Nie zadała sobie trudu wyleczenia ich do końca lub usunięcia blizn. – Nie dostrzegliście niczego w sferze eterycznej?
– Nic, co potrafiłbym zidentyfikować – odpowiedział Manny. – Jak już mówiłem, to było dziwne. Nie kojarzyło mi się z żadnym wyszkolonym Strażnikiem, ale tkwiło w tym mnóstwo mocy.
– Ale to nie był też dżinn? – Spojrzenie Grety powędrowało w moim kierunku. – Jesteście pewni?
Wzruszyłam ramionami. Stwierdziłam to już kilka razy; nie było sensu się powtarzać. Tych dwoje mnie wkurzało. Wydawali się powątpiewać nie tylko w słowa Manny'ego, ale i moje. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, dlaczego sądzą że kłamię.
– Słuchajcie, jeśli popełniliście jakiś błąd, jeśli próbowaliście czegoś, a to coś wymknęło się wam spod kontro li, możecie się do tego przyznać – powiedział mężczyzną Scott, Strażnik Pogody. Był bardzo wysoki, miał gęste czarne włosy i smutnawą bardzo pomarszczoną twarz. Mówił ostrym i nosowym głosem, w dodatku z silnym akcentem. – Lepiej to zrobić teraz, niż kiedy sami się o tym przekonamy.
Twarz Manny'ego nabrała ciemniejszego odcienia i poczułam, jak kipi w nim złość.
– Nie kłamiemy.
Greta rzuciła Strażnikowi szybkie spojrzenie.
– Nie twierdzimy, że tak jest – zapewniła. – Scott chciał tylko powiedzieć, że jeśli jest coś, czego nam nie wyjawiliście, to czas uczynić to teraz. Jasne?
Manny sztywno skinął głową.
– Opowiedziałem już o wszystkim.
– A ty, Cassiel?
– Ja również powiedziałam prawdę – odrzekłam. – I nie ważcie się zarzucać mi kłamstwa. – Zdawałam sobie sprawę z niebezpiecznego tonu swoich słów, ale uznałam, że mało mnie to obchodzi.
Tym razem to Scott poczerwieniał ze wzburzenia.
– Jesteś tu, bo my ci na to zezwoliliśmy; nie zapominaj o tym! – warknął. – Nie chciałem cię na naszym terytorium. Jeśli dasz mi powód, wyślę cię z powrotem na Florydę tak szybko, że ani się obejrzysz. Nie podoba mi się udział nieokrzesanego dżinna, czyli ciebie, w tym wszystkim, a gdybym miał się założyć, to dałbym głowę, że jeśli coś poszło źle, to z twojej winy. Zrozumiałaś?
– Możliwe – odparłam niewzruszonym głosem, który wybrzmiał w ciszy, jaka zapadła.
Manny wziął głębszy wdech i powoli wypuścił powietrze z płuc.
– W porządku – odezwał się w końcu. – Cassiel, uspokójmy się. Nie zrobiliśmy nic złego. Ktoś nas zaatakował; nie wiemy kto, nie wiemy nawet, czy to Strażnik, czy dżinn. Ale zachowamy czujność, jeżeli coś podobne go się powtórzy. Pasuje?
Scott nie spuszczał ze mnie oczu. Powoli przyoblekłam twarz w chłodny uśmiech i dostrzegłam, jak Strażnik zadrżał pod wpływem tego, co dostrzegł wyraźnie w moich oczach. Były to atuty, które prezentował dżinn, wstępując na ścieżkę wojenną ze Strażnikami, choćby tylko na krótko. Wszystko to, co sprawiało, że czuli przed nami respekt.
– Świetnie – powiedziała Greta. Wydała się nagle przygaszona i trochę podenerwowana. – Moja propozycja jest taka: nie chcę, żebyście wyjeżdżali w teren przez kilka dni, więc pozostańcie tutaj i róbcie, co się da, z od dali. Uważajcie na siebie. Jeśli zobaczycie coś dziwnego, niezwłocznie wezwijcie pomoc.
– Słyszałem, że twój brat zawitał do miasta – zwrócił się Scott do Manny'ego. – Czy to prawda?
– Tak, pobędzie u nas kilka dni.
– Podobno stara się o przeniesienie. Chciałem, żeby trafił pod moje skrzydła ale dowiedziałem się, że w naszym regionie nie mamy braków kadrowych. Pewnie wyślą go do Kolorado. – Scott zmrużył ciemne oczy. – Szkoda. On sporo umie. Przydałby się nam.
– W Kolorado też się przyda – rzuciła ostro Greta. – Dosyć już tego. Manny, Cassiel, dziękuję wam za okazaną cierpliwość. Na tym na razie zakończymy.
– Och – odezwał się Scott, strzelając palcami. – Czy nie dotarł do was pocztą raport, który prawdopodobnie powinien trafić do biura w Kolorado?
Było coś dziwnego w tym, jak rzucił ten temat – zbyt pospiesznie, z nazbyt przymilnym uśmiechem. Zanim Manny zdążył odpowiedzieć, wtrąciłam:
– Ja się zajmuję sortowaniem dokumentów. Nie na tknęłam się na nic takiego.
Manny rzucił mi przenikliwe spojrzenie, ale zrozumiał mój zamysł i się nie odezwał.
– W porządku – stwierdził Scott. Przyglądał mi się przez kilka sekund. – Cóż, jak coś takiego nadejdzie, dajcie mi znać.
Greta wstała. Scott co prawda nie palił się do wyjścia, ale nie miał wyboru; to ona najwyraźniej szefowała w tym duecie, a kiedy obierała jakiś kurs, to nie dawała się z niego spychać. Uścisnęła dłoń Manny'ego, a potem – po chwili wahania – także moją. Zastanawiałam się, co takiego naopowiadano jej o mnie.
Być może prawdę. W takim razie nic dziwnego, że się zawahała. Zadbałam o to, aby utrzymać to zetknięcie się naszych prawic na poziomie zdawkowym i dostrzegłam błysk ulgi w jej oczach.
Ze Scottem nie byłam już tak ostrożna. Szybko wyszarpnął rękę, ocierając dłoń o spodnie. Nie znalazłam w nim przyjaciela.
I wcale mi na tym nie zależało.
– Manny Rocha to dobry Strażnik – powiedziałam. – I nie próbujcie sugerować, że jest inaczej.
Nie spuszczałam wzroku ze Scotta, póki z cichym trzaskiem nie oddzieliły nas drzwi.
– Nie powinnaś go tak wrogo nastawiać – rzekł Manny.
– A ty nie powinieneś starać się go udobruchać. – Odwróciłam się, by sięgnąć po teczki leżące na biurku.
– O co w tym wszystkim chodzi? Dlaczego go oszukałaś? Przecież mamy ten dokument, który miał trafić do Kolorado, no nie?
– Nie wiem – odpowiedziałam cicho. Znów przeniosłam spojrzenie na zamknięte drzwi i zmarszczyłam czoło. – Nie wiem dlaczego.
Manny ziewnął.
– Chrzanić to. Zajmiemy się tym jutro. To pewnie i tak nic, czym warto się przejmować. Nie wiem, jak ciebie, ale mnie zmęczyło to całe przesłuchanie.
Ja też czułam się znużona, więc pozwoliłam mu wyciągnąć się z biura i podrzucić do domu.
Dżinn nie śpi, chyba że przyjmie ludzką postać. Może jest to dla nas jakaś pokusa, ten krótki okres zapomnienia… i snów. Śnienia o sprawach, które pozostają poza naszą kontrolą.
Nigdy wcześniej nie śniłam, ale tamtej nocy przyśnił mi się Luis Rocha. W tym śnie był mniej więcej taki sam jak na jawie, a zarazem inny. Był dżinnem, a nie Strażnikiem. Źródło jego mocy płonęło jasno, a tatuaże na jego ramionach wydawały się prawdziwymi płomieniami, ledwie pozostającymi w granicach konturów wykonanych tuszem. Był kimś pięknym i dzikim, a w tym śnie – we śnie – ciągnęło mnie do niego jak wodę do nieba. Jego żar topił lód we mnie. Nie znałam się na sprawach cielesnych, ale ten sen był o ciele, o jego pragnieniach i żądzach, a kiedy się obudziłam, drżałam obolała jak po wstrząsie wywołanym przez rozkosz.
Nie śniłam o Mannym. Śnił mi się jego brat.
A to wydało mi się dziwnie znamienne.
Nie wspomniałam nawet słowem o tym śnie Manny'emu, kiedy wpadł kolejnego poranka, by zabrać mnie do biura. Czułam się niewygodnie w swojej skórze, mocno świadoma krępującego mnie ciała. Wcześniej uważałam je za narzędzie, za skorupę, ale tamten sen sprawił, że spojrzałam na nie troszkę inaczej. Ludzkie dusze były sprzymierzone z ciałami i czasami wydawało się, że przyczynę tego stanowią doznania.