Manny Rocha miał swoje biuro. Był to niewielki, skromny pokoik w budynku pełnym podobnych pomieszczeń. Tabliczka na drzwiach bez szyby informowała: „Rocha – Usługi Środowiskowe”. Otworzył zamek i wszedł do środka, gestem każąc mi iść za sobą, gdy podnosił koperty, rozrzucone na przykrytej dywanem podłodze.
– Przepraszam za ten bałagan – powiedział. – Zamierzałem tu trochę posprzątać.
Jeżeli Manny miał jakieś uzdolnienia, talent organizacyjny z pewnością do nich nie należał. Stosy papierów i broszur walały się wszędzie, podpierając się wzajemnie niczym pijacy. Poza krzesłem przy szerokim prostokątnym biurku nie było tu wolnego miejsca.
– Tak – odezwał się, dostrzegając moją minę. – Może bałagan to za słabe określenie. Miałem zamiar się tym zająć… tylko że…
– Tylko że nie cierpisz takich zajęć.
– Właśnie. Trafiłaś w sedno.
– Jak miałabym to uporządkować? Znieruchomiał w trakcie podnoszenia sterty papierów, które spadły, a potem odwrócił się ku mnie.
– Co?
– Jak mam to uporządkować? – powtórzyłam, okazując cierpliwość, o którą aż do tego momentu się nie podejrzewałam.
– Słuchaj, jeśli możesz posprzątać ten bajzel, to zrób to tak, jak tylko chcesz. – W jego głosie pobrzmiewały zarówno nadzieja, jak i powątpiewanie, jak gdybym uważała, że porządkowanie papierów jest czymś nie dla mnie. Wydawał się nie rozumieć, że skoro wszystko co ludzkie było nie dla mnie, to takie zwyczajne zajęcie jak sprzątanie nie robiło większej różnicy.
– Dobrze – odparłam. Mogłam to zrobić na kilkanaście różnych sposobów – od subtelnych po teatralne – ale zdecydowałam się na typowy dla dżinnów, efektowny popis. Dokumenty zniknęły wraz ze słyszalnym szumem przemieszczającego się powietrza, to samo stało się z plikiem papierów, które Manny trzymał w dłoni, a ja rozciągnęłam swoją świadomość na przeanalizowanie zasadniczej treści każdego folderu, każdej teczki. Dowolnie niszczyłam wszystko i odtwarzałam, mimo że oznaczało to szaleńcze marnowanie mocy. – Otwórz tamtą szufladę.
Przy odległej ścianie w jego biurze stały szafki z wysuwanymi szufladami. Zawahał się, a potem otworzył pierwszą z brzegu.
W środku ujrzał uporządkowane i poukładane dokumenty.
– Pogrupowałam je tematycznie – obwieściłam. – Oczywiście mogę to zrobić inaczej, jeśli tylko sobie życzysz.
– Żartujesz – powiedział głucho. – Mój Boże, ty nie żartujesz. Mam tu kopertę z dokumentami o sporach granicznych. O poziomie zakwaszenia wód. O… a co to takiego, do licha? – Wyjął szarą kopertę i spojrzał na nią spod ściągniętych brwi. – Korekta przebiegu granic dla Kolorado? Cholera. To przecież trafiło do mnie przez pomyłkę.
Manny zamknął szufladę i usiadł na krześle. Właściwie klapnął na nie ciężko. Rozejrzał się po swoim biurze, jakby nigdy wcześniej go nie widział, i położył płasko dłonie na pustym blacie biurka.
– Cholera jasna – powiedział. – Jak… Jak ci się to udało?
Wzruszyłam ramionami.
– Zwyczajnie. Ostatecznie to tylko papier i tusz. – Tyle że zużyłam zbyt wiele mocy na zrobienie tego, choć postanowiłam mu o tym nie wspominać. Usiadłam naprzeciwko niego w skórzanym fotelu. – Co jeszcze mamy zrobić?
Gapił się tępo i nagle wydał z siebie warczący odgłos, który dopiero po chwili rozpoznałam jako śmiech.
– Czy z oknami też dajesz sobie radę, Cassie?
– Nazywam się Cassiel.
– No tak, przepraszam.
Pomyślałam, że być może robię się przesadnie uczynna.
– Nie. Nie zajmuję się oknami.
– Wobec tego zdaje się, że możemy od razu przystąpić do spraw związanych ze Strażnikami. – Odchrząknął i sięgnął po komputerową klawiaturę, przesuwając ją przed siebie. Sam komputer stał pod kątem, w rogu biurka. – Nie do wiary, że widzę ten przeklęty ekran bez przesuwania stosów papierów. Niech no tylko sprawdzę pocztę.
– Masz czterdzieści siedem wiadomości – powiedziałam. – Sześć z nich dotyczy próśb o pomoc od innych Strażników. Czy to nimi zajmiemy się najpierw?
– Nigdy dotąd nie miałem swojego dżinna – przyznał Manny. – Czy tak było kiedyś? Tak pracowało się z dżinnem?
Nie miałam pojęcia, lecz pomysł przyrównania mnie do kogoś mojej rasy i zniewolonego w butelce spowodował ucisk w moim aż nazbyt ludzkim żołądku i zorientowałam się, że moja mina stała się surowsza.
– Wątpię.
Manny wiedział, kiedy wkraczał na grząski grunt. Skinął głową.
– Domyślam się, że potrafisz odczytać te mejle?
– Oczywiście.
– Który z nich jest najpilniejszy? Zastanowiłam się przez chwilę.
– Nowe zakłócenia, zidentyfikowane przez Strażnika Garrity'ego w Arizonie, zostały sklasyfikowane jako tworzenie się szczeliny sejsmicznej.
– Garrity, Garrity… – Manny postukał w klawisze i wyszukał odpowiedni mejl. Odczytał go, skinął lekko głową i powiedział: – Tak, od tego zaczniemy. Dobra. Oto co zrobimy: oznaczymy to w sferze eterycznej, tak żeby było wyraźnie widoczne. Jeśli dojdzie do nadmiernej kumulacji energii, rozproszymy ją poprzez pobliskie skały w serii pomniejszych drgań. W przeciwnym razie nastąpi zbytnie sprężenie i w efekcie znacznie silniejszy wstrząs. Zazwyczaj to niewielki problem, ale może wywołać spore spustoszenia, jeżeli nie uporamy się z tym zawczasu.
Przytaknęłam, zaznajomiona z całą tą procedurą. Jako dżinn postrzegałam ją nieco inaczej, niemniej rzecz była mi znana.
– Jak mam ci w tym pomóc?
Na sekundę oderwał wzrok od ekranu, żeby na mnie zerknąć.
– Jeszcze nie wiem. Po prostu podążaj za mną i zobacz, czy nie masz jakichś pomysłów.
Byłam uwięziona w ludzkim ciele.
– Ja… Muszę cię dotknąć. Aby wznieść się do sfery eterycznej.
– Tylko bez gryzienia – powiedział i wyciągnął rękę. Sięgnęłam ponad biurkiem i ją ujęłam. To była lewa dłoń, a metaliczne złoto jego obrączki ślubnej dziwnie kontrastowało ze skórą i kośćmi. – Gotowa?
– Gotowa – odparłam. Nie wiedziałam, czy naprawdę byłam przygotowana, ale przechodzenie do sfery eterycznej musiało być dla mnie z pewnością tak łatwe, jak dla człowieka oddychanie.
Ale nie było. Już nie. Musiałam walczyć z ciężką, ściągającą mnie w dół kotwicą mojego ciała. Jedynie mocny dotyk Manny'ego uchronił mnie przed upadkiem. Nawet po tym, jak się wznieśliśmy, a zmienione spektrum odkryło przed nami aury i tajemnice percepcji, czułam jego przyciąganie.
Nie spodziewałam się, że będzie tak ciężko.
Manny nie mógł się odzywać w sferze eterycznej, ale wcale nie musiał. Zostałam wyrzucona niczym lalka do wyższej sfery, gdzie wyrównałam lot i spojrzałam w dół ku ziemi. Widok był olśniewający, pełen mieniących się barw, iskier, a także szeptów. Manny wydawał się zatrwożony – i młodszy niż w swojej fizycznej postaci, szczuplejszy oraz cały pokryty ruchomym widmem tatuaży. Nie wiedziałam, co symbolizują, ale najwyraźniej miały dla niego istotne znaczenie.
Jego aura była jasnobłękitna, roziskrzona odcieniem żółci i złota. Nie tak potężna jak inne, które widywałam, jednak na tyle mocna, by umożliwić mu wypełnianie zadań.
Dał znak, a ja skinęłam głową, szykując się na spadanie. Ziemia zbliżała się błyskawicznie, ale trzaskająca energia wyhamowała nas gwałtownie ponad pejzażem ożywionym przez wijącą się linię ognia. Nie tego prawdziwego, lecz energii skupionej głęboko pod skorupą planety. Narastającej i grożącej eksplozją.
Gdybym nadal była dżinnem, zwyczajnie podziwiałabym piękno tego zjawiska, prawdziwy pokaz niezwykłych sił natury. Nie miało to na nas wpływu, więc nie musieliśmy się bać. My, dżinny, niczego nie budowaliśmy. I rzadko ginęliśmy.