że aż łzy spłynęły jej po policzkach. Sama nabierała go pełnymi łyżkami i pochłaniała, udowadniając mi, jaka ze mnie ciapa.

Nie mogłam dać się pokonać dziecku. Próbowałam więc dalej, krztusząc się pod wpływem ognia w gardle, aż wreszcie Angela zlitowała się nade mną i zabrała sos ze stołu. Isabel zrobiła na to kwaśną minę, lecz ojciec rozśmieszył ją znowu łaskotkami.

Poza tym posiłek przebiegał spokojnie – spokojniej niż, jak podejrzewałam, wyglądało to zazwyczaj.

– Kiedy zaczynamy robotę? – spytałam w końcu po wypiciu kilku szklanek mrożonej herbaty, którą przygotowała Angela.

– Jutro – odpowiedział Manny – Chyba że wydarzy się coś nadzwyczajnego. – Wstał, wziął nasze talerze i wyniósł je do kuchni. – Teraz pojedziemy do ciebie! – zawołał.

Isabel obiegła wokoło stół i, co mnie zdumiało, wdrapała mi się na kolana. Zaskoczyło mnie, jaka jest ciepła i ciężka. Spojrzałam na jej uniesioną ku górze buzię, na jej uśmiech i, zmieszana, ściągnęłam brwi.

– Czego chcesz? – zapytałam. Angela wydała z siebie zduszony odgłos protestu i wstała z krzesła, ale powstrzymałam ją gestem wyciągniętej ręki. – Powiedz, Isabel.

– Żebyś mnie uściskała – oświadczyła dziewczynka.

– Śmieszna z ciebie pani.

Pomyślałam, że tak właśnie może to wyglądać z jej dziecięcej perspektywy.

Nie znałam się na uściskach, ale Isabel okazała się całkiem wprawną instruktorką. Ujęła moje ręce i owinęła je wokół swojego ciałka.

– Mocniej! – zażądała. Posłusznie ją ścisnęłam, świadoma kruchości jej kostek pod skórą.

Kiedy zaczęła się wiercić, puściłam ją. Niemalże spadła mi z kolan, więc ją schwyciłam, aby złapała równowagę.

Isabel zachichotała, a śmiech ten był ciepły jak promień słońca.

To jest dziecko. Mała duszyczka. Czysta tabliczka. Nigdy dotąd nie znałam żadnego dziecka, a to spotkanie okazało się dziwnie… oczyszczające.

– Wystarczy. – Angela wzięła Isabel z moich kolan. – Musisz się nauczyć dobrych manier, moja droga.

– Ale ona jest smutna – protestowała Isabel. – Chcę ją rozśmieszyć!

Manny wrócił z kuchni. Spoglądał to na Angelę, trzymającą dziecko na rękach, jakby je osłaniała, to znów na mnie, siedzącą spokojnie na krześle. Nie uśmiechałam się. Mogłam to zrobić, ale wiedziałam, że dziecko przejrzałoby fałsz takiego uśmiechu.

– Jeszcze nie teraz, Isabel – powiedziałam do niej.

– Może później. Ale… dziękuję ci za to, że mnie przytuliłaś.

Mówiłam szczerze. Sama do mnie przyszła i choć nie powinno to mieć dla mnie znaczenia, jednak miało.

Manny zakłócił ciszę, biorąc ze stołu kluczyki do samochodu i przybierając oficjalny ton:

– Jedźmy do ciebie.

Mój dom.

Również przypominał pudło. Oczywiście przepełnione zapachami – dławiącą wonią detergentów, którymi ostatnio czyszczono dywany, i farb ze świeżo odmalowanych ścian. Jeśli pominąć te zapachy, pokój był pusty, poza pojedynczym wąskim łóżkiem z pościelą, kocem i poduszką. A także poza składanym stolikiem. I jedyną małą lampą.