– A więc, Luis – powiedział Manny – przyjechałeś na dłużej?
– Może. – Luis wsadził sobie do ust następny kęs. Nie bał się pochłaniać ostrego sosu, który najwyraźniej nie robił na nim żadnego wrażenia. – Czekam na przeniesienie, a na razie pracuję na własną rękę.
Manny i jego żona wymienili spojrzenia, a Angela ściągnęła brwi.
– Gdzie właściwie mają cię przenieść? – spytała. – Ibby, przestań grzebać w ryżu. Rozsypujesz go po całym stole.
Isabel popatrzyła na nią gniewnie, ale zjadła ryż z widelca, którym wcześniej wymachiwała na wszystkie strony. Luis upił nieco piwa.
– Podobno brakuje Strażników w Kolorado – odparł. – Więc pewnie tam; przynajmniej będzie mi stamtąd do was bliżej niż z Florydy. – Lekko trącił łokciem Isabel, siedzącą obok niego. – Cieszysz się z tego, co?
– Tak! – Dziewczynka przełknęła, mlaskając głośno, i uśmiechnęła się do niego.
– Luis… – odezwał się Manny, a potem wzruszył ramionami. – To twoje życie, stary. Ale ja na twoim miejscu nie wracałbym tutaj. Nie do Nowego Meksyku. I nigdzie tam, gdzie klan Norteño ma swoje wpływy. Oni nie zapominają, bracie. I nigdy nie przebaczają. Przecież o tym wiesz.
– Wiem. Po prostu mam to gdzieś – odpowiedział Luis. Znowu wbił wzrok w swój talerz. – No to co się u was działo, kiedy mnie tu nie było? Ibby?
Isabel podjęła z wielkim zapałem chaotyczną opowieść o wszystkim, od losów swoich lalek po guzowatą ropuchę, na którą natknęła się za domem. Angela dojrzała moje spojrzenie i uśmiechnęła się, a mnie zrobiło się… cieplej na duszy. Poczułam się częścią tego bezpiecznego kręgu, choć było to dosyć złudne.
Ocaliłam mu życie, pomyślałam, obserwując Manny'ego, jak rozmawiał i śmiał się z żoną i córeczką. Inaczej nie byłoby go tu tego wieczoru.
Coś dziwnego było w tym odczuciu. Nie wiedziałam, jak to nazwać, i czy uznać to za rzecz dobrą, czy szkodliwą – jednak nie potrafiłam tego zignorować. Dawniej, jako dżinn, nie interesowałam się poszczególnymi ludźmi, chyba że traktując ich instrumentalnie, jako kogoś do wykorzystania i odrzucenia. Nigdy dotąd ani przez chwilę nie zastanawiałam się, kim są i co się z nimi stanie; starałam się stykać z nimi możliwie najrzadziej i zapominałam o nich niemal od razu potem. Teraz to się zmieniło. Pomyślałam o tych wszystkich twarzach, które przemknęły przez wieki mojego życia – młodych, starych, męskich, kobiecych – oraz o tym, jak mogłam im dopomóc albo jak ich skrzywdzić.
To wytrąciło mnie z równowagi.
Uświadomiłam sobie, z ukłuciem niepokoju, że Luis Rocha wpatruje się we mnie ponad główką Isabel. Zastanawiałam się, co może malować mi się na twarzy i na ile zdradzam targające mną uczucia.
Nie powiedział nic, tylko kiwnął głową i zwrócił się do Angeli, która zapytała go, czy chce dokładkę. Kiedy oderwał ode mnie spojrzenie, sama mogłam mu się przyjrzeć bez sprawiania wrażenia, że jestem natarczywą i przyłapałam się na tym, że podziwiam regularne rysy jego twarzy oraz to, jak światło zabarwia jego ciemnawą, miedzianą skórę. Podziwiałam też niebieskawy odblask jego kruczoczarnych włosów.
Był piękny. Nie tak piękny jak dżinny – którym żaden człowiek nie mógł dorównać pod względem urody – jednak tkwiło w nim coś dzikiego i gorączkowo urokliwego. Kojarzył mi się z orłem, krążącym wysoko na niebie podczas łowów. Naprawdę miał w sobie coś orlego.
Kiedy Angela zaczęła zbierać talerze, wstałam, żeby jej pomóc. Wydawało się, że oczekuje tego ode mnie, więc mogłam pójść za nią do kuchni, gdzie nie było mężczyzn ani Isabel.
Angela wzięła ode mnie naczynia z wyrażającym podziękowanie uśmiechem i odkręciła kurek z ciepłą wodą.
– I co o nim sądzisz? – zapytała. – O Luisie?
– Interesujący – odpowiedziałam. Oparłam się o blat stołu, patrząc, jak Angela zmywa talerze w wodzie z mydlinami. – Panuje jakieś napięcie między nim a jego bratem.
Angela zaśmiała się cicho.
– Tak, trochę. – Zerknęła na mnie spod rzęs. – Chcesz wiedzieć z jakiego powodu?
Nie odpowiedziałam. Zdjęłam garnki i patelnie z kuchenki i przeniosłam je w miejsce, które służyło Angeli do mycia i spłukiwania naczyń.
– Luis kilka lat temu wpakował się w tarapaty – podjęła Angela. Ściszyła głos, mówiąc teraz tak, że ledwie mogłam ją słyszeć. – Zadawał się z gangsterami. Przystąpił do gangu Nortefto, kiedy był młody i głupi, aż odkrył swój dar i wtedy zgłosili się do niego Strażnicy. Pewnie ratując mu dzięki temu życie. Ale gang nie chciał odpuścić. – Pokręciła głową, zaciskając usta w ponurą kreskę. – Ciągle nie dają mu spokoju.
Przechyliłam nieco głowę w bok i spytałam:
– Gang?
Angela przez dłuższą chwilę dziwiła się mojej niewiedzy, a potem wzruszyła ramionami i powiedziała:
– To coś jak plemię, jak szczep, tyle że gangsterzy nie są ze sobą spokrewnieni. Chronią się nawzajem przed innymi gangami, toczą wojny i tak dalej. I zarabia ją pieniądze, najczęściej sprzedając narkotyki albo kradnąc. To nie jest jednak lekkie życie. Gangsterzy często giną, i to giną młodo.
– A ty byłaś w gangu? – zapytałam. To ją zdumiało i z szeroko otwartymi oczami pokręciła przecząco głową. – Wydajesz się taka… współczująca.
Westchnęła.
– Jestem nie tyle współczująca, co wyrozumiała. Znałam ich wielu, tych gangsterów. Większość z nich już nie żyje, ale zawsze znajdą się dzieciaki, małolaty, gotowe zająć ich miejsce. Martwi mnie to i tyle. Martwię się, bo bez względu na to, co robimy, gangi się rozrastają, bo ci młodzi nie mają przyszłości. Nie bez powodu są sfrustrowani i agresywni.
Nie rozumiałam tego. Niewiele pojmowałam z ludzkiej kultury i wydawało mi się, że te gangi nie różnią się od innych grup kulturowych – ludzkich związków, zorganizowanych dla obrony i zysku. Były one wszędzie. Niekiedy miały charakter klanowy, innym razem narodowy albo religijny, ale ludzie zawsze się dzielili i łączyli w ugrupowania.
Wojowanie było czymś wpisanym w ich życie.
Przebiegł mnie dreszcz, kiedy uzmysłowiłam sobie, że dżinny postępują tak samo, dzieląc się na różne frakcje. Czy stawaliśmy się podobni do ludzi? I wcale od nich nie lepsi?
Z pewnością nie.
– Czy Luisowi grozi niebezpieczeństwo? – spytałam, podając Angeli pęk łyżek i widelców.
– Zagraża ono nam wszystkim – powiedziała. – Dopóki Luis przebywa na terenie gangu Norteño.
– Ja was ochronię – oznajmiłam.
Angela obrzuciła mnie spojrzeniem, a jego wyrazu nie potrafiłam rozszyfrować.
– Naprawdę?
Dokończyłyśmy mycie naczyń w milczeniu.
Następnego dnia w naszym małym biurze zjawiło się dwoje wyższych rangą lokalnych przedstawicieli Strażników – jeden Ognia, drugi Pogody. Od żadnego z nich nie biła taka moc jak od Luisa Rochy, jednak wydawali się kompetentni i bardziej uzdolnieni od Manny'ego.
Zażądali raportu na temat ataku, który przeżyliśmy. Manny opisał to szczegółowo, ale Strażnicy zlekceważyli jego pisemną relację i kazali sobie opowiadać o całym incydencie, aż wreszcie przestałam dostrzegać sens w tych pytaniach i nie chciałam więcej na nie odpowiadać.
– Jesteście pewni, że nie rozpoznaliście jakichś oznak osoby, która dokonała tej napaści? – zapytała Strażniczką kobieta. Miała na imię Gretą a z jej aury jasno wynikało, że jest Strażniczką Ognia. Pod względem fizycznej budowy była drobną osóbką z rudawymi, krótko przyciętymi włosami i wielkimi niebieskimi oczami. Skórę miała chłodną, jasnobeżową, upstrzoną tu i ówdzie plamami, które przypominały wyglądem oparzenia.